"Życie to jedno niekończące się pasmo rozczarowań, pomyłek, niespodzianek i zawirowań." Fragment książki "Zośka. Przepustka do szczęścia"
Serce Zośki zostaje złamane. Traci dziecko, a mąż okazuje się draniem. Pakuje więc walizkę i ucieka, zostawiwszy za sobą nieudane małżeństwo i nieprzychylnych ludzi. Jest schyłek lat 60. Łódź. Dziewczyny noszą mini, w radiu grają big bit, na polskie drogi wjechał pierwszy fiat 125p, a studenci protestują na ulicach miast. Zośka uczy się, pracuje i dzięki wsparciu przyjaciółki dąży do spełnienia marzeń o projektowaniu mody. Tymczasem w jej życiu pojawia się Szymon – dojrzały mężczyzna z przeszłością. Łączy ich namiętna miłość, która nie robi sobie nic ze zdrowego rozsądku, religijnych przykazań i społecznych konwenansów. Czy okaże się ona przepustką do szczęścia, czy też zmusi ją do kolejnej ucieczki?
Najdroższa Zosiu!
Piszę ten list z ważnego powodu. Mam Ci do przekazania cudowną wiadomość. Zostaniesz ciocią! Tak, jestem w ciąży. W czwartym miesiącu. Na razie czuję się dobrze, poza tym że w pierwszym trymestrze wymiotowałam. Teraz mam ochotę na kwaśne, więc wszyscy mówią, że będzie chłopiec. Zobaczymy… Oby tylko było zdrowe.
Wiesz, że Twoja koleżanka Wiesia wychodzi wreszcie za mąż? Pamiętasz tego strażaka Waldka, co się kiedyś o Hankę sołtysównę bił? To właśnie za niego. Dali już na zapowiedzi i na Boże Narodzenie ma być wesele. Hanka i Józek spodziewają się czwartego dziecka. Liczą, że będzie chłopak, bo do tej pory rodzą im się same dziewczynki.
Matka zdrowa, choć tydzień temu, jak zwoziliśmy żyto z pól do stodoły, spadła z wozu i uderzyła głową o klepisko. Krew się lała, wezwaliśmy więc pogotowie. Zanim przyjechało, matka już się pozbierała, wstała i otrzepała spódnicę, jakby się nic nie stało. Zrobiłam jej opatrunek, więc gdy przyjechał doktor, tylko ją obejrzał, opatrzył i pokiwał głową. Normalnie to każdy by miał już pękniętą czaszkę, ale nie nasza matka. Śmialiśmy się, że podpisała pakt z diabłem i dożyje setki albo i więcej.
Nie zmieniła się, nadal jest zawzięta na robotę i próbuje wszystkich ustawiać po swojemu. Prawdę mówiąc, mamy tego dosyć, myślimy o tym, aby przenieść się do domu rodzinnego Michała. Tam dwa pokoje, kuchnia, łazienka, kawałek poletka i ogródka. Siostra mojego ślubnego planowała się tam urządzić, ale wyjechała do miasta i znalazła męża z mieszkaniem. Jego matka chce się przeprowadzić do przybudówki, aby nam nie przeszkadzać. Dobra kobieta. Całkiem poważnie o tym myślimy, ale żal mi ojca. Zaczął więcej pić, choć na baby już chodzi rzadziej. Nawet mu się nie dziwię, gdzieś musi szukać pocieszenia. Wszak nie upija się sam do lustra tylko zawsze przy okazji jakiejś roboty. Często myślę o sytuacji, kiedy błagałyśmy rodziców, aby się nie rozchodzili. Dziś zapatruję się na to inaczej, nie wyobrażam sobie życia bez miłości. To byłaby męka. Gdybym nie kochała męża, nie zniosłabym życia we dwoje. A tak… jest siła i chęć do pracy.
Michał naciska na wyprowadzkę, ale ja wciąż się waham. Już kilka razy posprzeczał się ze swoją teściową. Matka wtrąca się i próbuje nam układać życie. Czasem nawet przez ścianę słyszymy jej narzekania. Obraża nas i traktuje jak niedorozwinięte dzieci. Tak nie można. My chcemy żyć po swojemu, ale w Rudziskach zdaje się to niemożliwe. Jeszcze trochę, a ta sprawa zacznie nas dzielić. Niewiele już brakuje. Myślisz, że dziecko to zmieni? Może Ty coś doradzisz w tej kwestii?
Twoja Jadzia
– Biedna Jadzia! – westchnęła cicho Zosia, kończąc czytanie listu. Włożyła go do koperty i wcisnęła do kieszeni fartucha. – Miało być tak pięknie…
– Co mówisz? – zapytała Henryka, odrywając głowę znad gazety. Siedziała przy stole kuchennym z zsuniętymi na nos okularami. Wertując strony „Głosu Robotniczego”, od czasu do czasu wzdychała, kiwając głową na obie strony. – W parku Poniatowskiego otworzyli miasteczko ruchu drogowego… Teraz to dzieci będą mieć luksusy… Za moich czasów tego nie było… – Znów jęknęła ciężko, odkładając na bok prasę. – Co mówiłaś, dziecko?
– Nic… Jadzia narzeka na matkę – odparła.
– Nawet mnie to nie dziwi! – Ciocia ożywiła się.
– A mnie trochę tak – odparła dziewczyna ze smutkiem. – Ma młodego gospodarza i gospodynię, a ta wkrótce urodzi jej wnuka. Czego chcieć więcej?
Zamieszała energicznie w emaliowanym garnku, w którym gotowała zupę jarzynową.
– Aleś ty naiwna! – stęknęła ciotka. – Charakteru ludzkiego nie zmienisz. Tak było i tak jest. Czy tego chcesz, czy nie.
– Charakteru nie, ale sytuacja czasem zmienia człowieka. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? – Zerknęła znacząco w stronę właścicielki mieszkania. To był przytyk do jej karygodnego zachowania względem córki, która mimo wysłanego listu z przeprosinami wciąż milczała.
– Chyba się położę – wymamrotała ciotka, łapiąc się za czoło. – Jakoś mi się zrobiło słabo, ciśnienie mi pewnie spadło. I głowa mnie rozbolała…
– To może podam cioci jakieś leki?
– Sięgnij z szafki tabletki z krzyżykiem. Po nich zawsze mi przechodzi.
Zośka nie powiedziała już ani słowa. Wiedziała doskonale, że to zachowanie stanowi kolejny wybieg ciotki. Wyjęła proszki, rozłupała na kilka części i nalała do szklanki przegotowanej wody z czajnika, po czym zaniosła do pokoju, gdzie Henryka zdążyła się już położyć.
– Zostaw mnie, dziecko, samą – poprosiła. – Wstanę, jak mi się polepszy.
– Dobrze, ciociu! Zasłonić okno?
– Oj, tak. Słońce razi mnie w oczy. Potrzebuję teraz spokoju.
Dziewczyna zasunęła energicznym ruchem zasłony, po czym wycofała się do korytarza i zamknęła za sobą drzwi. Odetchnęła z ulgą. Ona też potrzebowała odrobiny samotności, a ta chwila nieobecności w tym domu sprawiła, że ciotka nieustannie zasypywała ją pytaniami o ostatnią noc. Gdzie byłaś? Co robiłaś? Z kim? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Skłamała, mówiąc, że zatrzymała się u Iwony. Prawdę powiedziawszy, nie musiała się przed nikim tłumaczyć. Była przecież dorosła. Henryka najwyraźniej tego jednak nie rozumiała.
Tymczasem w niej buzowało. Ostatnie okoliczności przyćmiły wszystko, co wydarzyło się w jej dotychczasowym życiu. A kiedy wracała do nich pamięcią, oddychała szybciej, a na piersiach kładł jej się osobliwy ciężar. Nigdy nie przypuszczała, że jest zdolna do takich rzeczy, nie sądziła, że można się kochać inaczej. Już na samą myśl zalewał ją rumieniec wstydu i zażenowania. Zrozumiała, że właśnie odkryła nową sferę życia, której dotychczas nie znała. Intymność, czułość, seks.
Poszła do swojego pokoju i zamknęła się od środka. Sięgnęła pod poduszkę, chcąc upewnić się kolejny raz, że tam są. Srebrne trzy niewielkie przedmioty dyndające na metalowym kółeczku stały się jej przepustką do szczęścia.
– Weź je – powiedział, kiedy już zdecydowała się wyjść z auta przy skrzyżowaniu Odyńca z Kilińskiego. Nie chciała, aby ktoś ich zauważył, dlatego prosiła, aby zatrzymał się wcześniej. – Będziesz mogła przychodzić o każdej porze dnia i nocy. Od tej pory to także twój dom – dodał miękko, patrząc na nią wzrokiem pełnym czułości i zaufania, i wyciągnął do niej rękę.
– Jesteś pewny? – rzuciła z niedowierzaniem.
– Tak, Zosiu – przytaknął, muskając wargami jej policzek.
Jeszcze teraz czuła ten dreszcz emocji, kiedy szybkim krokiem kierowała się w stronę mieszkania ciotki. Zanim doszła do drzwi, już tęskniła, a jej serce łkało za ukochanym.
Byle do jutra – myślała, ściskając klucze w ręku. A potem niech się dzieje, co chce.
***
Zenobia położyła przed nią kolejną partię kołnierzyków do uszycia. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie miały szpica, który trzeba było odpowiednio naciąć, a następnie wywinąć. Pozostałe dziewczyny też już je dostały i każda po kolei prychała niezadowolona z efektu.
– Do jutra ich nie skończę! – rzuciła Helka, męcząc się z kolejną sztuką.
Pracowała tutaj od niedawna, dlatego brakowało jej wprawy w wielu czynnościach. Była okrągłą, rumianą blondynką o masywnych udach i szerokich biodrach. Przyjechała tutaj aż spod Radomia. Mieszkała gdzieś kątem i próbowała się usamodzielnić. Przy niej Zośka zrozumiała, że nie jest odosobniona w swoich dążeniach. Choć przyjaźni między nimi nie było, lubiły się i wspierały w razie potrzeby. – Macie to zlecenie skończyć jeszcze dzisiaj! – wtrąciła się szefowa głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Do jutra sukienki muszą być gotowe, bo będzie wysyłka.
Po pracowni przebiegł głośny jęk, który słychać było mimo terkotu maszyn.
Zośka pochyliła się nad robotą i zagłębiła się myślami w innym świecie. Spotkali się na schodach, ledwie tylko wymienili spojrzeniami, a mimo to czuła w tym kontakcie pełne zrozumienie i uczucie. Mijając się, otarli się o siebie lekko. Aż zadrżała z podniecenia. Miał na sobie popielaty garnitur i beżową koszulę z krawatem. Wyglądał bosko. Ona włożyła swoją najładniejszą sukienkę w groszki, odciętą w pasie i z wyciętym głęboko dekoltem odsłaniającym jej pełne piersi. Wreszcie zaczęła doceniać ten element w swoim wyglądzie i eksponować go bardziej niż dotychczas. Nauczyła się też chodzić prosto, nie garbiąc się. Nagle odkryła swoją kobiecość. A więc coś takiego istnieje? – pytała samą siebie, zaskoczona tą nagłą odmianą. Czego jeszcze o sobie nie wiedziała?
W pewnej chwili do maszyny, przy której ślęczała nad pracą, podeszła pani Zenobia w towarzystwie innej kobiety. Pierwszy raz widziała ją na oczy, dlatego zdumiona uniosła brwi.
– Zofia Martin?
Dziewczyna wstała, przytakując niepewnie. Nie wiedziała, czego się może spodziewać po nieznajomej.
– W czym mogę pomóc? – zapytała grzecznie.
– Zostaniesz przeniesiona na inny dział – padła odpowiedź.
– Ja? Ale dlaczego? – wyjąkała. Zaczęło brakować jej powietrza.
– Tak zadecydowała dyrekcja – odparła sztywno bez cienia emocji.
– Dyrekcja? – powtórzyła niemal bez dźwięku. Jednocześnie spojrzała na kierowniczkę, szukając w jej oczach ratunku. Ta jednak przyglądała jej się uważnie z twarzą pozbawioną współczucia.
– Zapraszam do biura, zaraz wszystko pani wyjaśnię – powiedziała ta sama kobieta i odwróciła się do niej plecami.
Zośka opuściła ramiona i ruszyła w ślad za nią. Dziewczyny uniosły głowy znad maszyn i patrzyły zdumionymi, ciekawskimi oczami.
Pani Zenobia stanęła na środku pracowni, spojrzała groźnie w ich stronę i rzuciła stanowczo:
– Wracać do swoich zajęć!
***
Na drewnianej, pokrytej lakierem ławie stał szampan, dwa kieliszki na długich nóżkach oraz kawior.
– Jadłaś już kiedyś kawior? – spytał, otwierając butelkę.
Korek wystrzelił, a spienione bąbelki napełniły szkło.
– Nie, nigdy – odparła cicho. – Nie stać mnie było na takie luksusy.
– Nie bądź taka, złośnico! To prezent od mojego znajomego ze Związku Radzieckiego! – roześmiał się, trącając jej kieliszek swoim. – Zawsze przywozi mi puszkę dobrego kawioru i koniak. – A wiesz, co to jest?
W odpowiedzi przecząco pokręciła głową i jednocześnie zalała się rumieńcem.
– To rybia ikra, jajeczka, inaczej mówiąc. Jest to ulubiony smakołyk Rosjan. A dziś mamy przecież co świętować. Będziesz wreszcie mogła brać udział w tworzeniu kolekcji. Czyż to nie jest sukces?
– Sukces? – powtórzyła. – A nie protekcja? – Wzięła do ust maleńką kromkę chleba posmarowaną przysmakiem. Ugryzła i skrzywiła się nieznacznie. – Słone! – stwierdziła. – Co w tym dobrego?
Roześmiał się i natychmiast zripostował:
– Nazywaj to, jak chcesz. Jesteś utalentowana. Zasłużyłaś na to.
– Oby tak było… – westchnęła i zamyśliła się. – Myślałam, że koleżanki mnie zjedzą, kiedy się dowiedziały. Pewnie się czegoś domyślają. Trochę mnie to martwi. Najpierw gratulowały, ale sądząc po ich minach… Cóż… Łatwo się było domyślić.
– A czego się spodziewałaś? Ludzie z zasady bywają zazdrośni. Nie lubią, kiedy ktoś ich wyprzedza. A tobie się to udało.
– Zastanawiam się dlaczego? – zapytała z ironią.
– Nie zastanawiaj się, walcz dalej! Jesteś już tak blisko celu. Musisz teraz tylko udowodnić innym, że jesteś najlepsza. To wszystko.
– Tylko? – powtórzyła i upiła kolejny łyk szampana. Poczuła przyjemne ciepło dryfujące w żyłach, policzki jej się zaczerwieniły, oczy zaszkliły od natłoku wrażeń.
– Dasz radę – powiedział, patrząc jej w oczy.
– Dziękuję. – Wyciągnęła rękę w jego stronę.
– Nareszcie! – Uśmiechnął się. – Myślałem już, że tego słowa nigdy z twoich ust nie usłyszę.
– A widzisz? – rzuciła zadowolona. – Chodź ze mną!
Wieczór rozgościł się za oknem i zalał mrokiem skwerek pod blokami oraz okoliczne alejki. Nad dachami budynków wisiał rozdęty księżyc, a towarzyszyły mu liczne gwiazdy ułożone w tajemnicze znaki i konstelacje. W pokoju paliła się tylko nocna lampka z koronkowym abażurem rozpraszającym światło. Zapach świeżych goździków, które jej wręczył tego dnia, stawał się coraz intensywniejszy, mieszał się z lekkim, kojącym powiewem chłodu.
Wyszli na balkon, trzymając w ręku kieliszki. Gwiazdy mrugały nad ich głowami, a roziskrzone ich blaskiem niebo krzyczało radością. Z winylowego krążka popłynął popularny szlagier Czerwonych Gitar.
Chciała mu powiedzieć, jak bardzo czuje się szczęśliwa, ale tylko otoczyła go ramionami i przytuliła do siebie. Silne wzruszenie odebrało jej głos. Objęci mocno, kołysali się w rytm muzyki, myśląc o tym, że jeszcze tak niedawno ich bycie razem wydawało się niemożliwe.
– Nie chcę, aby ten wieczór się zakończył – szepnął jej niespodziewanie do ucha. – A ty?
– Ja też nie – odparła cicho.
– Zawsze będę przy tobie, pamiętaj o tym – dodał, muskając wargami jej usta. – I nie wierz nikomu, kto będzie próbował nas rozdzielić i mówić, że będzie inaczej.
Nagle zrozumiała. Dotarła do niej przykra rzeczywistość, którą wypierała ze świadomości z całych sił. Przecież Szymon miał żonę. Dlaczego całkowicie o tym zapomniała? Kim była ta kobieta? Czemu wcześniej o tym nie pomyślała, tylko teraz, kiedy uczucie przybrało taki rozmiar? Nie chciała go stracić, o nie. Postanowiła o niego walczyć bez względu na wszystko, bo to właśnie na niego czekała całe życie.
Seweryn Krajewski śpiewał o smutnych oczach, o tęsknocie za piękną dziewczyną. Jego głęboki głos budził nostalgię za czymś nieuchwytnym. Wtuliła się mocniej w ramiona Szymona.
Bądź ze mną na zawsze, ukochany – zakwiliło jej serce, ale nie odważyła się powiedzieć tego głośno.
Życie
W życiu nic nie jest oczywiste, czarne albo białe. Życie to jedno niekończące się pasmo rozczarowań, pomyłek, niespodzianek i zawirowań. To taki bulgoczący kocioł, w którym każdego dnia gotujemy potrawę złożoną z innych składników. Ze smutków, radości, uśmiechu i łez. Z dobrych i złych chwil. Raz ze szczyptą cukru i soli, raz pieprzu albo dziegciu. Ilość przypraw decyduje o smaku. A smak każdy z nas ma przecież inny…
Fragment możecie także przeczytać w formacie pdf - KLIK
"Zośka. Przepustka do szczęścia" to kontynuacja tomu I: "Zośka. Dopóki biło serce", dla której tłem jest polska rzeczywistość przełomu lat 60. i 70. Historia bohaterki zdaje się mówić, że nie da się zaplanować życia krok po kroku, ale kiedy los wywija kozła, warto mieć u boku przyjaciół. Gorąco polecam!
Wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Szara Godzina
Świetna zapowiedź Wiolu. Nie wykluczam, że sięgnę, odpoczywam na razie od literatury obozowej i Windsorów. Czuję się zaintrygowany. Lata 60 - te - lata naszych Rodziców, nieprawdaż ?
OdpowiedzUsuńbrzmi dobrze ten fragment:) zaciekawia i korci do dalszej lektury:)
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę zapoznać się z twórczością tej autorki :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Samo życie... Już po przeczytaniu fragmentu człowiek czuje niedosyt :)
OdpowiedzUsuńFragment zdecydowanie zachęca. Szara Godzina ma ostatnio sporo ciekawych perełek.
OdpowiedzUsuńNie znam tej serii i jak na razie nie kusi mnie, żeby po nią sięgać.
OdpowiedzUsuńTiene muy buena pinta, Wioleta. Gracias.
OdpowiedzUsuńTrzeba się rozejrzeć najpierw za pierwszym tomem.
OdpowiedzUsuńPierwsza część czytałam i bardzo mi się podobała. Drugą też planuję przeczytać. 😊
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze tomu pierwszego, ale fragment zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńpiekna okladka
OdpowiedzUsuńNie czytałam pierwszego tomu, także mam co nadrabiać :-) Książka w moich klimatach.
OdpowiedzUsuń