"Człowiek w pewnym stopniu jest ślepym twórcą, nie potrafi przewidzieć wszystkich skutków swoich dzieł". Rozmowa z Janem Drożdżem
Prozę Jana Drożdża poznałam w 2015 r. dzięki książce "Nieskończona Przestrzeń Snu". Po pięciu latach miałam okazję znowu zanurzyć się w senno-fantastycznych klimatach autora dzięki jego najnowszej powieści pt. "Kanais". Dzisiaj zapraszam was na niezwykle ciekawą rozmowę z Janem Drożdżem.
Jan Drożdż to urodzony w 1988 r. pochodzący z Nowego Sącza, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Autor na co dzień mieszka w Warszawie, jest prawnikiem. Zadebiutował w 2015 r. powieścią pt. "Nieskończona Przestrzeń Snu", a następnie w 2017 r. wydał kolejną pt. "Pola Księżycowe". Swoje natchnienie czerpie ze snów, będącymi dla niego twórczą inspiracją.
Wioleta Sadowska: Czy pamięta Pan swój ostatni sen?
Jan Drożdż: Tak, ale go nie zapisałem. Notuję tylko co ciekawsze sny, a taki zdarzył mi się przed tygodniem.
Wioleta Sadowska: Nie pytam o to bez powodu, gdyż swoje natchnienie czerpie Pan ze snów, będącymi twórczą inspiracją. Czy tak samo było w przypadku powstania „Kanais”?
Jan Drożdż: Tak, pomysł na moją trzecią powieść zaczerpnąłem ze snu. Mam tu na myśli jeden kluczowy sen, który zarysował mi wyjściowe elementy fabuły. Poza tym wykorzystałem całą serią innych snów, w większość swoich, choć sporadycznie sięgałem po cudze. Czasami, gdy ktoś opowiada mi swój sen i ta historia mnie zaintryguje, pytam go, czy zgadza się na wykorzystanie snu w powieści. Tak pół żartem, pół serio. Choć kto wie, może w przyszłości zagadnienie praw autorskich do snów zagości w ustawie.
Wracając natomiast do „Kanais”, to same sny nie wystarczyły do zbudowania jej wielowątkowej fabuły. Stanowiły one inspirację tak mniej więcej dla połowy powieści i zazwyczaj podlegały istotnym modyfikacjom. Częściej dostrzegam w danym śnie potencjał, zalążek ciekawej akcji, niż w źródłowej formie umieszczam go w powieści. W przypadku utworu inspirowanego snami bardzo ważne jest również umiejętne tkanie historii. Mówi się, że książki ze sobą rozmawiają, czego przejawem są na przykład nawiązania literackie. W pewnym stopniu podobnie jest ze snami – poszczególne obrazy mogą się uzupełniać, wchodzić ze sobą w polemikę, a nawet tłumaczyć się nawzajem. Zmierzam do tego, że sny mają swój język, nacechowany symbolami i emocjami. Dlatego by móc „nawlekać” sny na siebie i tworzyć z nich integralną strukturę powieści, trzeba wczuć się w poetykę tego języka. Nie ma to nic wspólnego z operowaniem symbolami w sposób, w jaki czynią to senniki.
Wioleta Sadowska: Doradza Pan na swojej autorskiej stronie, aby zapisywać sny. W jakim celu?
Jan Drożdż: Jorge Louis Borges był zdania, że najważniejszą pamięcią jest pamięć snów. W ten sposób przekazał jednocześnie, że wielką rolę odgrywa przedmiot tej pamięci, czyli sny. Zgadzam się z nim, dlatego nakłaniam gości mojej autorskiej strony do zapisywania snów. To dosyć skuteczna metoda na udoskonalenie pamięci śnienia. Z tym, że to jedynie krok do wielu celów.
Sny mogą służyć jako droga do poznania samego siebie, odczytania własnych emocji, lęków i pragnień. Na jawie jesteśmy zagłuszeni nieustannym hałasem, pędem życia. W obrazach sennych podświadomość czasami próbuje przebić się do nas z jakimś istotnym przekazem, wskazać, że coś nam umyka, na coś nie zwracamy uwagi. Niektórzy ludzie twierdzą, że mają prorocze sny. A tymczasem spełniające się senne wizje to zazwyczaj efekt pracy podświadomości. Ona to snuje prawdopodobny scenariusz na podstawie realnych zdarzeń. Faktów przeoczonych w sferze świadomej, na których bazuje senna intuicja. Ten wymiar wewnętrznego poznania to chyba najbardziej uniwersalna funkcja snów. A że mogą one inspirować, tego sam jestem przykładem, tylko nie zawężałbym inspiracji do sztuki. Niejeden inżynier obudził się z rozwiązaniem jakiegoś technicznego problemu, którego nie potrafił rozwikłać na jawie. Sny to też źródło rozrywki. Zaawansowani śniący udają się na spoczynek jak na seans filmowy, i to taki bardziej niż 3D.
Tych przestrzeni znaczenia i wykorzystania snów jest o wiele więcej. Tymczasem sporo osób z pewnym rozczarowaniem stwierdza, że nic im się nie śni. Prawdopodobnie te osoby mają sny, ale szwankuje u nich pamięć śnienia. Zapisywanie nawet najbardziej rozmazanych i szczątkowych obrazów może być drogą rozwinięcia tej pamięci. A zeszyt zapełniony snami to taka księga utajonego nurtu życia.
Wioleta Sadowska: Utajony nurt życia brzmi bardzo intrygująco. Skąd pomysł na nazwę planety, dzięki której ludzkość poradziła sobie z problemem śmiertelności?
Jan Drożdż: Nazwa Kanais nawiązuje do starożytnej krainy Kanaan, która w Biblii określana jest jako ziemia obiecana Izraelitom przez Boga. To do niej wyruszył Abraham, a dotarł do niej Mojżesz ze swoim ludem. W wymiarze symbolicznym jest to zatem cel i kres wędrówki, obiecany dom, w którym Izraelici mieli zażyć szczęścia i dostatku. Idąc dalej, można stwierdzić, że Kanaan dla ludu wybranego to ziemski raj, zapowiadający wieczną szczęśliwość w niebie. W tym rozumieniu planeta, której unikalne właściwości zatrzymują proces starzenia organizmu, jest wizją Kanaanu przyszłości. Z tym, że Kanais to już ten docelowy raj – zastępujący niebo – skoro mieszkańcom planety nie grozi biologiczna śmierć.
Wioleta Sadowska: Czy gdyby Jan Drożdż żył w roku 2183, zdecydowałby się na podróż na tę planetę?
Jan Drożdż: Nie byłaby to dla mnie łatwa decyzja. Kusiłaby mnie gwarancja wiecznego życia, jaką daje Kanais. Nieśmiertelność jest chyba największym pragnieniem ludzkości. Pragnieniem zrozumiałym, skoro świadomość śmierci kładzie się cieniem na wszystkich ludzkich dążeniach i okrasza goryczą nawet szczęśliwy żywot. Wiemy przecież, że dla nas w tej fizycznej przestrzeni wszystko się kiedyś skończy, a w międzyczasie będziemy żegnali bliskich, których godzina dopełni się przed naszą. Dlatego moją naturalną odpowiedzią powinno być stwierdzenie, że tak, najszybciej jak to możliwe wyemigrowałbym na Kanais. A jednak coś we mnie wzbrania się przed taką decyzją.
Mam wątpliwości, czy człowiek – nawet uwolniony od biologicznej śmierci – mógłby zaznać pełnego szczęścia w przestrzeni fizycznego świata. Wydaje mi się, że rzeczywistość duchowa ma nam dużo więcej do zaoferowania. W snach czasami doświadczam tak niezwykłych stanów, głębi emocji i uczuć, wobec których przeżycia na jawie wypadają niczym blade cienie. Traktuje to jako przejaw życia wewnętrznego, stanów duszy, które w pełni nie mogą się wyrazić w ciele. Dlatego do ostatniej chwili wahałbym się z podjęciem decyzji o emigracji na Kanais. W pewnym sensie byłaby to próba mojej wiary jako chrześcijanina i odczytania, czy Kanais jest darem Boga, czy tylko ludzką próbą stworzenia sobie raju.
Wioleta Sadowska: W książce pokazuje Pan obraz społeczeństwa przyszłości, tak różny od naszego, a jednak pod pewnymi względami zbliżony. Intryguje Pana przyszłość naszej cywilizacji?
Jan Drożdż: Pewnie z racji zamiłowania do historii bardzo interesuje mnie to zagadnienie. Lubię patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat procesów historycznych. W dziejach ludzkości postęp często dokonywał się skokowo – następowało jakieś zdarzenie, które przyspieszało rozwój cywilizacyjny o całe wieki. Jednym z takich zdarzeń były wielkie odkrycia geograficzne z przełomu piętnastego i szesnastego wieku. Celowo wybrałem ten przykład. Kiedy swego czas odwiedziłem Lizbonę, moją uwagę zwrócił Pomnik Odkrywców. Ta monumentalna konstrukcja przedstawia bohaterów wielkich odkryć geograficznych. Ich oblicza wyrażają determinację, która przechodzi wręcz w żądzę odkrycia czegoś nowego. Myślę, że obecnie ludzkość zbliża się do podobnego okresu. Z tym że przyszli odkrywcy skierują swój wzrok w stronę innych planet.
Wioleta Sadowska: Chyba większa część międzynarodowej społeczności tego właśnie oczekuje. Czy „Kanais” ma za zadanie pobudzić czytelnika do refleksji nad tym dokąd zmierza technologia i czy istnieją jakiekolwiek granice w tej materii?
Jan Drożdż: To jedne z pytań, które można postawić na kanwie „Kanais”. Można je ująć również w szerszym kontekście – dokąd zmierza człowiek i relacje międzyludzkie wraz z zaawansowanym rozwojem technologii? Czy technologia jest w stanie zaspokoić wyższe potrzeby natury ludzkiej? Pojawia się też aspekt wykluczenia osób, które nie nadążają za postępem. Człowiek w pewnym stopniu jest ślepym twórcą, nie potrafi przewidzieć wszystkich skutków swoich dzieł. Te zagadnienia stają się jeszcze bardziej aktualne w dobie inteligentnych maszyn. Zastosowanie robotów zdolnych do nawiązywania relacji z ludźmi, odpowiadania na ich emocjonalne potrzeby, może prowadzić do głębokich zmian społecznych. A ich pełne owoce ujawnią się na przykładzie pokolenia. Czas pokaże, czy to przejściowe pokolenie będzie wspólnotą szczęśliwszych ludzi, czy też ofiarą eksperymentu.
Wioleta Sadowska: Główny bohater powieści w swoich sennych podróżach napotyka takie osobistości, jak Gabriel Garcia Marquez czy też papież Paweł VII. Czego symbolem są te spotkania?
Jan Drożdż: Spotkanie z Márquezem ma dla Marka szczególne znaczenie. W końcu obaj podzielają pisarską pasję, a dodatkowo Gabriel García służy Markowi za literacki autorytet. Jakież jest więc zdziwienie głównego bohatera, gdy pośmiertny los Márqueza jawi mu się w ciemnych barwach. Nie chcę zdradzić za dużo z fabuły, ale swoistym kluczem do zrozumienia sytuacji Márqueza, a także jego interakcji z Markiem, jest scena dźwigania pewnego przedmiotu. Najpierw niesie go Márquez, następnie Marek. Z racji profesji obu bohaterów ich spotkanie oscyluje wokół tematu sztuki. Twórcza pasja to bardzo zaborcza siła, która daje radość kreacji, ale żąda wielu wyrzeczeń. Łatwo się w niej zatracić.
Z kolei Paweł VII to wykreowana przeze mnie postać ostatniego papieża. Nieprzypadkowo zdecydowałem się na imię Paweł. To imię drugiego z wielkich apostołów, któremu w odróżnieniu od Piotra nie było dane objąć godności pierwszego biskupa Rzymu. Do tej pory mieliśmy już sześciu papieży, którzy przyjęli imię Paweł. Następny byłby więc Pawłem VII. W „Kanais” ten bohater ukazany jest w podwójnej roli. Jako papież, który na skutek intryg zostaje usunięty ze Stolicy Apostolskiej i udaje się na wygnanie. A także – już w zaświatach – jako kapelan strefy pogranicza, gdzie toczy się najcięższa duchowa walka o zbawienie dusz. Niezależnie od pełnionej posługi, Paweł VII stroni od formalnego podejścia do wiary, a skupia się na szerzeniu nauki o Bożym Miłosierdziu. Nie stroni od kontrowersyjnych tez, potrafi być stanowczy, przede wszystkim jednak jest znakiem nadziei. Marek spotyka go w przełomowych momentach, gdy potrzebuje pociechy i wskazówki.
Wioleta Sadowska: Zatem jaką prawdę o ludzkiej naturze niesie ze sobą historia Marka Puławskiego?
Jan Drożdż: Marek Puławski nie odnajduje się w swojej epoce, nie mieści się w jej ramach. A przy tym nie jest analfabetą technologicznym, nadąża za postępem i potrafi funkcjonować w zaawansowanym społeczeństwie. Jego problemy wynikają z tego, że mentalnie i duchowo nie przystaje do nowej rzeczywistości. Dokonująca się na jego oczach rewolucja technologiczna nie przynosi mu szczęścia w życiu osobistym. Z jego perspektywy zbyt szybki, nieskrępowany postęp techniki prowadzi do upośledzenia ludzkiej natury, zwłaszcza w sferze relacji.
Bohater nie uważa samego siebie za wyjątek, przeciwnie, uznaje się za typowe dziecko swojej epoki. Należy do klasy średniej, która obejmuje osiemdziesiąt procent populacji. Pozycja w drabinie społecznej oraz fakt, że ponosi negatywne konsekwencje rewolucji technologicznej pozwalają widzieć w nim postać wzorcową. A jednak Marek nie jest typowym przedstawicielem społeczeństwa. Krytycyzm wobec sensu dokonujących się zmian stawia go poza nawias głównego nurtu i czyni zeń outsidera.
Los Marka odsłania pewien tragiczny rys ludzkiej natury, która nie zadowala się substytutami i poszukuje pełni szczęścia. Czegoś nieuchwytnego, co wiecznie jest przed nami, a co trudno odnaleźć w materialnym świecie.
Wioleta Sadowska: Bohater ten zaznaje także miłości. Jak udało się Panu uniknąć w tej płaszczyźnie swoistej sztampy?
Jan Drożdż: To prawda, że w przypadku wątków miłosnych łatwo o schemat i odtwórczość. Umiejętne przedstawienie tego tematu wymaga kreatywności, wyczucia smaku i doboru odpowiednich środków stylistycznych. Te kwestie są jednak wtórne względem postawy autora, przez co rozumiem takie szczere zainteresowanie tematem. Nigdy nie podchodzę do motywu miłości jako czegoś obowiązkowego w powieści, co zwiększy jej komercyjną wartość.
Sama relacja głównego bohatera „Kanais” i jego wybranki wpisuje się w zagadnienie wędrówki i pokrewieństwa dusz, ukazuje miłość jako nieśmiertelną siłę, która nawet zmarłym nie daje o sobie zapomnieć. Pewnym kontrastem dla tej relacji jest „ziemski” związek przyjaciół głównego bohatera – Patrycji i Krystiana. I to uczucie ma swoje tajemnice, lecz na jego drodze stają inne przeszkody.
Wioleta Sadowska: Marek Puławski nie odnajduje się w swojej epoce, a jak Pan odnajduje się jako pisarz w dobie światowej pandemii koronawirusa?
Jan Drożdż: Tak się składa, że premiera „Kanais” przypadła na czas pandemii. Co zrozumiałe, w tym czasie nie są możliwe bezpośrednie spotkania z czytelnikami – np. w ramach spotkań organizowanych przez biblioteki, czy na targach książki. Na pewno szkoda tych bezpośrednich interakcji. Obecnie trudniej jest też podróżować poza granice Polski, a że uwielbiam podróże, trochę mi to doskwiera. Wspominam o podróżach, bo są one dla mnie ważne również w perspektywie literackiej. Inspirują, pozwalają odkryć coś nowego, a przez to ułatwiają rozwój twórczy. Staram się jednak nie postrzegać obecnego czasu tylko w kategoriach ograniczeń. Mam więcej czasu dla bliskich, mogę także nadrobić czytelnicze zaległości.
Wioleta Sadowska: Dobrze, że odnajduje Pan plusy tej niecodziennej sytuacji. Jakie są Pana dalsze plany pisarskie?
Jan Drożdż: Jestem przed wyborem tematu kolejnej powieści. W mojej głowie tli się pewien pomysł, i jeśli go zrealizuję, będzie to coś nowego w mojej twórczości. Powieść osadzona w konkretnych realiach historycznych, z fabułą opartą na autentycznej historii, ale ze swobodnym wykorzystaniem fikcji literackiej. A może odłożę ten pomysł na później, i pójdę zupełnie inną drogą? Wszystko zależy od tego, czy oprócz pozytywnej oceny pomysłu, poczuję jednocześnie to coś. Takie wewnętrzne przekonanie, że pragnę opowiedzieć daną historię.
Wioleta Sadowska: Co na koniec chciałby Pan przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?
Jan Drożdż: Życzę Wam przede wszystkim zdrowia i pogody ducha w tym niełatwym czasie. Zapraszam Was również do mojej literackiej przestrzeni!
Ja również zachęcam was do zapoznania się z prozą autora, w tym oczywiście z jego najnowszą książką. "Kanais" można zakupić wyłącznie za pośrednictwem strony internetowej www.jandrozdz.pl
Wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Tatiana Malinina
Ja również zachęcam was do zapoznania się z prozą autora, w tym oczywiście z jego najnowszą książką. "Kanais" można zakupić wyłącznie za pośrednictwem strony internetowej www.jandrozdz.pl
Wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Tatiana Malinina
Kolejna bardzo ciekawa rozmowa. 😊
OdpowiedzUsuńGratuluję bardzo ciekawego wywiadu :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad, kolejny zresztą.
OdpowiedzUsuńwywiad super;)
OdpowiedzUsuńSuper wywiad,ciekawe bardzo.
OdpowiedzUsuńciekawa rozmowa, nie znałam jeszcze autora!
OdpowiedzUsuńInteresujący wywiad. Zerknę bliżej na książkę autora. :)
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad, fajnie było poznać nowego autora :-)
OdpowiedzUsuńChyba zacznę zapisywać sny.. :) Gratuluję świetnego wywiadu.
OdpowiedzUsuńNo to zazdroszczę autorowi snów. Świetne wykorzystanie. Ja niestety mam tak głupkowate sny, że powstałaby z nich tylko parodia :D
OdpowiedzUsuńInteresująca rozmowa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że trochę jest też tak i z twórcami w internecie :)
OdpowiedzUsuńKusi mnie jego książka :)
OdpowiedzUsuńJak zawsze udany wywiad :)
OdpowiedzUsuńWymysliłaś fajne pytania nawiązujące do książki
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji jeszcze czytać książek autora, ale z wywiadu dowiedziałam się trochę o jego twórczości, więc teraz tym bardziej po nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Czyli wyśniona książka - bardzo to ciekawe i intrygujące.
OdpowiedzUsuń