Moje wyróżnienie z konkursie "Jeden przełomowy dzień życia"
Konkurs literacki "Jeden przełomowy dzień życia" już rozstrzygnięty, ale to nie koniec, bowiem dzisiaj chciałabym Wam przedstawić jedną z prac, jaka otrzymała moje wyróżnienie, tym samym wygrywając pakiet siedmiu książek. Poznajcie pracę Luizy Pitery.
Poniedziałek, 25
września 2000 roku.
Kojące ciepło
jesiennych promieni słońca otuliło moje ramiona. Zmrużyłam oczy oślepiona złotym
blaskiem. Brudna wstęga chodnika rozpościerała się wzdłuż
budynków szpitalnych, szarych i
zwiędłych jak zimowe kwiaty, które już dawno straciły nadzieję
na reanimację. Z
przydymionych okien mijanego zakładu pogrzebowego spojrzała na mnie wystraszona, blada
dziewczyna o kasztanowych potarganych wiatrem lokach, spływających kaskadą do ramion. W jej
dużych, granatowych oczach czaił się smutek... Zdecydowanym ruchem odwróciła głowę od
ponurej witryny, jakby ów zakład pogrzebowy nagle uświadomił jej
powagę sytuacji i skierowała
kroki ku szpitalnej bramie...
Wzdrygnęłam się
słysząc nagły, przeszywający mózg sygnał karetki pogotowia ratunkowego wyjeżdżającej
z dziedzińca.
Idąc w górę ulicy
pragnęłam jak najszybciej uciec z tego miejsca, które kojarzyć
się mogło na tę chwilę jedynie z
zapachem śmierci, a nie instytucją ratującą życie. W torbie
ciążyły mi książki wypożyczone przez
ordynatora Marczewskiego. Wzięłam je przez grzeczność, nie
zamierzałam ich czytać... W sumie –
rozmyślałam – ciekawe czy to standardowa procedura? Lekarz, żeby
złagodzić ciężki kaliber
informacji, w ramach psychicznego wsparcia zachęca do lektury
książek wątpliwej wiarygodności, o
aniołach, cudownych uzdrowieniach i innych bredniach... Dziwna ta
nasza służba zdrowia, a może tylko
ordynator Marczewski jest osobliwym przypadkiem lekarza... Chyba
jednak sam w to nie wierzy?! Z
logicznego punktu widzenia zaprzecza bowiem swojej diagnozie. Skoro nadzieja istnieje, to po
co stawiać wyroki i jakim prawem mają czelność obliczać, że
właśnie taka, a nie inna liczba tygodni
życia pozostała pacjentowi!? Cholera! To nie jest jakiś wasz
statystyczny pacjent tylko moja mama!
- Wzburzenie na chwilę przyćmiło zwątpienie i smutek. Poczułam
jak łzy nieproszone pakują
mi się pod powieki i ogarnęła mnie wściekłość na
Marczewskiego, na siebie, na tego
pieprzonego raka i... wszystko wokół. Szybko i niezgrabnie otarłam
twarz wierzchem dłoni.
Rozejrzałam się.
Ludzie poruszali się w
stałym rytmie codziennych zajęć, matka uspokajała rozwrzeszczane dziecko, kierowca trąbił
zniecierpliwiony na starszą panią, która najwyraźniej zamyśliła
się na przejściu dla pieszych i
przegapiła zielone światło... Przez chwilę obserwowałam to
wszystko przez zasłonę wielobarwnych
emocji targających od wewnątrz moim umysłem... Sześć tygodni
życia... Zegar tyka: tik tak, tik
tak powoli, jednostajnie, nic nie da się opóźnić ani
przyspieszyć. Ci ludzie tego nie wiedzą, nie
rozumieją. Pozostając wciąż w rytmie życia, trwoniąc czas i
narzekając na pogodę, śpiesząc się
nie wiadomo dokąd i po co, jakby sprawy błahe były najważniejsze,
jakby mieli żyć wiecznie.
Czułam, że stoję po drugiej stronie, rozumiem sedno życia
mocniej, boleśniej i wiem po co tu jestem.
Kiedy masz zaledwie dwadzieścia jeden lat nie potrzebujesz jeszcze rozumieć śmierci tak
namacalnie i mocno jak ja w tamtej chwili... Obyś nigdy nie musiał
spoglądać jej w twarz, kryjąc łzy
i udając, że się nie boisz. Ja bałam się jak nigdy wcześniej i
nigdy później. Strach wypełniał każdą
komórkę mojego ciała paraliżując od wewnątrz i przejmując
kontrolę nad swobodą myśli. Nagle
uświadomiłam sobie, że czeka mnie bardzo trudne zadanie. Muszę
jej powiedzieć prawdę. Moja
mama zasługuje na prawdę i usłyszy ją ode mnie. Z resztą i tak
nie było nikogo innego kto mógłby
to zrobić...
Usiadłam na ławce.
Szary nierówny chodnik już dawno zamienił się w parkową alejkę,
choć wcale nie zamierzałam
pójść w tę stronę. Wizja czterech pustych ścian naszego
mieszkania sprawiła, że zamiast od
razu udać się do domu instynktownie postanowiłam przedłużyć
spacer w towarzystwie słońca i
świeżego powietrza. Powiem jej, ale nie teraz kiedy jest jeszcze w
szpitalu, powiem jej w domu.
Decyzję podjęłam już wcześniej, w chwili kiedy ordynator
Marczewski zaproponował, żeby
pozostawić mamę do końca pod fachową opieką medyczną
szpitalnego personelu. Już wtedy
poczułam, że się na to nie zgadzam. Rodzina ma prawo zabrać
pacjenta do domu na swoją
odpowiedzialność i zamierzałam z tego prawa skorzystać. Całą
sobą czułam, że pozostawienie mamy w
zimnych, ponurych murach szpitala równałoby się ze zdradą... Tak,
powiem jej w domu i nieważne
jak bardzo Marczewski będzie mi ten krok odradzał...
Pamiętam jego minę,
nerwowo podrapał się w głowę, przetarł okulary i próbował
zaprotestować
- Nie może jej pani
zabrać w takim stanie, to tylko pogorszy sprawę i pod żadnym
pozorem proszę jej nie mówić,
nie wolno załamywać pacjenta, wspominając o śmierci... Pani jest
zbyt młoda i nieodpowiedzialna, żeby
podejmować takie decyzje!
- Panie doktorze ma pan
rację, jestem młoda i być może nieodpowiedzialna ale znam swoją
matkę w przeciwieństwie do
pana i wiem lepiej co jest dla niej dobre. Jeśli umrze lub przeżyje
to w swoim łóżku ze świadomością
tego co się z nią dzieje.
Tamtego dnia w parku,
przedłużając czas powrotu do domu otworzyłam jednak książkę, jedną z trzech jakie
otrzymałam na złagodzenie bólu duszy, zamiast mało skutecznych
leków psychotropowych. Czytając
zastanawiałam się czy to prawdziwe historie, czy naprawdę jakiś niewytłumaczalny cud
jest w stanie uratować ludzkie życie wbrew wyrokom dżentelmenów w białych kitlach...?
Spojrzałam w niebo i znów poczułam jak otula mnie cudowne ciepło,
jakby ktoś nagle mnie przytulił i
szepnął: Nie martw się, wszystko jest możliwe dopóki wierzysz...
Zamknęłam oczy czując pierwszy raz
od dawna spokój i miłość płynącą z niewiadomego źródła,
która wypełniła moje serce
nadzieją. Może sama byłam tym zaczarowanym źródłem mocy, które
nagle rozświetliło się we
mnie, a może to energia płynąca wprost z kosmosu... Nie wiedziałam
i szczerze mówiąc nie miało to
znaczenia podczas tej niezwykłej podróży w głąb siebie.
Najważniejsze, że ta chwila uwolniła mnie od
lęku i zmieniła na zawsze. Uwierzyłam, że nie ma rzeczy
niemożliwych i nigdy nie wolno się
poddać, nawet jeśli wszyscy wokół mówią, że przegrasz... Teraz
myślę, że to była moja inicjacja w
dorosłość, trudna podróż w zakamarki duszy i umysłu w
poszukiwaniu źródła czystej prawdy o sobie,
życiu i śmierci, sposobach pojmowania świata i otaczającej mnie rzeczywistości…
Wracając do domu przed
zmierzchem, ponownie spojrzałam w oczy dziewczynie o kasztanowych lokach. Spoglądała na mnie z ciemniejącej w ostatnich promieniach
zachodzącego słońca witryny
sklepowej. Uśmiechnęła się do mnie, a w jej oczach nieśmiało
zakwitała nadzieja. Ruszyłam dalej, znałam
już odpowiedź na wszystkie pytania…
* * *
Doktorze M. dziękuję za
ziarenko nadziei, które zasiał Pan niechcący we mnie. Wiem, że
nie wierzył Pan w cuda i
celem było wyłącznie złagodzenie bólu, a jednak ziarenko trafiło
wprost do mojego serca i
wykiełkowało, wyrosło na potężne silne drzewo - Drzewo Nadziei -
dając siłę do walki na śmierć i
życie. Dziękuję Ci mamo, że rzuciłaś razem ze mną rękawicę
śmierci i wygrałaś. Teraz wiem, że cuda się
zdarzają i Pan też już to wie, doktorze M.
I jak Wam się podoba to krótkie opowiadanie? Mnie urzekło wielkim optymizmem i przy jego czytaniu zwyczajnie się wzruszyłam!
Też się wzruszyłam... Gratulacje dla autorki, naprawdę ma talent! :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba !!
OdpowiedzUsuńjak zwykle coś przeoczyłam :D
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńFaktycznie wzruszające :)
OdpowiedzUsuńTo było świetne! Sądzę, że to krótkie opowiadanie mogłoby się przerodzić w niesamowicie emocjonalną książkę :)
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com
Gratuluję :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe opowiadanie! Gratuluję talentu :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do tagu, mam nadzieję, że odpowiesz :)
OdpowiedzUsuńhttp://chcecosznaczyc.blogspot.com/2015/07/summer-book-tag.html
Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńPiękna metafora na koniec!
OdpowiedzUsuńNiesamowite!
OdpowiedzUsuńRobi wrażenie! Gratuluję laureatce :)
OdpowiedzUsuńpodoba się!:)
OdpowiedzUsuńGratuluję wyróżnienia, wyczuwam talent :))
OdpowiedzUsuńDziękuję. Nie spodziewałam się tylu pięknych komentarzy, co ja mówię... nie spodziewałam się tego wyróżnienia i jest to dla mnie ogromna wspaniała niespodzianka, ale też bodziec do dalszej pracy twórczej. ;) Cieszę się, że mogłam się podzielić z Wami tym opowiadaniem, wzruszyć, dać nadzieję... Odnośnie książki, to istnieje taki projekt i pracuję nad nim, więc mam nadzieję, że ujrzy światło dzienne któregoś dnia ;)
OdpowiedzUsuńJest... przepiękne ♥
OdpowiedzUsuńGratuluję i piękne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńByć może autorka opowiadania wkrótce zaskoczy nas książką? Potencjał i talent są ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję.
OdpowiedzUsuńGratuluję :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę dobry tekst :)
OdpowiedzUsuńGratuluję :)
OdpowiedzUsuń