"Mam trzydzieści pięć lat i jestem sekwencją". Fragment książki "Poza mną"
Jako terapeutka wie, że to nic dziwnego, że miłość sprzed lat staje nagle w drzwiach z zamiarem, by wszystko naprawić. Zdaje sobie również sprawę, że niełatwo uchronić się przed popełnianiem tych samych błędów. Jej małżeństwo rozpadło się kilka lat temu. Bardzo dobrze potrafi słuchać innych. Nie słyszy samej siebie. Szczególnie teraz, gdy On – ten, który kiedyś tak bardzo ją zranił – stoi przed nią, zmuszając ją do zweryfikowania wielu poprzednich wyborów. Tego samego dnia w drzwiach jej gabinetu pojawia się chłopak, tak bardzo do Niego podobny. Jego widok budzi jeszcze więcej wspomnień i całkowicie burzy wypracowaną przez lata terapeutyczną monotonię.
Do lektury książki "Poza mną" zapraszam was razem z Wydawnictwem MOVA. Dziś możecie przeczytać jej fragment:
Przekręcam klucz w drzwiach, zatrzymuję się przy skrzynce na listy. Wrzucam do niej telefon i kilka razy się upewniam, że na pewno ją zamknęłam. Chociaż mam świadomość, że raczej nikt nie wpadłby na to, żeby szukać telefonu, który można ukraść, akurat w skrzynce na listy. Wnoszę swoje ciało na górę po ciężkich kamiennych schodach i zatrzaskuję za sobą drzwi. Z hukiem. Jakby to miało sprawić, że będą zamknięte bardziej. Osuwam się na podłogę i zamykam oczy. Wdycham łapczywie ciężki zapach drewna, który wydobywa się z każdej szczeliny mieszkania. Z czasem zapach ten stał się moim środkiem uspokajającym. Mieszkanie mnie koi. Poddasza o każdej porze roku mają inny zapach. Latem są nagrzane i pachną tak, jakby miały zaraz stanąć w ogniu.
Jest gorąco i lepko. Wszystko, co łączyło mnie z pracą, zostawiłam w innej kamienicy. W innej części miasta. Obiecałam sobie nigdy nie wnieść do tego mieszkania mojego gabinetu. Nadal się tego trzymam. Na razie. Mam wrażenie, że ostatnie lata mojego życia są właśnie „na razie”. Dopiero potem wymyślę, co zrobić dalej.
Początkowo zupełnie nie wiedziałam, co mam począć z tym mieszkaniem. Siedziałam sama i przyglądałam się pęknięciom w ścianach. Głaskałam drewniany parkiet i czekałam na jakiś pomysł. Na podpowiedź od babci Zosi. Czekałam, aż znowu chwyci mnie za rękę i powie coś kategorycznego. Coś, czemu absolutnie nie wypada się przeciwstawić. W pęknięciach na suficie szukałam wyrysowanej podpowiedzi, jakiejś mapy. Miałam teraz pod opieką słonia i nie miałam pojęcia, co jedzą słonie. Początkowo więc nie robiłam nic istotnego – po prostu tu byłam. Marnowałam czas.
Dopiero mój mąż przypomniał mi, że kiedyś powiedziałam mu, że bardzo lubię pisać. To było na samym początku naszej znajomości. Powiedziałam mu to, bo chciałam zobaczyć jego reakcję. Nic więcej. To było jedno z tych pytań, które więcej wniosło do decyzji o tym, że za niego wyjdę, niż oczywiste: „Czy za mnie wyjdziesz?” – zadane dużo później przez niego.
– Może powinnaś do tego wrócić. Wiesz, work-life balance i te sprawy. Po pracy pisz historie o odważnych kobietach, lękliwych facetach i dziewczynkach, które trenowały tajski boks. Nie wiem, co tam przyjdzie ci do głowy. O, na przykład o babci Zosi nieustraszonej.
Pierwszego wieczoru, gdy w mieszkaniu stanęło biurko i otworzyłam na nim swój komputer, przez godzinę gapiłam się w otwartą białą kartę Worda. Byłam zirytowana. Nie miałam nawet jednego pomysłu. O czym miałabym pisać? Zawsze myślałam, że aby pisać, trzeba mieć jakieś przeżycia. Ja żyłam życiem innych. Żyłam „na razie”.
Absurd. Obraziłam się na świat. Nie jestem pisarką. Nie mam talentu. Nie jestem kreatywna. Nie potrafię. Nic nie potrafię. Seria fałszywych przekonań zalęgła się w moim umyśle i nawet mój terapeutyczny racjonalizm nie był w stanie mi w tamtej chwili pomóc. Poza tym pisanie przypominało mi o marzeniach, które porzuciłam, nawet nie podejmując wyzwania. Byłam wściekła, że mąż mi o tym przypomniał. Chciałam zapomnieć, kim planowałam być, kiedy jeszcze miałam jakiś pomysł na siebie. Chciałam zapomnieć o dniu, w którym zapisany moim ręcznym pismem notes zniknął na zawsze zatrzaśnięty w biurku w mojej kawalerce. O dłoniach, które go wtedy trzymały. Kompletnie mi to nie wychodziło. Tak samo jak pisanie. Trzasnęłam ze złością klapą komputera i zaczęłam masować skronie. Przestałam myśleć, szukać inspiracji. Przestałam robić sobie wyrzuty. Siedziałam, w milczeniu nasłuchując dźwięków miasta wlewających się przez dachowe okna razem z setką komarów i innych owadów w środku upalnego lata. Głosy ludzi mieszały się z ciężkimi oddechami samochodów. Wydawało się, jakby całe miasto wpadało powoli w lekkie wibracje. Jakby było wirującą pralką.
W mojej głowie zrobiło się pusto, pojawiło się miejsce na pacjentów. W kółko odtwarzałam ich słowa, próbowałam odnaleźć się w skomplikowanych relacjach rodzinnych i przyjacielskich. Słyszałam zdrady, zawiść, popełniane błędy. Słyszałam, jak się potykają i upadają. Widziałam momenty, w których to ja byłam zbyt powolna, by chwycić ich w locie, nie pozwolić, żeby rozbili sobie kolana.
Wróciłam przed komputer z kieliszkiem białego wina i zapisałam na górze strony Agata – szybko jednak skasowałam to imię. Zdałam sobie sprawę, że nie mogę przecież nigdzie używać rzeczywistych imion moich pacjentów. Nawet jeśli Agata w moim tekście nie ma nic wspólnego ze sprzedawczynią w jednym ze sklepów obuwniczych i zupełnie nie przejmuje się tym, że jej były chłopak zrobił dziecko jej byłej przyjaciółce, a teraz w dodatku rzeczywiście zamierza płacić na nie alimenty, chociaż na ich wspólnego syna nie dał dotąd złotówki.
Nie, Agata w moim tekście jest treserką lwów w objazdowym cyrku. Urzekająco piękna, nosi zawsze idealnie wypastowane buty, na których noskach kołyszą się fantazyjne dzwoneczki. Każdego dnia w innym mieniącym się benzynowym kolorze. Jest tak pociągająca, że faceci dosłownie mdleją na jej występach, ale wcale nie dlatego, że boją się, iż wątła blondyneczka zginie na ich oczach pożarta przez groźnie ryczącego lwa. Siedząc pod klatką swoich kociaków, pali cygara, które zawsze z trasy przywozi jej, od lat zakochany w niej po same odstające uszy, karzeł, który gościnnie raz na jakiś czas daje się w ich programie wystrzelić w powietrze z armaty. Agata wie, że karzeł ją kocha, ale jest sprytna, więc udaje idiotkę.
Postawiłam kropkę i uśmiechnęłam się do siebie. Chciałabym być jak Agata.
Nagle zrozumiałam, co mój mąż miał na myśli, kiedy powiedział, że to MOJE mieszkanie da mi przestrzeń, by się z tym wszystkim uporać. Zawsze wierzył, że ze wszystkim sobie poradzę. Był przekonany, że jestem samowystarczalna. Miał rację, ale nie wiem, czy nie przekonał się o tym w zbyt bolesny dla niego sposób.
Czasem żałuję.
Gdy teraz otwieram komputer, mam przed sobą Zosie, Bernadetty i Krzysztofów tego świata zamienionych w Beaty, Anety i Kacprów z zupełnie innych miast i województw. Ich miasta tak naprawdę nie istnieją. Lubię ich. Są moimi przyjaciółmi i naprawdę uwielbiam spędzać z nimi czas. Przebieram ich w stroje zupełnie nieprzystające do epoki, w której żyją. Jestem szczęśliwa, gdy z kobiety, którą mąż zostawił z trójką maleńkich dzieci dla zdecydowanie młodszej „lampucery” (cytat dosłowny), mogę uczynić dumną wojowniczkę prowadzącą wojsko swojego królestwa do miażdżącego zwycięstwa. Gdy odcina jednym precyzyjnym machnięciem obusiecznego miecza łeb smoka, który zupełnym przypadkiem ma równie krzaczaste brwi jak ten jej były mąż – uśmiecham się do niej i mam ochotę powiedzieć: „Dobra robota!”.
Kiedyś przy kolacji oznajmiłam mężowi, że gdyby ktokolwiek wiedział, co ja tam z nimi robię, to mnie pierwszą zamknęliby w psychiatryku. Uśmiechnął się wówczas do mnie pobłażliwie, jakby chciał powiedzieć, że jest więcej dużo poważniejszych powodów ku temu niż ten, że ubieram moich pacjentów w zbroje i pozwalam im walczyć z wyobrażonymi fantastycznymi stworzeniami.
Dziś jestem zmęczona. Nie otwieram laptopa. Nie spotykam się z przyjaciółmi. Zamykam się i odcinam. Od bodźców i świata. Zawsze pierwsze kroki po powrocie z pracy kieruję do łazienki. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie wykonuję pracy fizycznej. Nie wylewam w gabinecie siódmych potów, tylko rozmawiam z ludźmi. Po prostu siedzę i każę sobie płacić za słuchanie. Kiedy jednak wracam do domu, czuję się po tym wszystkim, co w ciągu dnia usłyszałam, jakby przez te kilka godzin ci wszyscy ludzie podchodzili do mnie i odciskali na mnie swoje dłonie. Czasem wyraźnie czuję ich palce na twarzy, ramionach i plecach.
Nigdy dotychczas nie przytuliłam pacjenta. Nigdy nikogo nie trzymałam za rękę w gabinecie. Nigdy nie przekroczyłam tej granicy profesjonalizmu. Wiele razy tylko się do niej zbliżałam. Jednak po jej przekroczeniu raczej bym się rozpłakała, niż miała kogoś obejmować. Mówiłam już – dotyk obcych ludzi mnie przeraża. Nie mogę swobodnie podróżować komunikacją miejską, w zatłoczonych pomieszczeniach natychmiast w mojej głowie zapala się czerwona lampka z wyraźną migającą strzałką wskazującą kierunek ucieczki. Najpierw zatem muszę zmyć z siebie ludzi. Muszę pozbyć się tego uczucia, jakbym stała w zatłoczonym pomieszczeniu. Muszę pobyć sama. Pierwszy krok po powrocie do nierzeczywistości. Czasem, kiedy stoję pod prysznicem, słyszę, jak z ociekającą po moim ciele wodą spływają ich głosy.
Kiedy w końcu jestem czysta, a opuszki moich palców marszczą się jak znienawidzone rodzynki, dopada mnie niewiarygodne zmęczenie. Zwijam się na kanapie i przykrywam kocem. Krótko przed zaśnięciem wpadam na pomysł, jak księżniczka Aldona mogłaby rozwiązać problem z władczym ojcem, który rozkazał jej poślubić księcia z sąsiedniego królestwa. Książę jest od księżniczki niższy o dwie głowy i starszy o dwadzieścia lat. (Moja pacjentka ma chłopaka, którego zupełnie nie akceptują jej rodzice. Bez przerwy przyprowadzają do domu nowych, niezwykle „odpowiednich” kandydatów, co powoduje, że ta nieustannie kłóci się ze swoim chłopakiem, który czuje się ośmieszony – zresztą wcale się nie dziwię). Niestety oczy mi się zamykają, zanim zdążę wymyślić zadanie, które Aldona zaproponuje kandydatowi na małżonka, a które wypełnić zdoła tylko prawdziwy wybranek jej serca.
Tak wygląda moje życie. Gabinet. Prysznic. Kanapa. Sen. Sekwencję powtórzyć. Czasem coś napiszę. Czasem coś posprzątam. Od święta wyjdę z przyjaciółką na kawę. Oto ja. Mam trzydzieści pięć lat i jestem sekwencją.
Moje życie zawsze było łatwe. Nawet gdy rozwiedli się moi rodzice, prócz spokoju nigdy niczego mi nie brakowało. Zabawki, wakacje, ubrania, telefon komórkowy, dach nad głową i ulubione płatki śniadaniowe. Sfinansowali mi najpierw wyprowadzkę do internatu w wieku szesnastu lat, potem do Krakowa, na studia, w wieku dziewiętnastu. Wszystko ja z płatka. Na studiach nie musiałam pracować. Gdy moje koleżanki polewały piwo w Piwnicy pod Baranami i dawały się podrywać pijanym impertynenckim artystom za trochę większy napiwek, ja leżałam w swojej wynajętej kawalerce i czytałam Lolitę. Chodziłam jako wolontariuszka do schroniska dla zwierząt. Wyprowadzałam psy i głaskałam koty. Najbardziej lubiłam te, których wszyscy się bali. Dawałam się pogryźć i podrapać. Dotyku zwierząt nie boję się tak jak ludzkiego. Potem jeszcze bogaty mąż z wielkimi ambicjami, z mieszkaniem. Własny gabinet terapeutyczny, do którego ja wniosłam tylko wiedzę ze studiów i odbytych kursów. Na tym niestety pacjenci nie mogliby usiąść. W moją wiedzę nie mogliby wydmuchać nosa. Spełnione marzenie. Było mi za łatwo i starałam się to docenić. Docenić to, że wszystko, czego mi w życiu brakowało, było niedotykalne i nie miało ceny. Może czasem lepiej jest nic nie mieć, żeby potem się nie obudzić i nie odkryć, że jest się sekwencją.
Jesteście zainteresowani przeczytaniem tej książki?
Bardzo mnie zaintrygowała :)
OdpowiedzUsuńInteresting review? thank you very much. Please check out my newest post as well )))
OdpowiedzUsuńCzuję się zachęcona do lektury książki.
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie. Może się skuszę. :)
OdpowiedzUsuńTym razem jednak pozycja nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńWydaje się być ciekawą lekturą :)
OdpowiedzUsuńTradycyjnie poczekam na recenzję. Fragment wzbudza we mnie mieszane uczucia.
OdpowiedzUsuńMyślę, że spodobałaby mi się ta książka ;)
OdpowiedzUsuńWybrany fragment jest zachęcający.
OdpowiedzUsuńNie wykluczam, że sięgnę. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonana czy to pozycja dla mnie, jednak staram się nic pochopnie nie skreślać. Doświadczenie mnie tego nauczyło :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ♡
Warto doceniać, dla innych ale przede wszystkim dla siebie.
OdpowiedzUsuńMam już tę książkę na czytniku, więc kiedyś ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
OdpowiedzUsuńI thought it was amazing, I loved the book review, I had never heard of it. But I loved to know a little more. I loved your blog, and I'm already following. kisses https://beperes.blogspot.com/
Tyle ciekawych premier na horyzoncie. Wrzesień obfitował w różnorodne, fajne tytuły. Już sama nie wiem co wybrać do czytania, a czasu coraz mniej. Książka nieco odbiegająca o tych, które na co dzień czytam, ale nie mówię jej nie.
OdpowiedzUsuńFragment powieści brzmi obiecująco.
OdpowiedzUsuńJestem jak najbardziej zainteresowana :)
OdpowiedzUsuńMnie nie porywa hmmm
OdpowiedzUsuńSiostrze bardzo się ta książka podobała.
OdpowiedzUsuńWydaje się być bardzo ciekawa. Zapiszę ją sobie do listy.
OdpowiedzUsuńTak i ją zamówiłam.
OdpowiedzUsuńWidziałam już tę książkę na bookstagramie. Bardzo podoba mi się okładka i opis. Mam wielką ochotę na tę książkę i na pewno kiedyś przeczytam :D
OdpowiedzUsuńweruczyta
Tak trochę ryje beret. Ale to dobrze
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś przeczytam, jak starczy mi czasu.
OdpowiedzUsuńdla mnie brzmi okej, mogłabym do niej zajrzeć ;)
OdpowiedzUsuńja mam wiecel lat;P
OdpowiedzUsuńOstatnio często widzę tę książkę ;). Czy jednak ją przeczytam? Nie wiem. Ten fragment mnie jakoś nie wciągnął specjalnie, ale kto wie ;)
OdpowiedzUsuńTeż mam mieszane uczucia. Pisanie w formie pierwszoosobowej wymaga naprawdę dobrego warsztatu i redakcji...
OdpowiedzUsuń