"Zależało mi, aby pokazać ludziom, że jedną z naszych powinności jako ludzkości jest rozwój". Wojciech Kulawski o swojej książce "Meksykańska hekatomba"
Czy opisanie wielkiej katastrofy może okazać się wielkim wyzwaniem? Skąd pomysł na umieszczenie akcji powieści w Meksyku? Czy istnieją tajne laboratoria i czy warto słownie eksperymentować? Na te pytania i wiele innych odpowiedział mi Wojciech Kulawski, z którym porozmawiałam przy okazji premiery jego najnowszej książki pt. "Meksykańska hekatomba".
Recenzja książki "Meksykańska hekatomba" - KLIK
Wojciech Kulawski to mieszkaniec Rzeszowa, który pisanie traktuje jak przygodę życia. Pracuje w korporacji w branży IT, tańczy Tango Argentyńskie, Bachatę i Kizombę. Autor zadebiutował dwoma opowiadaniami w antologii "Przedświt". Jest laureatem licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich. Lubi różnorodność, dlatego eksperymentuje z wieloma gatunkami.
Wojciech Kulawski: Zastanawiałem się nad jakimś rodzajem artefaktu, który wyłączyłby elektryczność w całej okolicy, bo dalsze pomysły w tekście były na tym oparte (jak choćby lokomotywa). Początkowo nie wiedziałem, co miałoby to być, na szczęście z pomocą przyszedł mój przyjaciel, z którym omawiam moje teksty. To on podsunął pomysł z meteorytem. Poza tym, gdybym usłyszał o książce, w której w jednym z pierwszych rozdziałów spada meteoryt i robi niezłe zamieszanie, to poczułbym się zaintrygowany i sam zapragnąłbym sięgnąć po taką pozycję. W tym wypadku pomyślałem trochę o czytelniku i jego mocnych wrażeniach z lektury. Poza tym rady mistrza suspensu są nadal na czasie i warto się ich trzymać 😉
Wioleta Sadowska: Takie rady to skarb. Dlaczego tym razem wybrałeś Meksyk na miejsce akcji swojej powieści?
Wojciech Kulawski: Założeniem całej serii o archeologach jest to, aby zwiedzić trochę świata (choćby nawet palcem po mapie, jeśli nie da się w rzeczywistości 😉). Podobnie jak w "Syryjskiej legendzie" szukałem miejsca na mapie, gdzie dzieją się krwawe konflikty, a człowiek nie może się czuć bezpieczny. Potrzebowałem również, aby w sąsiedztwie tego miejsca znajdował się bogaty cywilizowany kraj (Dlaczego? - Odpowiedź w "Meksykańskiej hekatombie"). W zasadzie jedynym takim miejscem była granica między Meksykiem, a Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Jest tam dość znane turystyczne miasto Ciudad Juarez, gdzie rozgrywa się spora część akcji "Meksykańskiej hekatomby". Są gangi narkotykowe, rząd boryka się z przestępczością zorganizowaną. Poza tym jest całe dziedzictwo Mezoameryki, które również jest niezwykle ciekawe. Czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce jako pole akcji powieści sensacyjnej? Zastanawiam się tylko, gdzie umieszczę akcję kolejnej powieści, może na Grenlandii?
Wioleta Sadowska: Tak, Grenlandia będzie idealna 😄Czy podczas ogólnego researchu dotyczącego Meksyku, napotkałeś na coś, co cię mocno zdziwiło lub nawet zszokowało?
Wojciech Kulawski: Oczywiście tak. Człowiek pobieżnie kojarzy Meksyk z sombrero, tequilą, piramidami, starożytnymi ludami Azteków, Inków czy Majów. No i współcześnie oczywiście sporo mówi się o wojnach gangów. Nie zdawałem sobie jednak sprawy z tego, jak zażarte i krwawe są to konflikty. Policja najnormalniej w świecie nie jest w stanie pełnić swojej służby, bo gangsterzy robią z tym krajem, co chcą. Nie tylko korumpują policjantów, ale najczęściej mają lepsze uzbrojenie i liczebną przewagę w ulicznych starciach. Jak w takiej sytuacji walczyć z przestępczością zorganizowaną? Prezydent Meksyku zaproponował, aby włączyć do tego konfliktu jeszcze wojsko, które zdawało się mniej podatne na korupcję. I faktycznie ulice miast Meksyku patrolują połączone siły policji i wojska i bywa, że toczą oni regularne strzelaniny z gangami na ulicach miast. Niestety ofiarami padają niewinni cywile. Meksyk ma z tym wielki problem i nie widzę możliwości, aby szybko go załatwić, dopóki handel narkotykami będzie tak dochodowym biznesem, a USA tak dobrym rynkiem zbytu. To straszna rzeczywistość, ale niestety prawdziwa. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy z całej tej skomplikowanej sytuacji politycznej tego kraju.
Wioleta Sadowska: To zatrważające i równie smutne. Czy opisywanie scen katastroficznych okazało się dla ciebie sporym wyzwaniem pisarskim?
Wojciech Kulawski: O tak, wielokrotnie je przerabiałem, starając się, aby były bardziej dynamiczne. Pewnie wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy czytając książki, ale niezwykle ważne przy opisach jest uwzględnienie ludzkich, że się tak wyrażę, preferencji. Bo zawsze w pierwszej kolejności oko człowieka wyłapuje światło, potem dopiero ruch, a na końcu kształt czy kolor. Trzeba o tym wszystkim pamiętać, opisując walący się na ziemię blok mieszkalny. Niebanalne znaczenie ma również długość zdań. Te krótkie budują napięcie, czasami mogą to być nawet równoważniki zdań, które można serwować niczym serię z karabinu. Oczywiście po takiej kanonadzie należy dać czytelnikowi odpocząć nieco dłuższym wywodem. Ktoś pomyślałby, jakie to wszystko ma znaczenie przy opisie scen katastroficznych. Oczywiście ma, bo ludzka podświadomość dość szybko wyłapie, że coś w tym fragmencie zgrzyta, nie ma w nim tej płynności, muzyki, która niesie czytelnika przez emocjonujący opis. Należy pamiętać również o słynnej radzie, aby nie mówić o leżącej na trawie niebieskiej butelce, tylko pokazać słoneczne światło i otoczenie odbijające się w jej niebieskim szkle. Nie należy zapominać oczywiście o elementach, które stanowią przewagę słowa pisanego nad choćby filmem czy fotografią. To są przede wszystkim zapachy, mogą być różne, przyjemne i te odrzucające, ale to właśnie one dopełniają atmosferę. No i do tego możliwość zajrzenia w głowę bohaterom, czy choćby opisanie struktury chropowatości meteorytu. Te wszystkie narzędzia są cudowne, bo dają pisarzowi paletę, jakiej nie posiadają, ani malarze, ani reżyserzy czy scenografowie.
Wioleta Sadowska: Czy trzeba znać poprzednią część losów wybitnego archeologa, czyli „Syryjską legendę”? Czy to jednak dwie zupełnie odrębne od siebie powieści, które można czytać w dowolnej kolejności?
Wojciech Kulawski: Można powieści czytać w dowolnej kolejności, bo stanowią one odrębne zamknięte historie. Taki zresztą zamysł przyświeca mi zawsze przy tworzeniu serii. Oczywiście czytając "Meksykańską hekatombę", czyli drugą powieść po pierwszej "Syryjskiej legendzie", łatwiej jest się utożsamić z Timem czy Laurą, zdając sobie sprawę z tego, jaką trudną mieli przeszłość. To jednak są tylko niuanse, nie mające przełożenia na odbiór tekstów.
Wioleta Sadowska: Podczas czytania uwagę zwraca kreacja Fridy, niosąca ze sobą pewną tajemnicę i z którą wiąże się dość zaskakujące w odbiorze zakończenie. Jak tworzyło ci się tę dość wielowymiarową postać?
Wojciech Kulawski: To jedna z moich ulubionych bohaterek. Początkowo miała to być postać poboczna, a nie tak skomplikowana i wielowymiarowa. Okazało się w trakcie pisania, że Frida zaczęła żyć własnym życiem i sam byłem zaskoczony jej rozwojem. Na koniec książki tak bardzo byłem zafascynowany jej postacią, że postanowiłem poświęcić jej kiedyś całą książkę. Mam w planach stworzenie rodzaju Spin-offu opisującego jej przygody jako herszta największego kartelu narkotykowego Meksyku. Do tego dojdzie siostrzenica, która nieświadoma czym zajmuje się jej ciocia, przejdzie całą ścieżkę od niewinnej absolwentki do twardej i zahartowanej kobiety, która stawia opór przeciwnościom losu i wie, czego chce od życia. Będę chciał ukazać w tekście właśnie tę metamorfozę, oczywiście nie zabraknie zabytków Ameryki Południowej, tajemnic, gangów i rdzennych mieszkańców obu Ameryk. Mam tę powieść w dalszych planach, zakładam, że spodoba się ona wszystkim, którzy dali się uwieść Timowi Mayerowi i Sarze Frei.
Wioleta Sadowska: Rewelacyjny pomysł! W książce pada stwierdzenie, że „powinniśmy się rozwijać nie tylko jako poszczególne jednostki w zbiorze, lecz także jako nierozerwalna całość”. Dlaczego tak się nie dzieje?
Wojciech Kulawski: To jedno z przesłań, które starałem się zawrzeć w powieści "Meksykańska hekatomba". Zależało mi, aby pokazać ludziom, że jedną z naszych powinności jako ludzkości jest rozwój. Jeśli chcemy, aby człowiek jako taki przetrwał, musimy przenieść życie na inne planety. Jednak, aby tego dokonać, potrzebujemy jeszcze wielu lat rozwoju nauki, techniki i przede wszystkim ludzkiej mentalności. To jedyna droga, która w sensie biologicznym zagwarantuje nam nieśmiertelność. Jeśli nie pójdziemy tą drogą, obawiam się, że wcześniej czy później czeka nas zagłada, albo z rąk własnych, albo w wyniku zagrożenia z kosmosu czy choćby klimatu. Pragnąłem również, aby przesłanie rozwoju zrozumiane było dużo szerzej. Chciałem w powieści "Meksykańska hekatomba" zwrócić uwagę, że choć my jako ludzie daleko zaszliśmy, to nadal bardzo wiele pozostaje przed nami. Nie wiemy, jak powstało życie, nie wiemy, dlaczego fizyka kwantowa zachowuje się tak, jak się zachowuje. Czyli tak naprawdę nie znamy praw fizyki rządzących wszechświatem (tylko jej matematyczny opis i to przybliżony), nie mówiąc o ciemnej materii, czy ciemnej energii i setkach zjawisk, o których jeszcze nawet nie wiemy, że istnieją. To wszystko są problemy, z którymi my ludzie musimy sobie poradzić. A jak przesłanie rozwoju przenosi się na jednostkę? Każdy z nas musi się rozwijać w miarę swoich skromnych możliwości, musimy zyskiwać coraz większą świadomość, wiedzieć coraz więcej, aby przekazywać tę wiedzę naszym dzieciom. Z tych małych rozwijających się ziarenek zbudujemy lepszą przyszłość ludzkości.
Mam nadzieję, że poza wciągającą wartką akcją "Meksykańskiej hekatomby" ktoś zauważy tę drugą warstwę związaną z przesłaniem rozwoju, jakie chciałem zawrzeć w powieści.
Wioleta Sadowska: Z pewnością tak będzie. Wątek tajnych badań w wojskowych laboratoriach to temat, który od wielu lat pobudza wyobraźnię. Myślisz, że takie, ukryte przed światem badania, mają miejsce gdzieś na świecie?
Wojciech Kulawski: Nie mam na to żadnych dowodów, choć niestety obawiam się, że takich miejsc jest całkiem sporo. Co chwilę docierają do nas szokujące informacje z Chin o modyfikacjach genetycznych czy klonowaniu ludzi. Teoretycznie władze walczą z tym procederem, jednak wszędzie tam, gdzie pojawiają się ogromne pieniądze, moralność ludzka jest w stanie się nagiąć i wmówić wszystkim, że trzeba kogoś poświęcić dla wyższego celu. To również jedno z przesłań, które chciałem zawrzeć w "Meksykańskiej hekatombie". Gdzie stoi granica rozwoju nauki, której przekroczyć nie można? Sto lat temu wszystkich zszokowałoby umiejętności i wiedza dzisiejszych chirurgów, wyrabiających z ludzkim ciałem niestworzone rzeczy. A dziś nikogo już nie dziwi przeszczep twarzy, kończyn, płuc czy serca. Kiedyś zdawało się moralnie i etycznie nie do udźwignięcia. Obawiam się, że za sto lat ta granica zostanie jeszcze bardziej przesunięta, bo taka jest cena rozwoju. Nie mnie oceniać, gdzie tę granicę należy wytyczyć. Moim zadaniem jako pisarza jest unaocznić problem i wskazać, że on istnieje.
Wioleta Sadowska: Do kogo adresujesz lekturę „Meksykańskiej hekatomby”?
Wojciech Kulawski: Z pierwszych reakcji na "Meksykańską hekatombę" widzę, że podoba się ona w zasadzie wszystkim. Przede wszystkim cieszy mnie to, że kobiety wyrażają się o niej bardzo pochlebnie. A sądziłbym, że sensacja, strzelaniny, polityczne czy finansowe przekręty to jednak męska domena. Zobaczymy, jak będzie dalej, uważnie wsłuchuję się we wszystkie recenzje i jak na razie istotną uwagą, jaką wziąłem sobie do siebie, to zbyt płytkie potraktowanie wewnętrznych przeżyć bohaterów. Tak sobie myślę, że faktycznie mógłbym dać więcej rozterek moralnych rozgrywających się w głowach uczestników całego meksykańskiego zamieszania. Pozostaje jednak wówczas pytanie, czy nie ucierpiałaby na tym dynamizm i akcja, na której jednak najbardziej mi zależało. To są odwieczne rozterki pisarza, który ostatecznie musi zdecydować, w którą stronę pójść. I niestety potem to autor musi słuchać utyskiwań czytelników, że jednak mógł to rozegrać zupełnie inaczej. Uwielbiam te problemy, bo to niejako esencja pisania i kreowania w ogóle.😊
Wioleta Sadowska: Niecodzienne słowo w tytule wyróżnia twoją książkę na tle innych sensacyjno - przygodowych powieści. Nie bałeś się takiego słownego eksperymentu?
Wojciech Kulawski: Długo zastanawiałem się nad tytułem powieści. Wiedziałem, że muszę pierwszym członem nawiązać do poprzedniej książki, czyli "Syryjskiej legendy". Zatem wiedziałem, że będzie to Meksykańska… ale dalej pojawił się problem. Wszystkie synonimy kataklizmu zdawały się jakieś takie dziwne i nieadekwatne. I znowu ostatecznie przeważył ukryty symbolizm, który uwielbiam przemycać w swoich tekstach. Przekonało mnie drugie i trzecie znaczenie słowa hekatomba, bo pierwsze zapewne znamy, że jest to zagłada wielkiej liczby ludzi. Jednak nie wszyscy zapewne wiedzą, że hekatomba to również ofiara składana Zeusowi złożona ze stu wołów oraz poświęcenie życia wielu ludzi dla jakiejś (wyższej) sprawy. To był strzał w dziesiątkę, bo nagle pod jednym słowem miałem gotowe całe przesłanie powieści. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że ludzie będą mieli problem z poprawnym wypowiedzeniem słowa hekatomba, co nawet czasami z rozbawieniem obserwuję np. na Instagramowych zapowiedziach. Na przekór wszystkiemu zdecydowałem się pójść jednak w tym kierunku i nie żałuję, bo może ten językowy łamaniec utkwi niektórym w głowach na nieco dłużej. Jedno jest pewne, nikt raczej nie zdecyduje się na taki tytuł, co pozwoli wyróżnić się na tle masy książek sensacyjnych, jaka co miesiąc pojawia się na naszym rynku.
Wioleta Sadowska: Zdecydowanie się wyróżnia. Jakie są Twoje dalsze plany literackie?
Wojciech Kulawski: Jadę przed siebie z siłą buldożera i prędkością bolidu formuły pierwszej 😉Osiem tekstów w szufladzie, co roku powstają dwa nowe. Zacząłem pisać zupełnie nową serię kryminalną z podkomisarzem Mateuszem Dafnerem w roli głównej. Mam pomysł na razie na trzy książki. Jest to o tyle fajne, bo wiem, co wydarzy się później i mogę równomiernie rozłożyć akcenty i dawkować tajemnice na każdy z tekstów. Napisałem jakieś sto trzydzieści stron pierwszego tomu i już wiem, że bardzo polubię moich nowych bohaterów. Są bardzo ludzcy, mają takie same problemy jak my wszyscy a dodatkowo muszą się zmagać z niesamowitymi przygodami, które wredny autor wplata w ich i tak powikłane życiorysy. Co do planów wydawniczych, to zadałem mojemu wydawcy ćwieka, proponując w następnej kolejności do wydania horror „Między światami”, czyli coś, co obecnie na rynku jest niechętnie przyjmowane. Bardzo często wydawcy, próbując unikać słowa horror, wymyślają w opisach językowe wytrychy w rodzaju „thrillera z wątkiem paranormalnym” albo „kryminału z duchami”. A ja stawiam sprawę jasno, że „Między światami” to rasowy horror. Oczywiście jak zawsze u mnie są wątki detektywistyczne, obyczajówka i sporo akcji, ale nie da się uciec przed tym, że są tam również opętania, demony i świat staczający się w otchłań szaleństwa. Mam nadzieję, że mój wydawca zgodzi się tym razem na horror. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Generalnie uwielbiam tę wolność, którą daje mi mały wydawca. Założę się, że pisząc dla dużego gracza, nie miałbym szans na tworzenie czegoś innego niż kryminał czy sensacja. A uwierzcie mi, pisząc dziesiątą powieść kryminalną, autor zaczyna zjadać własny ogon. Płodozmian to podstawa, aby mieć z tworzenia frajdę i się nim nie znudzić. Fajnie byłoby, gdyby po horrorze udało się wydać thriller połączony z ghost story, który leży sobie u mnie w szufladzie i dojrzewa. Potem pewnie znowu wrócę do wydawania kryminału.
Wojciech Kulawski: Jak najbardziej, ludzie mówią, że każda moja kolejna książka jest coraz lepsza. Pytanie tylko jak długo tak można? Na lubimyczytać.pl "Meksykańska hekatomba" osiągnęła ocenę 8,8. Trudno będzie przebić taki wynik w przyszłości. Chyba jedyne, co mogę w takiej sytuacji zrobić to po prostu nie dać się zwariować i pisać dalej. Jeśli kolejna książka zdaniem czytelników będzie gorsza, to trudno, może kolejna znowu okaże się lepsza. Zresztą jestem daleki od tego, aby oceniać twórczość artystyczną. To bardzo subiektywna sprawa. Sądzę ostatecznie, że autora z perspektywy czasu ocenia się za całokształt. Nikt nie jest w stanie utrzymywać przez cały czas najwyższej szczytowej formy. Najważniejsze, aby w miarę swoich możliwości dawać czytelnikowi dobre teksty i nie iść na kompromis, bo terminy gonią, albo jest na coś moda, na czym można w danym momencie więcej zarobić.
Wioleta Sadowska: Zdecydowanie subiektywna... Co na koniec chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?
Wojciech Kulawski: Niezmiennie czytajcie książki, bo nic lepszego człowiek dotychczas nie wymyślił. No i czytajcie czasem moje książki 😉
Na lekturze nowej książki Wojciecha Kulawskiego z pewnością nie zawiodą się miłośnicy szeroko rozumianej sensacji. Jeśli do nich należycie to zajrzyjcie koniecznie do "Meksykańskiej hekatomby".
ciekawa rozmowa:)
OdpowiedzUsuńLektura tej książki jeszcze przede mną ale wywiad jeszcze bardziej podkręcił moją ciekawość.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że to książka dla każdego. Chętnie się skuszę.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem recenzję i wywiad Wiolu. Rozmowa nietuzinkowa, nietuzinkowa postać. Pozdrawiam, zalatany dziś byłem, doba dla mnie to za mało. Serdeczności i spokojnej nocy ;) (159 minut na zewnątrz). U mnie wskazany jest wysiłek fizyczny. Już tylko Inki ;)
OdpowiedzUsuńNigdy nie myślałam o tym, że w książce można przekazać zapach, a już w filmie nie i faktycznie tak jest. Niesamowite!
OdpowiedzUsuńLubię czytać Twoje wywiady.
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad i książka :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad. Jeszcze nie czytałam książki, ale lubię inspiracje i nawiązania do Alfreda Hitchcocka.
OdpowiedzUsuńBuena entrevista, te mando un beso
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad. Nie dziwię się, że twórczość Wojciecha jest tak wysoko oceniana, gdyż każda jego kolejna książka pokazuje, że jest niezwykle zdolnym pisarzem, który nie osiada na laurach, tylko wciąż stawia swoją poprzeczkę coraz wyżej i wyżej.
OdpowiedzUsuńLubię jak prowadzisz wywiady. Wyciągasz od autorów więcej niż sami by chcieli przyznać, że wiedzą i przede wszystkim myślą. Po tym wywiadzie mam ochotę przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńJak zawsze ciekawy wywiad. Książkę planuję przeczytać.
OdpowiedzUsuń