Wbrew tytułowi i przypuszczeniom niektórych, nie jest to banalna opowieść miłosna. Nie ma w niej żadnego różu, a także to nie Maja jest panną młodą. "Pakistańskie wesele" to najprawdziwsza historia o ludziach z krwi i kości. Spojrzenie na inną kulturę przez polską globtroterkę. Choć zdaje się, że będzie to historia o blichtrcie i zabawach pakistańskich elit, jest to najlepszy punkt wyjścia do rozmów o stosunkach międzyludzkich, rodzinnych, związkach, partnerstwie, nierównościach społecznych, przyzwyczajeniach, a nawet pracy osób z niepełnosprawnościami czy społecznej tolerancji różnych zjawisk. Mimo wszystko Maja prowadzi swoją opowieść z przymrużeniem oka, okraszając ją dobrym humorem.
Do lektury książki "Pakistańskie wesele" zapraszam was razem z Wydawnictwem Moc Media. Dziś możecie przeczytać jej fragment:
Z okresu przed datowaniem
Nigdy nie wyobrażałam sobie, że pojadę do Pakistanu. Zanim poznałam Księcia, o Pakistanie pomyślałam tylko raz. Jakiś kolorowy magazyn publikował zdjęcia ze ślubu pewnego pakistańskiego bogacza. Artykuł zapewne też tam był, bo kojarzyłam, że Pakistan nie sympatyzuje szczególnie z Indiami. O partycji (podziale Indii Brytyjskich na Indie i Pakistan) też coś tam było, aczkolwiek szczególne wrażenie wywarły na mnie zdjęcia. Były kolorowe i dużo się na nich świeciło. Moja hodowana od dziecka wewnętrzna sroka była zafascynowana w stopniu wykluczającym racjonalne zgłębianie tematu.
Kiedy z kolei poznałam Księcia – pięknego jak z bajki (dlatego tak go nazywam) i boleśnie rozpieszczonego – i w okolicznościach kuchenno- akademikowych zadałam mu pytanie, w jakim to kraju tak piękne aniołki z nieba spadają, pognałam do mojej celi, by wygooglować „Pakistan”. Trochę wstyd. Ale nie było aż tak źle, bo mogłam kojarzyć ten kraj tylko z talibami i ogólną kwintesencją zła. Było to kilkanaście lat temu i jakoś nie każdy był wtedy domorosłym specjalistą od spraw terroryzmu. Z doczytanych informacji wynikało, że ów opierający się nonszalancko o kuchenną szafkę i popijający mleko prosto z butelki Adonis prawdopodobnie jest muzułmaninem i do tego może nawet obściskuje się z kolegami. Wszak w Pakistanie panowie są ze sobą bardzo blisko. Kobiet w miejscach publicznych przytulać nie mogą, to chociaż kolegów, którzy są w tej samej sytuacji… Podsumowując, moja wiedza na temat Pakistanu pozostawiała wiele do życzenia. I jest to chyba duże niedopowiedzenie.
W ramach rozwoju znajomości, a następnie romansu z Księciem, puste kartki zapełniały się w dość przyzwoitym tempie. Kiełkowała nawet we mnie chęć zobaczenia „tego wszystkiego” na własne oczy, ale… rodzice. Szantaże emocjonalne wymagające obietnic, że nigdy, że co by się nie działo, w żadnym wypadku i w ogóle do Pakistanu nie pojadę. Książę to dobry chłopak, ale z pewnością ma w mózgu chip, który się uaktywnia po przekroczeniu granic terytorialnych kraju rodzimego i zmienia go w zniewalającego – w złym i dosłownym tego słowa znaczeniu: mordującego, trzymającego jeńców w piwnicy i kradnącego paszporty – potwora. W każdym razie lepiej tam nie jechać. Przynajmniej przed sześćdziesiątką, bo potem to już mnie chyba nikt przemocą zniewalać chciał nie będzie. Zresztą nieważne. Jakimś cudem po latach romansowania (również, a może nawet głównie, na odległość) Książę uczynił ze mnie uczciwą kobietę. A przynajmniej zrobił to, co w teorii miało uczynić ze mnie uczciwą, stateczną kobietę. Wyszło, jak wyszło. W międzyczasie kuzynka Księcia została przyrzeczona jego kuzynowi i podjęto decyzję o jak najszybszym ślubie. Chodziło o to, żeby Sehr (kuzynka) nie zdążyła dorosnąć na tyle, by mieć czelność wyrażać własne zdanie i stwierdzić na przykład, że ona takiego tłustego, zgnuśniałego i rozpieszczonego knura za męża i we własnym łożu nie chce.
Teraz czas na pierwszą dygresję, których na kartach tej książki będzie zatrzęsienie. To nie jest kazirodztwo per se. Tam kuzynów ma się ilości znaczne i stopień procentowy tego ukuzynowacenia jest różny. Póki pamiętam, opiszę mniej więcej tę część rodziny Księcia, którą w miarę ogarniam umysłowo.
Odpuszczę sobie przy tym wchodzenie w rodzinne skandaliki, bo chyba mi tak naprawdę nie do końca wypada. Poza tym to nie ma być scenariusz Dynastii. (Szepnę tylko, że niektóre z nich są naprawdę zachwycająco soczyste!) A to i tak tylko rodzina ze strony mamy mamy (po podwójnej kądzieli?). Aczkolwiek tata mamy też jest fajny i ma fajnego brata, który ma niefajną żonę, ale o tym chyba później.
Nie mam pomysłu, jak to opisać klarownie, więc nie będzie klarownie. Będzie chaotycznie. Spróbuję pokoleniami. Może się uda, a wyjdzie, co wyjdzie. Można robić notatki, względnie podejmować próby rysowania drzewa genealogicznego. Osobiście na tym poległam. Może rysownik, któremu niestraszna była genealogia Targaryenów, byłby skłonny się tego podjąć? Choć szczerze mówiąc, wątpię.
Tytułem wstępu: Książę ma trzy siostry, wszystkie młodsze. Najstarsza, Kiran, ma lat chyba dwadzieścia cztery i męża Shamsa, który jest niczym typowy amerykański wanna-be-frat-boy. Podczas naszych pierwszych spotkań wkurzał mnie kosmicznie. Na przykład w meczecie podczas mojego ślubu dłubał sobie między palcami u stóp, a z wydłubanych substancji toczył kulki i się nimi bawił. Teraz mnie już tylko lekko śmieszy. Jest jeszcze o rok tylko młodsza od Kiran Maria oraz najmłodsza, siedemnastoletnia, bardzo skupiona na mediach społecznościowych i byciu modnym Fahra.
To teraz idziemy „w górę”. Zacznijmy od tego, że Mama Księcia (zwana dalej Teściową) miała dwójkę braci. W pierwszej kolejności weźmy może na warsztat tego młodszego – nie ma dużego wpływu na rozwój wydarzeń, więc odfajkujemy go i będzie z głowy. Sam stanowił głównie element antydekoracyjny, przewalając swoje obfite ciałko po kanapach w różnych sceneriach i specjalnie się nie udzielał. Jest raczej typem histerycznego, ale sympatycznego nieudacznika. Jego żona jest jedną z najdziwniej wyglądających osób, które w życiu poznałam. Jest strasznie brzydka – w stylu upiorzyc i czarownic z bajek. Mogłaby je grać praktycznie bez charakteryzacji, ponieważ ma taaakie oczy, taaaki nos i taaakie dziwne zęby. W ogóle cała jest taaaka dziwna i w dodatku bardzo ekstrawagancko się ubiera i maluje. Ale! Czasami, patrząc na nią inaczej, pod jakimś kątem, w innym oświetleniu, zastanawiałam się, czy cała ona nie jest przypadkiem na swój sposób piękna… Dziwna sprawa. Ją chyba lubię. Chociaż gdy ją poznałam, na domiar złego chrypiała upiornie i byłam pewna, że to jest jej normalny głos. Okazało się jednak, że akurat była chora. W każdym razie para ma dwie córki. Starsza z nich to około dziesięciolatka, młodsza – któż to wie. W sumie nawet je lubię, bo wydają się lekko wycofane i niezaangażowane w ten cały cyrk. Starsza jest fanką piłki nożnej, ze szczególnym uwzględnieniem FC Barcelony. Obie mnie uwielbiają. Starsza za całokształt, a młodsza za to, że powiedziałam mojej Teściowej, że „się nie zna”, bo to, co ta dziewczynka miała na sobie, to był strój księżniczki Elsy, a nie Anny.
Starszy brat Teściowej jakiś czas temu wziął był i umarł. I to strasznie przykre, bo to podobno był facet super i ukochany wujek Księcia. Umierając, pozostawił na tym łez padole małżonkę Rubinę (która podobno jest strasznie wygodnicka, a wręcz leniwa, ale którą osobiście bardzo, ale to bardzo polubiłam) oraz trójkę dzieci. Najstarszego, dwudziestojednoletniego Zakiego (potwornie rozpieszczony bachor, typowa zblazowana, bananowa młodzież, król selfie w toaletowych lustrach; kiedy zrozumiał, że nie da rady mi zaimponować, stał się pocieszny i raczej sympatyczny), Sehr (nasza panna młoda – wyjątkowo bystra jak na Pakistankę, ładna dziewczyna z lekko jadowitym poczuciem humoru przytępionym niestety przez społeczeństwo; lubię ją bardzo) i Amira (stosunkowo nowy, chyba czteroletni nabytek – jak na dziecko bardzo uroczy i estetyczny). Tenże brat Teściowej przed śmiercią, choć nieświadomy jej nadejścia, w przypływie nagłego ogłupienia przyrzekł rękę córki swojemu kuzynowi dla jego niedorobionego i zdemoralizowanego synalka, stałego bywalca londyńskich klubów ze striptizem. Zrobił to prawdopodobnie dlatego, że kuzynowi wiele zawdzięczał.
Owdowiała ciocia Rubina, matka panny młodej, oczywiście także nie była jedynaczką, a jej rodzeństwo pozakładało swoje rodziny. Chociaż w sensie krwistym i genetycznym nie jest to rodzina Księcia, to występują oni w tej opowieści w różnym stopniu zaangażowania. Zresztą, co tam. Jak szaleć, to szaleć. Załatwmy rodzinę cioci Rubiny. Będzie cudownie! Ciocia Rubina ma oczywiście matkę, jakżeby inaczej. Matka sprawia całkiem przyjazne wrażenie. Na powitanie wymacała mi z uśmiechem twarz, chyba w geście błogosławieństwa. Ogólnie taka desi babcia. Lubię desi babcie. Ciocia Rubina ma trójkę braci, a każdy z nich po jednej żonie (zaznaczam, że po jednej, bo w kulturze muzułmańskiej nie jest to wcale oczywiste – w Pakistanie poligamia nadal jest dozwolona). I, jak to podobno mówią w rodzinie Księcia, dwóm braciom się udało. I rzeczywiście. Żona jednego z braci jest przemiła i w ogóle ma bardzo miłą twarz. Ma też wspaniałe dzieciaki, w tym osiemnastoletnią Amrę, z którą się bardzo uspołeczniałam. (Ale co chwilę musiałam jej przypominać, że mimo jedenastoletniej różnicy wieku, nie jestem z gatunku stabilnych, statecznych cioć). Kolejny brat ma żonę brytyjsko-pakistańską. Jest wielka, cudowna i mówi po angielsku, za co wielbię ją bezgranicznie. Ona z kolei też ma jakieś tam dzieci, w tym dziwnego syna Alego, który się spytał, czemu jedziemy po sok (ze świeżych owoców) dla mnie:
– Bo lubię.
– Ale ja serio pytam.
– A ja serio mówię. Ty lubisz ciastka, a ja soczki.
– Is it a joke?
No i jest trzeci syn, którego żona się rodzinie nie udała. Tyle w temacie. Kiedy zupełnie jeszcze nieświadoma powiedziałam do Księcia, że ta ciocia jest dziwna, akcentując słowo „dziwna”, by było jasne, że chodzi mi o jego negatywną interpretację, to się zaczął bardzo radośnie śmiać. Później wyszło na jaw, kiedy zazwyczaj sygnalizowałam, że ktoś nie do końca budzi moją sympatię, okazywało się, iż w sumie całej rodzinie też się nie podoba dana osoba.
Skoro rodzinę cioci Rubiny i braci Teściowej mamy mniej więcej z głowy, przeskoczmy pięterko wyżej, do babci Księcia. Mama Teściowej była podobno jakimś nadczłowiekiem, aniołem nie kobietą, intelektualistką, obrończynią praw kobiet, wojowniczką społeczną, mentorką polityków, ulubienicą ludu (ponoć kiedy wracała do miasta po leczeniu operacyjnym w Wielkiej Brytanii, lud witał ją niczym koronowanego władcę z bajek Disneya: procesje, kwiaty rzucane ze wszystkich domów, szał ciał). Do tego wszystkiego miała jeszcze syreni głos, którego uwielbiały słuchać najsłynniejsze desi pieśniarki, Owa Babcia Księcia miała też dwóch braci – bardzo znanych graczy hokeja (scharakteryzuję ich w trzech sloganach: złote medale olimpijskie, najsłynniejsza w Pakistanie akademia hokeja i w ogóle WOW!). Ci bracia oczywiście się porozmnażali.
I tak, pierwszy z braci, choć na świat nie wydał, to zapładniając, przyczynił się do stworzenia czwórki potomstwa: synka, który był liderem jednego z najpopularniejszych pakistańskich zespołów rockowych (zespół niestety już się rozpadł, ale synek nadal śpiewa, angażując się w różne muzyczne projekty) i trzech córeczek: Ambrine, Noor i Saffanah. Ciocia Ambrine jest ekstra. To chyba moja ulubiona ciocia. Przede wszystkim jest wyjątkowo piękną kobietą – Książę twierdzi, że po prostu dobrze się starzeje, że kiedyś nie była pięknością. Powiedziałabym, że Książę się nie zna, ale to by chyba źle o mnie świadczyło, więc nie będę drążyć tematu. Teraz jest piękna i już. Jest takim ichniejszym księdzem w spódnicy, co nie przeszkadza jej być naczelną tancerką w rodzinie – widziałam, jak trzęsie tyłkiem, i muszę przyznać, że jest niezła! Do tego oczywiście śpiewa, gra na bębenku i jest niezwykle sympatyczna. Myślę, że tym, co ją naprawdę wyróżnia, jest zadowolenie z życia. Inne mają więcej pieniędzy, więcej dwudziestoczterokaratowego złota, większe wille, wszystko inne mają większe i lepsze, ale są wiecznie niezadowolone. Tymczasem Ambrine tryska radością i życzliwością. W przeciwieństwie do swoich dwóch sióstr: obrzydliwie bogatej (kupującej w prezencie ludziom domy) Noor i sfrustrowanej, niezadowolonej z męża i życia najmłodszej Saffanah. Oczywiście one też mają dzieci. Dzieci w ogóle jest tam dużo. Nie kłopotałam się przypisywaniem wszystkich do rodziców. Byłby to daremny trud.
Drugi brat Babci Księcia też płodził, a jakże. Jeśli dobrze pamiętam, sprowadził na świat trzech synów. Ta konkretna gałąź jest najbardziej skandalogenna, dostarcza najwięcej materiałów do plotkowania i wyrażania dezaprobaty. Jeden z jego synów, spadkobierca sportowych tradycji, miłośnik wyścigów konnych, doczekał się trójeczki dzieci: wyjątkowo rozrywkowej i krnąbrnej córeczki Mehreen i dwóch paskudnych synków. Z czego starszy, Zain, to właśnie nasz knurowaty pan młody. Drugi syn drugiego brata Babci Księcia (czyli brat ojca pana młodego) to istny Tata Muminek, który ma trzy córki Migotki. Te z kolei od dłuższego czasu wprawiają mnie swoim muminkowym istnieniem na Facebooku w dobry nastrój, zaś matka Migotek jest ponoć najlepszą przyjaciółką Teściowej. Trzeci syn drugiego brata Babci Księcia prowadzi pasożytniczy tryb życia. Ma on pomysłową, szalenie biegłą w sztuce szantażu żonę i średnio rozgarnięte dzieci.
To mniej więcej tyle. Oczywiście rodziny jest znacznie więcej, ale ograniczyłam się do zapamiętywania, że wszystkie – choćby odrobinę starsze ode mnie – kobiety to ciocie (auntie), a do facetów i tak nie warto się zwracać. Koniec końców: chodzi o to, że Sehr miała wyjść, choć niechętnie, za Zaina, który jest jej kuzynem, ale w sumie chyba drugiego stopnia, więc nie jest to aż tak straszne, jak brzmi. Chociaż straszne i tak jest. Ponieważ było to krótko po Księcia i moim ślubie, który wstrząsnął światem cioć i wujków („jak to ślub?” „BEZ NAS?!”), w sumie wypadało, żebym zjawiła się na weselu Sehr. Nie był to nawet taki zły pomysł. W końcu gdybym zwyczajnie pojechała do Pakistanu poznać rodzinę męża, to by się wszyscy na mnie rzucili, a ja bym im padła po dwóch dniach. Teraz z kolei w planie był wielki ślub (pardon: skromna, trzydniowa impreza na osiemset osób) i tyle do ogarniania, że nikt nie miałby ani czasu, ani energii, żeby porządnie się na mnie rzucać i zaglądać w moje zachodnie zęby. Wspomniałam mimochodem o pomyśle wyjazdu przy rodzicach i o dziwo się zgodzili. Tak po prostu. Nie wyrazili sprzeciwu. Nie zaczęli snuć wizji moich zniewolonych piwnicznie i pozbawionych paszportu zwłok.
Kiedy weźmiesz tę książkę do ręki, obok zasiądzie Maja Klemp, która z właściwym sobie humorem opowie o kraju męża. Gorąco polecam wam lekturę tej książki!
Swego czasu często czytałam takie książki i chętnie do nich wrócę.
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytałabym całą książkę:)
OdpowiedzUsuńFragment jeszcze bardziej zachęcił mnie do lektury całości.
OdpowiedzUsuńCoś dla mojej babci ❤
OdpowiedzUsuńCzuję się zaintrygowana! Chętnie poznam tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńgenialny styl pisania:D mam ochotę na więcej:D
OdpowiedzUsuńCiekawy fragment :)
OdpowiedzUsuńLubię tego typu książki. Kiedyś czytałam książkę o kobiecie z Niemiec która przeprowadziła się do Chin i też bardzo dużo się dowiedziałam o tamtej kulturze.
OdpowiedzUsuńTo na pewno ciekawe spojrzenie na inną kulturę :)
OdpowiedzUsuńDużo dobrego czytałem / słyszałem o tej publikacji. Widziałem ją bodajże już w księgarni i kioskach. Zapowiada się bardzo ciekawie. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńŻyczę tej książce wielu czytelników
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś się skuszę, ale na razie wolę inne lektury.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tej książki!
OdpowiedzUsuńKolejna pozycja do mojej kolekcji, która już chyba nie ma końca :)
OdpowiedzUsuńCzuję się bardzo zaintrygowana :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie publikacje, zapiszę sobie :)
OdpowiedzUsuńMój egzemplarz wędruje do mnie z Polski. Nie mogę się doczekać..
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńCzyta się fantastycznie. I chce się więcej:-)
OdpowiedzUsuńKsiążka napisana z takiej perspektywy na pewno wiele pokazuje... Super
OdpowiedzUsuń