Wszystkie twoje zmartwychwstania, czyli konkurs!
Mam dla was, ufundowany przez wydawnictwo Replika, jeden egzemplarz powieści Iwony Żytkowiak. Zapraszam do wzięcia udziału w konkursie.
Zasady konkursu:
· W konkursie
mogą wziąć udział wszyscy, bez wyjątku.
· Konkurs trwa
od dzisiaj do 4 lipca 2017 r., do północy.
· Aby wziąć
udział w konkursie, należy wykonać poniższe zadanie konkursowe:
Opisz krótko (maksymalnie w pięciu zdaniach) swoje życiowe zmartwychwstanie.
· Swoją odpowiedź należy zostawić pod
tym postem, jako komentarz.
· Wśród odpowiedzi, jakie
pozostawicie pod ogłoszeniem, wybiorę jedną, która najbardziej mi się
spodoba.
· Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu
pięciu dni od zakończenia konkursu. Zwycięzca winien skontaktować się ze mną na
podany adres e-mail: subiektywnie.o.ksiazkach@gmail.com w
ciągu trzech dni. Nagroda zostanie wysłana w ciągu miesiąca.
UWAGA:
Możecie w ogłoszeniu podać swój adres e-mail, ale robicie to na własną
odpowiedzialność, gdyż w ostatnim czasie wystąpiły przypadki wykorzystywania
tychże adresów przez oszustów wyłudzających pieniądze. Pamiętajcie, nie wymagam
uzupełniania żadnych formularzy ani podawania numeru telefonu.
Do dzieła! Książka czeka!
Moje życiowe zmartwychwstanie było w lutym 2014 roku, gdy zdecydowałam w końcu podjąć walkę z zaburzeniami depresyjnymi. Od kiedy podjęłam walkę, stoczyłam wiele bitew o swoją stabilność psychiczną. Ostateczna bitwa - zakończenie 2,5 letniej terapii - miała miejsce jakiś miesiąc temu. Od tego momentu czuję się jak nowo narodzona, bo wiem, że jestem w stanie cieszyć się z drobnostek dnia codziennego. Polecam każdemu to uczucie. :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia! ;)
OdpowiedzUsuńPowodzenia życzę :)
OdpowiedzUsuńHmm moje życiowe zmartwychwstanie??
OdpowiedzUsuńCóż przez całe swoje życie byłam dość nieśmiała aczkolwiek jakieś dwa, czy trzy lata temu postanowiłam się przełamać i robić coś czego nigdy w życiu bym nie zrobiła ;) Wybrałam się na spotkanie blogerskie do obcych ludzi bo chcąc nie chcąc osobiście się nie znamy, a z tego co wiedziałam grupka dziewczyn, już na jakiś spotkaniach była. Zaczęłam pracować wśród ludzi jak i sama do nich podchodzić, zagadywać; po prostu stałam się bardziej otwarta i pewna siebie.
Powodzenia!
OdpowiedzUsuńKsiążka ciekawa. Powodzenia wszystkim.
OdpowiedzUsuńMoje życiowe zmartwychwstanie miało miejsce 6 lat temu, w 2011 roku, kiedy po ciężkich przeżyciach w domu - tata nadużywał alkoholu i w szkole, po byciu "kozłem ofiarnym", wyśmiewaną, poniżaną z sercem i duszą w rozsypce postanowiłam udać się na terapię grupową trwającą 12 tygodni, dzień w dzień. Mimo braku wsparcia rodziny, kogokolwiek zakończyłam ją z "twardą skorupą". Ogarnęłam swoje lęki, pozwoliłam im być, tylko, żeby nie przeszkadzały mi w życiu. Znalazłam pracę, poznałam mojego męża, mam cudowną córeczkę i po prostu CHCE SIĘ ŻYĆ! :)
OdpowiedzUsuńpowodzenia:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
OdpowiedzUsuńPewnego niedzielnego poranka, tydzień po moim ślubie świat mi się zawalił za sprawą wypadku samochodowego, w którym zginął ktoś bliski. Nieustannie żałowałam (w sumie do dzisiaj żałuję), że to nie po mnie przyszła kostucha do zmasakrowanego wraku! Dokładnie rok później, niedzielnego poranka, nawet mniej więcej o tej samej godzinie dokonało się moje zmartwychwstanie - przyszedł na świat sens mojego życia: mój syn!
OdpowiedzUsuńTo bardzo osobiste pytanie i ni jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Poza tym wciąż oczekuję mojego zmartwychwstania. Życze powodzenia uczestnikom!
OdpowiedzUsuńKolejny ciekawy konkurs! Baner jak zwykle zabieram i życzę powodzenia :) Po dotychczasowych wpisach stwierdzam, że na pewno jest wśród nich zwycięzca (zwyciężczyni) :) Moje zmartwychwstania nie są tak spektakularne :) a trochę ich w życiu było :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle bardzo fajny konkurs u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńMoje zmartwychwstanie miało miejsce 3,5 roju temu na...sali porodowej. Podczas porodu pojawiły się komplikacje. Usłyszałam krzyk lekarza "ratujemy najpierw matkę". Potem nie czułam już nic. Chciałam umrzeć. Młoda lekarka trzymała mnie za rękę i krzyczała żebym parła. Urodziłam zdrowego, duuuużego ;) synka. Sama doleczałam się kilka miesięcy, ale to nie było już ważne. Żył on, żyłam ja. Ale to życie jest inne niż przed wejściem na porodówkę...
OdpowiedzUsuńJa jakieś dziesięć lat temu postawiłam na rozwój i zaczęłam w życie wcielać metodę małych kroczków. Od tamtego momentu czuję, że żyję. I ten rozwój owocuje, a więc to było jak najbardziej zmartwychwstanie, ale dziś chciałabym zrobić krok dalej albo to zmartwychwstanie rozbudować i wiem, że mi się uda, bo jestem wytrwała.
OdpowiedzUsuńMoje zmartwychwstanie, to moja pierwsza miłość, którą przeżyłam w czasach liceum.
OdpowiedzUsuńChłopak przestał się odzywać, a ja zupełnie nie potrafiłam sobie poradzić sięgając po najdrastyczniejsze z możliwych metod...żyletka.
Na moje szczęście mama w porę zorientowała się, co się dzieje zauważając moje pocięte ręce i bardzo mi wtedy pomogła.
To właśnie było moje zmartwychwstanie, które nauczyło mnie czerpania radości z życia, doceniania bliskich i tego, że czasami coś, co wydaje się dla nas straszną katastrofą może w nas wiele nauczyć jeśli wyciągniemy z tego odpowiednie wnioski. Mnie się udało!
M.
Moje życiowe zmartwychwstanie miało miejsce dokładnie 27 września ubiegłego roku. Pamiętam dobrze tę datę, gdyż był to dzień, w którym na nowo powróciłam do życia. Wcześniej byłam na skraju śmierci - nie przesadzam, naprawdę. Dopadły mnie i wykończyły zaburzenia odżywiania. Podążyłam jak głupia za filozofią anorektyczek, żywiąc się samymi warzywami i ćwicząc dzień w dzień do upadłego. Moje myśli krążyły tylko wokół strachu przed przytyciem i kalorii. Czy można było to nazwać życiem? Na pewno nie. Poza tym znikałam w oczach. Pomijając już kwestie rozwalonych hormonów i wyniszczonego organizmu, jednak kości były coraz bardziej widoczne i brakowało mi sił. Ale tego dnia - 27 maja - poznałam kogoś. Ten ktoś uświadomił mi, że kocha mnie taką jaka jestem, nie liczy się dla niego mój wygląd i chce tylko, żebym żyła i była zdrowa. To dla niego zaczęłam jeść jak człowiek. Na początku było ciężko, nie obyło się bez płaczu i chwil słabości. Ale udało się. Teraz wyglądam już dużo lepiej, mam więcej sił, a mojemu życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo. Wszystko dzięki niemu - mojemu chłopakowi. Dzień, w którym go poznałam, to moje zmartwychwstanie.
OdpowiedzUsuńDosięgnęło mnie nadludzkie szczęście-zmartwychwstaje codziennie. Nie było żadnego momentu, przełomu, chwili,rozmowy. Kiedy wszyscy spisali mnie na straty- nastolatka w ciąży=zmarnowane życie, umarłam dla świata,który wiązał ze mną jakieś nadzieje. Dzis- już nie nastolatka, ale szczęśliwa kobieta, z pasja, z ukochana praca, z wyśnionym domem, wspaniałym mężem i przede wszystkim przenajcudowniejszym Synem. Codziennie otwierając oczy nie wierze, ze mogło pójść aż tak dobrze- tak niewiarygodnie dobrze-codziennie rodzę się na nowo jeszcze bardziej szczeliwa i jeszcze bardziej zdumiona.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Kalina Faustyna
Moje życiowe zmartwychwstanie? Miałam 16 lat, wpadłam w złe towarzystwo, imprezowałam, piłam, kłóciłam się z rodzicami, których traktowałam jak zło konieczne. Nie uczestniczyłam też w pierwszych latach życia mojej siostry. Wszystko zmieniło się gdy zaszłam w ciąże w wieku 22 lat. Mój syn to moje zmartwychwstanie, bo to on sprawił, że podniosłam się, odcięłam od przeszłości, pogodziłam z rodzicami, skończyłam studia, które chciałam rzucić i jakoś to sobie wszystko poukładałam. :)
OdpowiedzUsuńIstnieje stereotyp nauczycielki języka polskiego, że w zaczytaniu swym zapomina o Bożym świecie i otaczających ją ludziach, w związku z czym zostaje starą panną, wybitnie sfrustrowaną, bo za późno zorientowała się, że lata nieubłaganie lecą ;) Mnie jednak udało się pokonać ten nieprzychylny szczyt krzywdzących opinii! Znalazłam mężczyznę, który jakoś ze mną wytrzymuje, usidliłam go i nie muszę już słuchać szeptów typu "najgorsze te stare wredne panny" ;D Zmartwychwstałam w oczach społeczeństwa, jestem spełnioną kobietą ;D
OdpowiedzUsuń