"Nikt z nas nie jest wyłącznie dobry ani wyłącznie zły, wszyscy mamy w sobie cechy z jednego i drugiego końca spektrum, które ze sobą współistnieją". Rozmowa z Z.D. Wittner




"Droga do Little Star" to jeden z najlepszych debiutów, jaki przeczytałam w tym roku. Nie mogłam więc odmówić sobie przyjemności wypytania jego autorki o kilka nurtujących mnie kwestii. Zapraszam was do przeczytania mojej rozmowy z Z.D. Wittner.

Recenzja "Drogi do Little Star" - KLIK





Zuzanna Drzewińska-Wittner to wielbicielka amerykańskiego kina Południa. Autorka gra na gitarze basowej najchętniej bluesa, alternatywnego rocka i metal. Kocha oglądać seriale: "True Detective" i "Miasteczko Twin Peaks". Obecnie pracuje w branży IT. "Droga do Little Star" to jej debiut literacki i jednocześnie pierwsza część zaplanowanej Trylogii Południowej.

Strona domowa autorki - KLIK
Instagram - KLIK







Wioleta Sadowska: Jaki związek z amerykańskim kinem Południa ma Pani debiut literacki?

Z.D. Wittner: Związek jest dość duży, zważywszy między innymi, że Droga... napisana jest częściowo w konwencji westernu, a także, że powstała najpierw jako pomysł na film. Zaczęło się od obrazu samochodu jadącego przez drogę pośrodku pustyni, wzbijającego tumany kurzu. Ten obraz był tak żywy i wyrazisty, że chciałam się dowiedzieć, kto jedzie tym samochodem, dokąd i w jakim celu. Trochę jednak bałam się zmierzyć z tak wymagającą formą, jaką jest scenariusz filmowy, więc postanowiłam najpierw opowiedzieć tę historię w postaci książki. Później okazało się, że moje obawy były raczej bezpodstawne, bo świetnie odnalazłam się także w pisaniu scenariusza, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Droga... powstała więc w obu formach. Jednak do końca nie byłam pewna, czy książka w ogóle ujrzy światło dzienne, początkowo pisałam ją bardziej dla siebie, z ciekawości, czy uda mi się osiągnąć to wszystko, co sobie założyłam, przede wszystkim zaś doprowadzić ten projekt do końca. Mam za sobą kilka niedokończonych powieści, więc było to spore wyzwanie.

W mojej fascynacji amerykańskim Południem kino i literatura wzajemnie się przenikają. Miłość do amerykańskiej literatury towarzyszy mi, odkąd zaczęłam czytać bardziej świadomie, czyli mniej więcej od późnej podstawówki. Po drodze rzecz jasna były też inne fascynacje, między innymi literaturą iberoamerykańską i skandynawską. Zawsze jednak wracałam na to amerykańskie Południe, które wydawało mi się tajemniczą i mityczną krainą, zresztą nie tylko mnie. Sami Amerykanie są zafascynowani Południem. Ta fascynacja wróciła ze zdwojoną siłą po wygraniu przez Donalda Trumpa wyborów prezydenckich w 2016 roku, nagle wszyscy chcieli się dowiedzieć, kim są jego wyborcy i zwrócili oczy w kierunku tego nieco zapomnianego i pogardzanego świata.

Wioleta Sadowska: Czy umieszczenie akcji powieści na terenie Stanów Zjednoczonych, zwanych w książce Federacją Północną, nie wydawało się Pani ryzykowne?

Z.D. Wittner: Było ogromnie ryzykowne, nie tylko ze względu na lokalizację, ale też fakt, że ta książka należy do gatunku beletrystyki spekulatywnej. Miałam przed sobą niełatwe zadanie – zbudować taką wizję przyszłości, która będzie w miarę realistyczna, a równocześnie znajdzie się w niej to wszystko, czego obawiamy się w tej chwili. Nie chciałam brnąć w jakieś rozbuchane wizje nuklearnej zagłady czy inwazji zombie, jest wystarczająco wielu autorów, którzy preferują tego typu rozwiązania. Uważam, że trochę odwraca to uwagę od faktycznych problemów, z którymi zmagamy się jako ludzkość. Chciałam zwrócić uwagę na to, że niezależnie od tego, jak fantastyczną technologię wymyślimy, jak błyskotliwe wizje będziemy realizować, pewne sprawy pozostają niezmienne. Nadal nie wiemy, jak radzić sobie z większością wyzwań, które niesie rzeczywistość. Przyszłość nie jest czymś, co majaczy gdzieś daleko, ona dzieje się tu i teraz. Trochę jak w serialu Black Mirror, który ukazuje, jak technologiczne rozwiązania, które miały nam ułatwiać życie, wydobywają z nas najgorsze instynkty. Moje założenia przy pisaniu tej książki były bardzo podobne. Jeśli zaś chodzi o Stany, to biorąc pod uwagę moje zainteresowania i fascynacje, wydało mi się to zupełnie naturalne. To moja duchowa ojczyzna i moja wyobraźnia mieszka tam na stałe. Wiązało się to z miesiącami drobiazgowego researchu i wieloma nieprzespanymi nocami. Jestem osobą, która lubi sobie utrudniać życie. Zastanawiałam się, czy w ogóle mam prawo poruszać niektóre tematy, wdzierać się na terytorium, które nie należy do mnie. Ale ja nie roszczę sobie żadnych pretensji do gruntownej znajomości amerykańskich realiów czy bycia częścią amerykańskiej mentalności i kultury. To moja osobista wizja, nie napisałam reportażu, tylko fikcję. Każdy ma prawo stwierdzić, że ta wizja mu nie odpowiada i ją odrzucić.

Wioleta Sadowska: Myślę, że w kontekście Pani odpowiedzi, zasadnym staje się więc pytanie: Czy odwiedziła Pani Stany Zjednoczone lub planuje taką podróż?

Z.D. Wittner: Jeszcze nie miałam okazji odwiedzić Stanów, jednak prędzej czy później na pewno się tam wybiorę. To jedno z moich wielkich marzeń, jak pewnie łatwo się domyślić. Chciałabym zobaczyć pustynię Mojave, park narodowy Joshua Tree, odwiedzić Mississipi i posłuchać tam bluesa, granego na żywo. Wszystko, co najlepsze, jeszcze przede mną.

Wioleta Sadowska: To na pewno będzie podróż życia. Dlaczego akcja książki dzieje się w niedalekiej przyszłości, bo w roku 2045?

Z.D. Wittner: Ma to związek z moim poprzednim projektem, który osadzony jest w tym samym uniwersum i od którego wszystko się zaczęło. Mowa tu o komiksie zatytułowanym Soldier Sub Zero, który stworzyłam wspólnie ze świetnym ilustratorem Łukaszem Samsonowiczem. To jest projekt typowo futurystyczny, inspirowany takimi rzeczami jak Blade Runner, Batman czy komiks Transmetropolitan Warre na Ellisa. Narodził się w mojej głowie po przeczytaniu znakomitego reportażu w The Guardian o więzieniach w Chicago, gdzie stosowano nielegalne metody przesłuchań. Pomyślałam wtedy, że to świetny materiał na historię. Umieściłam ją w przyszłości, bo chciałam trochę pobawić się formą noir/science fiction, która wydała mi się najbardziej odpowiednia, jeśli chodzi o klimat. Miało być mrocznie, dlatego, że sam temat nie należy do najlżejszych. Akcja dzieje się w 2050 roku, tam też po raz pierwszy pojawia się postać Victora. Okazało się, że ma on do opowiedzenia własną historię, która rozgrywa się pięć lat przed wydarzeniami z komiksu.

Osobiście jestem bardzo dumna z tego projektu, jednak koszt jego powstania okazał się tak wysoki, że musieliśmy z Łukaszem odłożyć go chwilowo do szuflady. Czeka tam na lepsze czasy.

Wioleta Sadowska: Mam zatem nadzieję, że tak ciekawy projekt doczeka się realizacji i wszyscy będziemy mogli ponownie spotkać się z Victorem. Czy w Pani opinii, naszej planecie grozi w bliskiej przyszłości seria katastrof naturalnych, spowodowanych zmianami klimatycznymi i ludzką interwencją?

Z.D. Wittner: Wszystko na to wskazuje. Zresztą nawet nie tyle grozi, ile już mamy z nią do czynienia. Wszystkie te powodzie, pożary na wielką skalę, huragany, masowe wymieranie gatunków to nic innego, jak katastrofy naturalne, nad przyczynami których można się spierać w nieskończoność, jednak działalność człowieka z pewnością nie pozostaje tutaj bez niszczącego wpływu. Ale ja wbrew pozorom jestem optymistką. Wierzę może nie tyle w ludzkość, bo to dość szerokie pojęcie, ile w jednostki i małe społeczności. Ludzie są zdolni do niesamowitych rzeczy, jeśli tylko uwierzą, że mają wpływ na swój los i wezmą sprawy w swoje ręce. Przez wzięcie spraw w swoje ręce rozumiem takie inicjatywy, jak na przykład zero waste, tworzenie małych lokalnych wspólnot, ekowioski, weganizm i wegetarianizm, działalność społeczna na rzecz potrzebujących, praca nad ustawami, które będą chronić słabszych i biedniejszych, zamiast odbierać im to, co jeszcze posiadają. Nie brzmi to może tak ekscytująco jak wielka światowa rewolucja albo walka z tą nieszczęsną inwazją zombie, ale wszystkie istotne zjawiska, ruchy społeczne, wszystko to, co ma znaczenie i przynosi ze sobą realne rozwiązania dręczących nas problemów, rodzi się w sposób początkowo niezauważalny, gdzieś na marginesie głównego nurtu. Potem niepostrzeżenie rośnie i obejmuje swoim zasięgiem coraz większy obszar. Jestem zdania, że jeszcze nie jest za późno, każdy z nas ma wpływ na losy świata. Jeżeli mamy przetrwać, to przetrwamy razem albo wcale. Nie ma innej możliwości.

Wioleta Sadowska: Ja też wierzę w taki scenariusz. Ciekawi mnie, jaka jest geneza powstania nazwy miasteczka, do którego powraca główny bohater?

Z.D. Wittner: W Stanach istnieje mnóstwo małych miasteczek o nazwach takich jak Little Rock czy Little River. Pomyślałam sobie, że Little Star jest taką uroczą, budzącą optymistyczne skojarzenia, a równocześnie symboliczną nazwą. W pewnym sensie jest to taka gwiazdka na niebie, stanowiąca kierunkowskaz dla głównego bohatera, że podąża we właściwym kierunku.


Wioleta Sadowska: Tak, Victor Cresta cały czas podąża, poszukuje samego siebie. W świecie literackim pokutuje twierdzenie, że autor najwięcej z siebie oddaje w debiucie. Czy więc to właśnie temu protagoniście oddała Pani cząstkę swojej osoby?

Z.D. Wittner: Zdecydowanie, Victor ma w sobie bardzo wiele ze mnie. Osoby, które dobrze mnie znają i które czytały tę książkę, stwierdziły dokładnie to samo. Sporo jego doświadczeń i spostrzeżeń ma źródło w moich własnych doświadczeniach. Ale tak naprawdę każda z postaci występujących w tej książce ma w sobie jakąś cząstkę mnie. No... może z wyjątkiem Sędziego i Loretty Devereaux.

Wioleta Sadowska: Wiele emocji wywołują kreacje postaci Szeryfa i Sędziego. Skąd pomysł na taki mroczny i przerażający duet?

Z.D. Wittner: Szeryf i Sędzia to postacie symboliczne, archetypy będące nieodzowną częścią amerykańskiej mitologii. Gdy ogląda się westerny lub czyta książki, których akcja dzieje się w czasach amerykańskiego pogranicza, inaczej zwanych Starym Zachodem, czyli w okresie mniej więcej od połowy dziewiętnastego do połowy dwudziestego wieku, zawsze jest tam jakiś Sędzia i jakiś Szeryf. Pomyślałam sobie, że ciekawie będzie się przekonać, jak tego rodzaju archetypy funkcjonują w nieco bardziej nowoczesnej rzeczywistości, czy w ogóle mają rację bytu. Szeryf i Sędzia to przedstawiciele władzy, która zostaje nadużyta, porządku, który z założenia ma chronić mieszkańców miasteczka, a w rzeczywistości wprowadza chaos. Nie jest to wcale tak dalekie od tego, z czym mamy do czynienia na co dzień. Wystarczy spojrzeć na naszych polityków. Ludzi, których praca w założeniu polega na służeniu swoim wyborcom, działaniu na rzecz społeczności, by wszystkim żyło się lepiej. Tymczasem dbają jedynie o własną wygodę i własny interes.

Oczywiście postacie Szeryfa i Sędziego zostały mocno przerysowane, między innymi ze względu na wymogi gatunku. W tego rodzaju historii stawka powinna być wysoka, żeby móc w odpowiedni sposób zbudować napięcie. Jednak takie historie jak te opisane w Drodze zdarzają się ciągle. Na przykład historia ze znikającym posterunkiem policji jest prawdziwa, przeczytałam ją w Washington Post. Pewnego dnia w małym miasteczku w stanie Colorado lokalny szeryf i jego współpracownicy nie pojawili się w pracy. Gdy po kilku dniach wreszcie ich odnaleziono, uparcie odmawiali powrotu. Okazało się, że to był protest przeciwko nowo wybranemu burmistrzowi, z którym nie chcieli mieć do czynienia. Wymarzony materiał na opowieść.

Wioleta Sadowska: Po raz kolejny potwierdza się to, że rzeczywistość potrafi przyćmić najbardziej wyszukaną fikcję literacką. Wracając jednak do kreacji postaci, to właśnie Szeryf, czyli człowiek z nieodgadnioną naturą, tajemnicą i dającą się wyczuć, psychopatyczną osobowością, wywołuje wiele ambiwalentnych uczuć. W jaki sposób budowała Pani tę fenomenalną kreację psychologiczną?

Z.D. Wittner: Bardzo dziękuję za określenie „fenomenalna”. Szeryf od początku był bardzo specyficzną postacią. Stanowił tajemnicę nawet dla mnie i bardzo chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Podążałam więc za nim, trzymając się w bezpiecznej odległości, jednak patrzyłam na niego oczami Victora, więc siłą rzeczy niektóre sprawy pozostawały ukryte. Poznawałam go w trakcie rozwijania się opowieści, tak samo jak pozostali bohaterowie. Był nieprzewidywalny, nie miałam pojęcia, co za chwilę powie czy zrobi. W pewnym momencie zaczął dosłownie żyć własnym życiem, przejmować kontrolę nad opowieścią, jego głos stawał się coraz mocniejszy, coraz bardziej wyraźny. Wiedziałam wtedy, że nie mogę tego tak zostawić i że jego historia też będzie musiała zostać opowiedziana. Właśnie nad nią pracuję. To niełatwy bohater, bardzo wymagający. Nie jest takim gadułą jak Victor, na ogół wszystko muszę wyciągać z niego na siłę. Jednak sądzę, że efekt końcowy będzie wart tego wysiłku.

Wioleta Sadowska: Nie mogę się doczekać tego „efektu”. Pani debiut to w mojej opinii książka o przenikaniu się ze sobą dobra i zła. Czy zgadza się Pani z takim stwierdzeniem?

Z.D. Wittner: Bardzo trafnie to Pani ujęła. Tak, to w gruncie rzeczy bardzo prosta historia, jak wszystkie historie na świecie, które opowiadają tak naprawdę o tym samym – o walce dobra ze złem, jakkolwiek byśmy rozumieli oba te pojęcia. Najczęściej mamy tendencję do rozumienia dualistycznego, czarno-białego. My oczywiście jesteśmy ci dobrzy, a oni – bo zawsze są jacyś „oni” – są tymi złymi. Jednak nie wszystko jest tak oczywiste i jednoznaczne, jak byśmy tego chcieli. Ta walka dobra ze złem rozgrywa się głównie w nas samych, codziennie, przez cały czas. Nie pomiędzy nami, a jakimś wrogiem z zewnątrz. Przy pisaniu korzystałam trochę z teorii Carla Gustawa Junga, którego bardzo cenię. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, to Szeryf jest w pewnym sensie „cieniem” Victora, ucieleśnieniem jego lęków i cech, których Victor się u siebie wstydzi, które odrzuca. Jednocześnie zarówno James, jak i Eddie dostrzegają w nim ludzkie cechy, nie spisują go tak całkowicie na straty, chociaż robi potworne rzeczy. Bardzo mnie ta dynamika intryguje. Nikt z nas nie jest wyłącznie dobry ani wyłącznie zły, wszyscy mamy w sobie cechy z jednego i drugiego końca spektrum, które ze sobą współistnieją.

Wioleta Sadowska: Trafnie spuentowała Pani dwoistość ludzkiej natury. „Droga do Little Star” to pierwsza część zaplanowanej Trylogii Południowej. Kiedy więc możemy spodziewać się wydania kolejnej części?

Z.D. Wittner: Chciałabym móc optymistycznie powiedzieć, że w przyszłym roku, ale bardzo wątpię, by udało mi się to tak szybko. Jak zwykle pracuję nad kilkoma rzeczami równocześnie, a po drodze jeszcze jest praca zawodowa oraz codzienna rzeczywistość, która uparcie wciska się pomiędzy mnie, a moje plany pisarskie. To bywa wyczerpujące. Myślę, że będzie dobrze, jeśli druga część wyjdzie w roku 2021. Postaram się zdążyć przed swoimi czterdziestymi urodzinami.

Wioleta Sadowska: Będziemy zatem musieli uzbroić się w cierpliwość. Kto jest według Pani odpowiednim odbiorcą „Drogi do Little Star”?

Z.D. Wittner: Mam wielką nadzieję, że uda mi się dotrzeć z tą opowieścią do ludzi, którzy lubią zastanawiać się nad złożonością ludzkiej natury, zadawać sobie pytania o kwestie, które wydają się oczywiste. Wielbiciele amerykańskich klimatów i dziwnych rzeczy dziejących się w małych miasteczkach też powinni być usatysfakcjonowani, zresztą niektórzy czytelnicy przywoływali nawet skojarzenia ze Stephenem Kingiem, co oczywiście bardzo mi pochlebia. Chciałam, by czytelnicy i czytelniczki mogli zanurzyć się w tej opowieści, poczuć się jej częścią, oderwać się na chwilę od codziennych problemów. Każdy musi sam ocenić, czy mi się to udało.

Wioleta Sadowska: Na Pani autorskiej stronie widnieje zakładka „Opowiadania”. Muszę więc zapytać o to, czy tworzy Pani krótkie formy, które będzie można niebawem przeczytać?

Z.D. Wittner: Tak. Kiedy nie pracuję akurat nad powieścią albo scenariuszem, piszę opowiadania, z których część na pewno umieszczę na stronie, a resztę być może wydam kiedyś w postaci zbioru. Mam nadzieję, że chociaż trochę wynagrodzi to czytelnikom czas oczekiwania na kolejną część trylogii. Niestety pracuję dość wolno, ale to głównie dlatego, że jestem drobiazgowa i samokrytyczna. Nie chcę niczego robić na pół gwizdka.

Wioleta Sadowska: Co na koniec chciałaby Pani przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Z.D. Wittner: Bardzo dziękuję Państwu za zainteresowanie moją powieścią i poświęcony jej czas. Mam nadzieję, że spełni Państwa oczekiwania i umożliwi przeniesienie się chociaż na chwilę do innej rzeczywistości, by móc przeżyć przygodę wspólnie z jej bohaterami. Na tym przecież polega sens snucia opowieści.


Zachęcam was bardzo mocno do przeczytania "Drogi do Little Star". To wciągający i dopracowany pod względem warsztatowym debiut, który warto poznać.

Wpis powstał w ramach współpracy z autorką.

19 komentarzy:

  1. Lubię czytać Twoje wywiady :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy wywiad, nie czytałam tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam debiutanckiej książki tej autorki ale rozmowa pozwala lepiej ją poznać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozmowa zachęca do przeczytania tej książki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze,że debiuty bywają tak dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy debiut. Mam nadzieję, że mi uda się trafić na tą książkę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ma ten sam gust serialowy, jak ja :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zawsze, bardzo udany wywiad. 😊

    OdpowiedzUsuń
  9. Czyli autorka zafundowała swoim czytelnikom kawałek inteligentnej i wartościowej prozy. Bardzo ciekawy wywiad. Widać, że autorka jest bardzo świadoma tego, co tworzy oraz obranych celów. Jestem bardzo ciekawa rozwoju jej kariery.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wywiad zachęca do sięgnięcia po książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Twoje wywiady zawsze profesjonalne! Świetna rozmowa i rozmówczyni (jedna i druga)

    OdpowiedzUsuń
  12. Fajnie, że oprócz propozycji i recenzji książek można poczytać u Ciebie wywiady z autorami :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny wywiad- po przeczytaniu jeszcze bardziej jestem przekonana,że chcę przeczytać książkę tej autorki :-)

    Zdrowych, spokojnych, rodzinnych oraz pełnych książek Świąt :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetny wywiad! Bardzo oryginalna osobowość! Pozdrawiam i życzę wesołych świąt!^^

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger