"Nic nie wiedziałem, nie pojmowałem co się stało, ale uwierzyłem w jej obecność". Fragment książki "Miłość, muzyka i góry"
Spotkali się w Górach Kaczawskich. On wędrował po tamtejszych szlakach wiedziony potrzebą odpoczynku, ale i nieznanym sobie i nie do końca uświadamianym wołaniem. Ona przesiadywała na zielonych zboczach, wypasając krowy i marząc o lepszym życiu, nienaznaczonym traumą wojny i powojennej rzeczywistości.
Jaś i Jasia… Jednak to nie tylko imiona ich połączyły. Połączyła ich przede wszystkim miłość – do siebie nawzajem, a przez to do gór i muzyki. Połączyła ich podobna wrażliwość, ciekawość i potrzeba drugiego człowieka, umiłowanie piękna, a jednocześnie poczucie bycia nietutejszym. Czy taka miłość jest w ogóle możliwa? Czy taka miłość istnieje?
Do lektury książki "Miłość, muzyka i góry" zapraszam was razem z jej autorem Krzysztofem Gdulą. Dziś możecie przeczytać jej fragment:
Była dziesiąta wieczorem,
gdy widząc jej ukrywane ziewanie, zaproponowałem położenie się
spać.
– Jutro
jest święto, większość sklepów będzie zamknięta, więc na
zakupy nie pojedziemy. Śpimy długo.
– A
ty też się położysz?
– Jeszcze
nie, mam coś do napisania.
– Posiedzę
jeszcze z tobą…
– Jasiu,
oczy ci się zamykają.
Wstała
z ociąganiem, chwilę patrzyliśmy na siebie. Powinienem po prostu
wziąć ją do swojego pokoju, ale coś mnie powstrzymywało, nie
wiem co. Pocałowałem ją na dobranoc.
Było
sporo po północy, gdy się położyłem. Leżałem, nasłuchując
odgłosów z jej pokoju, ale nic nie słyszałem. Spała. W końcu i
ja usnąłem.
Przyszła
do mnie we śnie dokładnie taka, jaką widziałem za dnia:
nieśmiała, ale ufna i naturalna. Położyła się przy mnie i
szepnęła:
– Przytul
mnie, Jasiu.
Przytuliłem.
We śnie mogę być śmielszy – pomyślałem i podniosłem jej
T-shirt. Tuliłem piersi dziewczyny i całowałem. Moja dłoń,
błądząc po jej ciele, trafiła na majteczki, więc zsuwała je
coraz niżej, aż w końcu – to przecież tylko sen –
przygarnąłem ją i wreszcie mogłem całować całą.
W
tym śnie usypiałem ponownie, gdy ona, drżąca jeszcze i gorąca,
całowała mnie.
Obudziłem
się – a może tak mi się śniło – i zobaczyłem ją: siedziała
na łóżku obok mnie i patrzyła na mnie.
– Jasiu,
śpisz teraz? – zapytałem.
– Tak
sobie siedzę i sama już nie wiem, czy to sen, czy nie.
– A
ja śnię piękny sen.
– Sen
i ja miałam.
– A
co ci się śniło?
– … Nie
powiem ci.
– To
ja też nie powiem. Chodź do mnie, przytul się, będziemy śnić
dalej nasze sny.
Przyszła.
Przygarnąłem ją, drobną chudzinkę, i usnąłem w tym dziwnym,
piętrowym śnie. Chyba już spałem, gdy delikatnie głaskała mnie
po twarzy, a później szepnęła w ucho:
– To
nie był sen, ale nie powiem ci o tym. Śpij, kochany mój.
Podobał
mi się ten sen.
Obudziłem
się i szukałem jej wokół siebie, ale nie znalazłem. Skoro jej
nie ma, to znaczy, że obudziłem się naprawdę – pomyślałem.
Westchnąłem i przewróciłem się na drugi bok. Nie chciało mi się
wstawać, chciałem wrócić do snu.
Wróciłem,
bo gdy otworzyłem oczy, znowu zobaczyłem ją siedzącą na brzegu
łóżka i patrzącą na mnie.
Miły
ten sen, ale może niech się na razie skończy, przecież nie
prześpię całego dnia – pomyślałem.
Przetarłem
oczy knykciami – siedziała nadal. Jak na sen, obraz był bardzo
realny i szczegółowy: słońce świecące przez okno rozpalało
bursztynową aureolę jej włosów wokół głowy, a przez ramiona
biegła nierówna, falista linia cienia i światła. Patrzyła na
mnie, ja na nią. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jej ramienia.
Rozpoznałem fakturę bawełnianego podkoszulka, a pod nim miękkość
jej ciała. Zsunąłem dłoń, poniżej rękawa poczułem jej gładką
i lekko chłodną skórę, jeszcze niżej twarde kości łokcia.
– Dzień
dobry, Jasiu – usłyszałem jej głos. Był niski i zachrypnięty.
Poderwałem
się i, siedząc, gapiłem na nią.
Jak
Harey, jak Harey, jak… – urwana myśl, skojarzenie z „Solaris”,
przewijała mi się w głowie.
– Czemu
nic nie mówisz? Stało się coś? – zapytała z obawą.
Wyciągnąłem
obie dłonie i dotykałem jej włosów, twarzy i ramion. Opuszki
moich palców i moje oczy mówiły mi to samo, co uszy. Nachyliłem
się ku niej i wciągnąłem powietrze; poczułem zapach mydła i
inny zapach, dziwny i zaskakujący. Jej zapach. Więc i węch też…
Co „też”? Śnił, czy oszukiwał?
Wziąłem
jej dłonie w swoje i oglądałem. Były wąskie i drobne. Palce
miała szczupłe, paznokcie krótko obcięte, jeden był głęboko
złamany. W dwóch miejscach dłoni zobaczyłem drobne ranki, linie
papilarne palców wskazujących i kciuków były pokancerowane, jakby
od ostrego metalu, skóra nieco zgrubiała. Wyszorowane dłonie
wiejskiej dziewczyny.
– Jasiu…
Jasiu… – nie wiedziałem, co powiedzieć ani co myśleć.
Ugryzłem
się w język. Zabolało, ale nic się nie zmieniło.
– Miałeś
zły sen? Oglądasz mnie tak dziwnie...
– Ty…
jesteś??
– Jestem,
przecież widzisz mnie. Jasiu, to był tylko sen.
– To
sen? Nie wiem… dotykam cię, czuję, widzę. To sen?
– Teraz
już nie śpimy. Wcześniej.
Patrzyła
na mnie dziwnie, chyba trochę niepewna moich słów i zachowania.
Przestraszyła się.
– Naprawdę
jesteś?
– Jestem,
uspokój się.
– To
pocałuj mnie, dziewczyno.
Uśmiechnęła
się. Poczułem dotyk jej ust.
– Już
dobrze? Obudziłeś się?
– Obudziłem
się. Przepraszam, Jasiu.
Przecież
nie mogłem jej straszyć, nawet jeśli nadal mi się śniła.
Postanowiłem zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.
Udawać, że wszystko jest normalnie. Nie było, bo stało się coś
niebywałego: była.
–Jasiu,
pora wstać i zacząć dzień – zaproponowałem.
Kiedy
wstała, zobaczyłem, że ma na sobie króciutką, plisowaną
spódniczkę. Patrzyłem na nią chwilę, nim rozpoznałem zapomnianą
gdzieś na dnie szafy spódnicę mojej siostry. Za duży T-shirt był
mój. Jasia, widząc że patrzę na nią, zrobiła taki gest dłońmi,
jakby chciała się zasłonić.
– Chyba
chciałeś mnie w niej zobaczyć.
Nigdy
w pełni nie zaakceptowała obecnej mody, zawsze ubiera się w
spódnice nie krótsze niż do kolan. Jedynie w domu, dla mnie, chcąc
sprawić mi przyjemność, zakłada króciutkie spódniczki. Potrafi
być elegancka, szczególnie teraz, gdy często bywa w towarzystwie i
wyjeżdża za granicę. Umie drobnymi zmianami lub dodatkami zmienić
swoje kreacje, nadając im pociągającego uroku lat trzydziestych.
Nierzadko zastanawiam się, gdy patrzę na nią, dlaczego jej ubiór,
tak z pozoru współczesny, kojarzy mi się z tamtymi odległymi
czasami, z czarem kobiecych strojów przedwojennych lat. Czasami
odkrywam przyczynę w jakimś drobiazgu odpowiednio dobranym, ale na
ogół pozostaje ona dla mnie tajemnicą. Najchętniej jednak chodzi
w spodniach. Są one chyba jedynym współczesnym elementem kobiecego
stroju, który w pełni zaakceptowała. Wydaje mi się, że nie do
końca wierzy w moje zapewnienia o ładnych kształtach jej nóg,
uważając je za zbyt chude. Właściwie takie są, ale przecież są
ładne – jak ona cała. Kiedyś, po wielu latach, rozczuliła mnie,
pokazując tę kraciastą spódniczkę.
Wziąłem
ją za ręce i oglądałem zdumiony. Była dokładnie taka, jaką
widziałem we śnie i w tamtej chwili na Lastku, gdy siedziałem na
brzegu drogi zapatrzony w dziwne obrazy.
– Jasiu,
wyglądasz super. To ty naprawdę, czy znowu mi się śnisz?
– Ja
naprawdę.
– Ale
jak?
–
Powiedziałeś „chodź”,
poszłam i jestem.
– Więc
jesteś?
– Wczoraj
ja nie bardzo wierzyłam że tu jestem, dzisiaj ty masz wątpliwości
– uśmiechnęła się.
– Wczoraj…
wczoraj… Jasiu – wyciągnąłem do niej ramiona – chodź,
pocałuj mnie, niech wiem.
Obejmowałem
ją i całowałem, odsuwałem od siebie i patrzyłem. Dotykałem jej
twarzy, szyi, ramion i ponownie obejmowałem ciasno. Jasia
odpowiadała pocałunkami, uśmiechała się do mnie, a ja byłem
jakby rozdwojony. Jedna część mnie po prostu cieszyła się nią i
pieściła, druga była uważnym obserwatorem szukającym oznak snu,
jakiejś skazy w jej wyglądzie lub błędu w wyglądzie otoczenia.
Ta część mnie oczekiwała dźwięku budzika odbierającego mi
dziewczynę.
– Patrzysz
tak na mnie…
Trzymałem
jej głowę w dłoniach. Patrzyłem na poruszające się płatki jej
nosa, na usta lekko rozchylone, na drobniutki meszek nad górną
wargą. Z prawej strony był inny, prześwietlony słońcem, wydawał
się jaśniejszy. Obserwowałem kształt jej czoła, jego wypukłość
nad oczami i załamywanie się przy skroniach. Zapamiętywałem łuki
brwi i odcień włosów zaczesanych do tyłu, w stronę lewego ucha,
wiedząc, że we śnie takie szczegóły się zmieniają.
– Poznaję
cię i zapamiętuję. Nos masz odrobinę zadarty do góry i długie
rzęsy. Gdy zamkniesz oczy, ocieniają ci policzki, a gdy patrzysz w
górę, niemal dotykają brwi. Najpiękniejsze jest to, że gdy
patrzę drugi raz, widzę cię dokładnie taką samą. Widzę ten
malutki pieprzyk na policzku, blisko prawego ucha. Wypatrzyłem go
już przedwczoraj, a on nadal jest, i dlatego jest piękny.
– Och,
dziękuję za to patrzenie.
– Powiedz
mi jeszcze raz: jesteś?
– Jestem
– powiedziała z uśmiechem.
– Będziesz?
Zaplotła
ramiona na mojej szyi i szepnęła w ucho:
– Jak
długo zechcesz.
Uwierzyłem.
Nic nie wiedziałem, nie pojmowałem co się stało, ale uwierzyłem
w jej obecność. Postanowiłem nie zastanawiać się, nie drążyć,
a po prostu cieszyć się dniem z nią. Starałem się, chociaż
przez wszystkie nasze wspólne lata miewałem chwile zdumienia; z
biegiem czasu rzadziej, ale nigdy nie zanikły zupełnie. Patrzyłem
wtedy na nią z tym uparcie powracającym niedowierzaniem, dotykałem
jej twarzy, słysząc w głowie swoje własne, powtarzające się bez
końca zdumione zapewnienie: ona jest, jest, jest.
– Jasiu,
widzę cię. To będzie dobry dzień!
– Ten
dzień już jest dobry – odpowiedziała uśmiechając się.
Z
nią wszystkie dni takie były i są. Nie pamiętam innych. Może i
były gorsze nasze dni, ale pamiętam tylko te dobre. Ona zwykły
dzień listopada potrafi zmienić w ciepły dzień wakacji, a czyni
to w tak tajemny sposób, że nierzadko zastanawiałem się, dlaczego
ten dzień tak mi się podobał. Dopiero gdy nie było jej tak długo,
zrozumiałem: dni były dobre, bo spędzone z nią.
– To
wiesz co? Włączę jakąś muzykę i słuchając, pomyślimy co
dalej. W ten sposób ładnie zaczniemy ten nasz dzień.
– Masz
patefon? Nie widziałam.
– Muzykę
z komputera. Chodź, pokażę ci.
Usiadła
obok mnie przy stoliku z komputerem.
– Co
to jest? O! Na tej czarnej szybie widać zdjęcie, jest kolorowe!
Zmienia się, ojej, Jasiu, co to jest?
– To
właśnie komputer. Taka maszyna, która może wyświetlać kolorowe
filmy, odtwarzać muzykę, pokazywać zdjęcia, można na niej pisać
jak na maszynie do pisania i przeglądać Internet.
– A
co to jest Internet?
Zapomnieliśmy
o śniadaniu. Za szybko chciałem nauczyć ją wszystkiego, plątałem
się, przeskakując z tematu na temat, więc w końcu skupiłem się
na samej muzyce.
– Ta
maszyna ma wielką pamięć, taką pamięć, która nic nie zapomina.
W tej pamięci ma zapisaną muzykę i z niej może ją odtwarzać dla
nas.
– Maszyna
ma pamięć? Jak człowiek?
– Tak
i nie. Ta maszyna nie myśli, a pamięta w nieludzki sposób.
Człowiek zapomni, ta maszyna pamięta każdą nutkę z tysięcy
utworów zapisanych w jej pamięci. Człowiek nie zapamięta tyle,
ale potrafi skomponować tę muzykę, maszyna nie. Ona tylko dobrze
pamięta i szybko liczy. Zobacz, tutaj są takie znaczki, jakby
koperty. W tych kopertach są zapisane utwory, a pod kopertą mam
zapisane, kto je skomponował. Widzisz, ile mam tych kopert? Są
tutaj tysiące utworów, setki godzin muzyki.
– Widzę,
chociaż nic nie pojmuję. Maszyna pamięta muzykę i gra ją dla
nas, i pokazuje kolorowe litery na czarnej szybie…
Uruchomiłem
winampa i na chybił trafił kliknąłem coś z Bacha.
Drgnęła,
obejrzała się na głośniki i znieruchomiała, słuchając. Po
chwili w jej oczach zobaczyłem łzy.
– Wariacje
Goldbergowskie … – wyszeptała.
– Jasiu,
znasz Bacha??
– Przed
wojną uczyłam się gry na skrzypcach.
– Naprawdę?
– Tak.
Cztery lata. Lubię Bacha. Po tylu latach słyszę go po raz pierwszy
– Lubisz
mojego Bacha? Jasiu, to fantastycznie! No i wiemy już, co będziesz
robić!
– A
co? Myślisz o…
– Tak.
Myślę o dalszej nauce gry na skrzypcach.
– Ja
już chyba nic nie pamiętam. Palce mam takie drętwe… tyle razy
zmarzły mi w zimie…
– Jasiu
– wziąłem w swoją jej drobną dłoń i tuliłem, jakbym chciał
ją ogrzać – w najbliższych dniach umówię cię z nauczycielem
gry na skrzypcach, niech on oceni twoje granie. Jeśli powie, że
pamiętasz, jesienią zaczniesz naukę w szkole muzycznej.
– Jasiu,
to niemożliwe… Dla mnie tyle?
– Dlaczego
niemożliwe? Szkoła jest państwowa, dla zdolnych uczniów jest
bezpłatna i jeśli dobrze pamiętam, jest niedaleko stąd,
spacerkiem piętnaście minut. Kupimy skrzypce, chociaż nie będzie
to stradivarius, i zaczniesz dalszą naukę. Jasiu, będziesz
muzykiem! Kiedyś usiądziesz tutaj i zagrasz coś własnego – dla
mnie.
Powieść Krzysztofa Gduli jest przepięknym przywołaniem, a także przekształceniem starożytnego mitu na temat mitycznej pary kochanków – utalentowanego artysty dłuta i jego cudownej rzeźby, Pigmaliona i Galatei. Autor zastanawia się nad istotą samej miłości i jej miejscem w obecnym świecie. Ukazuje uczucie niedzisiejsze, pełne delikatności, bezinteresowności i bezgranicznego oddania. Jednocześnie zastanawia się nad tym, gdzie są jego granice, docieka prawdy i odsłania różne wymiary piękna. Warto zatem razem z nim wyruszyć szlakami Jasia i Jasi, Gór Kaczawskich i muzyki, aby odkryć to, co w życiu najważniejsze.
Już niebawem poznacie moje wrażenia z lektury tej książki.
Wpis powstał w ramach współpracy z autorem
Nie wiem czemu,ale widzę film tego.
OdpowiedzUsuńCzekamy więc Wiolu na recenzję . Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJestem zaintrygowana :)
OdpowiedzUsuńInteresujący fragment :)
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać całą książkę:)
OdpowiedzUsuńMitologia to nie do końca moje klimaty, ale poczekam na recenzję i wtedy zdecyduję, czy chcą sięgnąć po ten tytuł. 😊
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki nawiązujące do legend czy mitów. O tym tytule nie słyszałam, ale dobrze, że mogłam go u Ciebie poznać.
OdpowiedzUsuńBrzmi i interesująco, więc czekam na recenzję.
OdpowiedzUsuńRzadko sięgam po tego typu historie, ale to nawiązanie do mitologii mnie jakoś do niej przyciąga, więc nie wykluczam tego, że ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie Twoja recenzja. Fragment książki jest ciekawy, czekam na recenzję, bo książka wydaje się jakaś taka inna, intrygująca. :) Pozdrawiam cieplutko. :)
OdpowiedzUsuńMity i legendy są zawsze mile widziane u mnie :)
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej ciekawa jestem tej książki.
OdpowiedzUsuńczekam zatem na twoją opinię ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to będzie lekka książka na jeden wieczór.
OdpowiedzUsuńJuż wiem, że chcę ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńKojarzę tę publikację, ale jej nie czytałam.
OdpowiedzUsuń