"Nie pisze się dla samego pisania, pisze się po to, by ktoś później to przeczytał..." - Wywiad z Remigiuszem Mrozem
W dzisiejszy wtorkowy wieczór, chciałabym was zaprosić na rozmowę z młodym pisarzem - Remigiuszem Mrozem, autorem dwóch książek, które miałam okazję czytać: "Wieża milczenia" - KLIK, oraz "Parabellum. Prędkość ucieczki" - KLIK.
fot.: Piotr Milanowicz |
Remigiusz Mróz do dwudziestosześcioletni doktorant w Kolegium Prawa
Akademii Leona Koźmińskiego, który może się pochwalić kilkoma
publikacjami naukowymi. Autor na swojej stronie stwierdza, iż cierpi
na obsesyjno-kompulsywne zaburzenia funkcjonowania w wyniku których
posiada kilkanaście niewydanych dotychczas powieści historycznych,
politycznych oraz science-fiction. Autor zadebiutował powieścią "Wieża milczenia".
awiola: Remigiuszu, masz dwadzieścia sześć lat, a na koncie już dwie
wydane książki, w tym niezwykle udany debiut. Jak zaczęła się
twoja historia z literaturą? Skąd wziął się pomysł na twórczość
tego rodzaju?
Remigiusz Mróz: Skąd wziął się pomysł
– trudno powiedzieć, bo niewiele swoich motywacji pamiętam z
początkowych lat podstawówki, a to właśnie wówczas porwałem się
na pierwsze próby literackie. Byłem bodaj w trzeciej klasie, kiedy
w głowie zakołatał mi pomysł napisania czegoś, co w myśli
szumnie nazwałem książką. Idea sama w sobie była
elektryzująca, zaś historia dotyczyła grupy zwierząt hodowlanych,
które posiadły nadprzyrodzone moce… i dzięki nim poczęły
detronizować ludzi w hierarchii istot. Niewiele miało to wspólnego
z prozą Orwella, ale do dzisiaj pamiętam minę mojej wychowawczyni,
gdy na schodach przed pierwszym piętrem zaczepiłem ją i z dumą
oświadczyłem, że piszę "książkę". Ostatecznie – o dziwo
– dzieło to nie odniosło komercyjnego sukcesu, bo pomysł
porzuciłem po kilku stronach.
Później były kolejne –
ekspresowo podejmowane i porzucane – próby, zazwyczaj
zainspirowane jakąś konkretną lekturą, Stanisława Lema, czy J.
K. Rowling (a jakże!). Ze słowem pisanym zawsze jakiś kontakt
utrzymywałem – czy to zajmując się prowadzeniem magazynu
internetowego, czy pisaniem wątpliwej jakości poezji, która do
dziś frapuje mnie swoim przesłaniem.
Ostateczne przebudzenie
nastąpiło jednak po tym, jak odłożyłem ostatni tom Millennium
Stiega Larssona i odczułem dobrze znany wszystkim moment, gdy
wyczerpawszy lekturę, nie wiadomo co ze sobą zrobić. Sięgałem po
innych autorów szukając podobnego stylu, fabularnych twistów,
narracji, etc., ostatecznie uznając, że najlepiej będzie, jeśli
sam siądę do pisania i stworzę to, o czym chciałbym przeczytać.
awiola: Jako absolwent
administracji, robisz obecnie doktorat na Akademii Leona
Koźmińskiego. Wiążesz więc swoją przyszłość z uczelnią, czy
raczej z zamierzasz żyć z pełnoetatowego pisania?
Remigiusz Mróz: Pisanie to pasja w pełnym
tego słowa znaczeniu – przypuszczam, że dla każdego, kto para
się przekuwaniem swoich pomysłów na słowa. Czy w krótkich
formach, długich, formalnych, nieformalnych, drukowanych,
elektronicznych… siła tworzenia jest uzależniająca, i nie ma nic
przyjemniejszego, niż całkowite oddanie takiemu uzależnieniu.
Zatem utrzymywanie się z
pisania byłoby sytuacją dla mnie wymarzoną – choć przy tym
chciałbym rozwijać też działalność naukową. Także i ona
potrafi wciągnąć, a dodatkowo, tworzenie artykułów czy opracowań
pozwala doskonalić warsztat pisarski, choćby poprzez naukę
systematyczności w robieniu researchu, czy staranności w doborze
źródeł.
awiola: Twoim debiutem była
powieść sensacyjna pt. "Wieża milczenia". Czy spodziewałeś
się aż tak entuzjastycznych recenzji po premierze książki?
Remigiusz Mróz: Zależy o który moment
pytasz – wnet po premierze byłem niepoprawnym optymistą, bo
przyszła do mnie paczka z książkami opatrzonymi własnym
nazwiskiem… mając przed sobą taki widok, trudno snuć negatywne
myśli. Później jednak bywało różnie, pesymizm – rzecz jasna –
szybko też się pojawił. Generalnie zatem, trudno powiedzieć. Po
zakończeniu redakcji miałem poczucie, że wyszła z tego ciekawa
lektura, choć starałem się patrzeć na sprawę realnie – moje
nazwisko jest nieznane, wydawnictwo nie było duże, na reklamę nie
można było liczyć, a okładka w moim odczuciu niekoniecznie
przystawała do treści. Abstrahuję od sfery estetyki, bo to rzecz
subiektywna, jednak brak tu było w moim przekonaniu korelacji między
tym, jak książka prezentowała się na półce, a co można było w
niej znaleźć.
awiola: Jak
więc widziałbyś okładkę "Wieży milczenia"?
Remigiusz Mróz: W bardziej – nomen omen
– amerykańskim stylu. Jestem zwolennikiem minimalizmu, jeśli
chodzi o ten aspekt przygotowania książki do wydania. Podobały mi
się ichniejsze wersje okładki wspomnianej trylogii – w tle motyw
przewodni, na pierwszym planie same napisy. Nowe wydania prozy Agathy
Christie mają genialną sferę graficzną – są enigmatyczne,
klimatyczne, same w sobie intrygują. Generalnie, Amerykanie potrafią
opakować produkt w sposób, który zachęca do przeczytania… wszak
większość z nas ocenia książki po okładce (i nie jest to chyba
nic złego, o ile treść koreluje z tym, jak książka się
prezentuje).
awiola: Podczas lektury "Wieży
milczenia" zaskoczyło mnie idealne odwzorowanie amerykańskiego
stylu życia. Gdybym nie wiedziała, że to nasza rodzima proza,
byłabym przekonana, że to książka amerykańskiego pisarza. Jak
udało Ci się w taki umiejętny sposób uchwycić klimat Stanów
Zjednoczonych?
Remigiusz Mróz: Cieszę się, że tak to
odebrałaś – starałem się oddać ten świat jak najbardziej
wiarygodnie, posiadając oczywiście ograniczony zasób wiedzy, stąd
też pewnie nie wszystko wyszło tak, jak powinno. Spędziłem sporo
czasu na oglądaniu on-line lokalnej telewizji z Lansing (gdzie
rozgrywa się akcja), przeglądałem portale miejskie, czytałem
blogi, oglądałem zdjęcia, czy przeszukiwałem fora by znaleźć
dobre trasy spacerowe, rowerowe, etc. Dzięki temu, że żyjemy w
społeczeństwie informacyjnym, w którym ludzie chętnie dzielą się
swoimi opiniami i – poniekąd – życiem, byłem w stanie dotrzeć
do informacji o tym, gdzie można w okolicach East Elm Street zjeść
najlepszego burgera, a gdzie nie warto zapuszczać się po zmroku.
awiola: Twój debiut został
zaliczony do grona "225 najlepszych kryminałów ever" przez
blogerów, którzy współtworzyli tę akcję. Czy któryś z
kryminałów z tej listy stanowi Twój osobisty typ nr 1?
Remigiusz Mróz: Gdy chodzi stricte o
kryminały, nie będę przesadnie oryginalny – bezkonkurencyjne
jest dla mnie wspominane Millennium Stiega Larssona. Wiem, że
trylogia pisana jest prozą nieskomplikowaną, nie ma tam fajerwerków
w sferze zabawy słowem i pewnie nie można napocić się
intelektualnie przy lekturze, ale od tych kryminałów bije pewien
magnetyzm.
Na liście pojawiły się
także pozycje, które wyszły spod pióra Stephena Kinga, więc nie
mogę o nim nie wspomnieć – facet ten w moim przekonaniu jest
absolutnym mistrzem, gdy chodzi o opowiadanie historii. Potrafi
nakreślić rzecz banalną, błahą, na poły nawet nudną, w sposób,
który sprawia, że chce się czytać dalej. Kwintesencja talentu
literackiego, nawet jeśli nie wszystkie jego książki porywają
fabularnie.
awiola: W takim razie którą
powieść Stephena Kinga poleciłbyś swoim czytelnikom?
Remigiusz Mróz: "Dallas ‘63" jest w
moim przekonaniu ukoronowaniem jego twórczości, choć to oczywiście
rzecz subiektywna. Jest w tej książce wszystko, za co cenię Kinga
– niedopowiedzenia, magnetyczny sposób snucia opowieści, klimat
lat minionych i błysk elokwencji w dialogach. Mistrz grozy rzadko
pisze w narracji pierwszoosobowej, uznając to za zabieg
ograniczający tworzenie całej otoczki opowiadanej historii, oraz
rozwijanie pobocznych wątków, ale wydaje mi się, że to właśnie
ta sztuka sprawiła, że książka powala swoją siłą przyciągania.
awiola: Całkiem niedawno na
rynku wydawniczym pojawiła się Twoja druga książka pt. "Parabellum. Prędkość ucieczki", zapowiadająca cały cykl. W
związku z tym, że to literatura stricte wojenno - historyczna,
intryguje mnie czy historia to Twoja kolejna pasja?
Remigiusz Mróz: Poniekąd – zawsze
interesowało mnie to, co tkwi w przeszłości. Im mniej źródeł,
im dane tematy owiane są gęstszą mgłą zapomnienia, tym ciekawej.
W przypadku drugiej wojny światowej oczywiście tak nie jest, lecz
ona interesuje mnie z innego względu – stanowi epizod w historii,
który jest unikalny w swej skali, globalny… i warunkujący
dzisiejszy kształt świata. Podczas pierwszej wojny życie straciło
osiem i pół miliona ludzi – w drugiej ponad siedemdziesiąt
milionów… zmieniła porządek świata, uzmysłowiła państwom
potęgę broni masowego rażenia i wymusiła realną konsolidację
polityczną na płaszczyźnie międzynarodowej.
A Polska zapisała w niej
wiele kart. Mamy więc o czym pisać, o czym mówić, o czym kręcić
filmy… niekoniecznie odwołując się do martyrologii.
Remigiusz Mróz: Planowałem opowiedzieć
pewną część tej historii w czterech tomach – i myślę, że to
mi się udało. Są gotowe, jeden czeka na publikację, pozostałe na
redakcję. Ile ich jednak będzie ostatecznie? Zależy to najpewniej
od Czytelników. Jeśli będą chcieli kontynuować przygodę z
Zaniewskimi, Marią, Leitnerem i innymi, to jestem gotów w tej
podróży towarzyszyć.
awiola: Na swojej stronie
stwierdzasz, że cierpisz na obsesyjno-kompulsywne zaburzenia
funkcjonowania, w wyniku których w Twojej szufladzie zalega
kilkanaście ukończonych już powieści. Zdradzisz czytelnikom coś
więcej na ten temat.
Remigiusz Mróz: I rzeczywiście tak jest
– obawiam się nawet, że dobiłem do granicy dwudziestu powieści.
Co do owych "zaburzeń", to jest to nic innego, jak zawoalowany
sposób określania siebie jako grafomana. Andrzej Pilipiuk czyni to
zupełnie otwarcie, ja jeszcze staram się owijać w bawełnę. Fakt
faktem, że jeśli nie pracuję sześciu, siedmiu godzin dziennie nad
samym pisaniem (wyłączając research) to stanowię raczej kiepskie
towarzystwo dla otoczenia. Muszę swoją normę wyrobić, bo jak
głosi stare porzekadło – nulla dies sine linea (ani dnia
bez kreski, ani dnia bez postępu w pracy twórczej). Dla niektórych
ta kreska jest dosłownym pociągnięciem pędzla, dla innych wpisem
na blogu, dla jeszcze innych ułożeniem jakiejś linii melodycznej,
dla mnie zaś wyrobieniem minimum normy w słowach. Bez tego, dzień
stracony.
Co zaś tyczy się samych
zalegających w szufladzie powieści, tworzą dość szerokie
spektrum gatunkowe. Od thrillerów, horrorów, przez powieści
polityczne, historyczne, prawnicze, aż po science fiction, czy
fantasy. Z tego względu, pojawiają się tak miłe akcenty, jak
obawy wydawcy, że Czytelnicy za jakiś czas potraktują Remigiusza
Mroza jako pseudonim literacki grupy twórców. Byłoby fajnie.
awiola: Jakie więc są Twoje
dalsze plany pisarskie?
Remigiusz Mróz: Nieznane nawet mi. Trudno
powiedzieć, jaki temat pochłonie mnie za miesiąc czy dwa.
Zazwyczaj jest tak, że kilka pomysłów kołacze mi w głowie, nie
daje spokoju, raz jeden wysuwa się na pierwszy plan, innym razem
drugi… ostatecznie siadam do pisania i największy dylemat stanowi
to, za co się zabrać.
Z pewnością chciałbym
jednak utrzymać szeroki przekrój w tematyce – daje to dystans
wobec konkretnych gatunków, pozwala wyjść poza schematy w nich
utarte. I generalnie, przynosi dużo radości. Wydaje mi się, że
siedzenie zajmowanie się zbyt długo jednym gatunkiem potrafi być
dojmujące, ale mogę się mylić.
awiola: Czym jest pisanie dla
Remigiusza Mroza?
Remigiusz Mróz: Stephen King twierdzi, że
jest to rzemiosło, a ja z mistrzem nie polemizuję. Brzmi to może
dość prozaicznie, a z drugiej strony lekko obrazoburczo, wszak
powinno być traktowane jako sztuka, ale chyba jest to pogląd
poniekąd prawdziwy. Ciężka, żmudna praca, choć dostarczająca
wielkiej satysfakcji.
Wielu definiuje pisanie
jako styl życia… i generalnie, również trudno z tym polemizować,
przy czym wydaje mi się, że jakakolwiek inna tak czasochłonna
praca wyczerpuję tę samą definicję. W większości przypadków
jest tak, że pisaniem zajmuje się również wtedy, gdy się nie
pisze. Umysł o każdej porze dnia układa elementy w opowiadanej
historii, świat zaczyna się postrzegać przez pryzmat natchnienia,
generalnie, poświęca się swej twórczości całą uwagę. Z
pewnością więc jest to zajęcie absorbujące, ale czy bardziej,
niż inne? Zależy pewnie od człowieka.
I dochodzi trzeci aspekt,
o którym już wspominałem – siła tworzenia. Przyciągająca,
niepozwalająca się oderwać, uzależniająca i stanowiąca ten
element rzemiosła, o którym trudno mówić, bo zdaje się być
niedefiniowalny. Jego smak zna jednak każdy, kto kiedykolwiek
tworzył.
awiola: Jak postrzegasz rynek
wydawniczy w Polsce?
Remigiusz Mróz: Wbrew ogólnemu trendowi,
całkiem pozytywnie. Jako naród nie czytamy wiele, a według
ostatnich danych GUS-u średni nakład książek dla dorosłych
wynosi 3,3 tys. egzemplarzy… i owszem, nie napawa to optymizmem,
ale jednocześnie uzmysławia, że rynek mamy niezwykle bogaty pod
względem różnorodności. Z punktu widzenia Czytelnika wygląda to
nad wyraz dobrze – wszak mamy do dyspozycji wiele tytułów (choć
w małych nakładach) przez co rośnie spektrum naszego wyboru.
Powieściopisarze konkurują ze sobą, starając się wykoncypować
coraz lepsze, bardziej innowacyjne linie fabularne, pracują nad
stylem, chcą przykuć uwagę Czytelnika czymś nowym. Generalna
tendencja wydaje się dobra – popyt nie jest wielki, ale za to
podaż wydaje się być bogata. A im większa konkurencja, tym lepszy
produkt trafi do Czytelnika.
Byleby tylko nie popaść
w skrajność – wydaje mi się, że jednym z problemów, z jakimi
zmaga się nasz rodzimy rynek jest to, że nieraz chęć stworzenia
jakiegoś novum jest tak silna, iż jesteśmy w stanie wydawać
rzeczy cokolwiek osobliwe, przesadnie dziwne… pozycje, których nie
przeczytałby Amerykanin, Brytyjczyk, czy Skandynaw, bo zniechęcałyby
swą absurdalnością. My zaś liczymy na to, że oryginalność sama
w sobie stanowić będzie o sukcesie… i być może tak będzie,
tyle tylko, że w wąskim gronie tych, którzy są w stanie przyjąć
taką literaturę. W tym wszystkim być może zatracamy główny jej
sens – opowiadanie ciekawej historii w ciekawy sposób. Tylko tyle,
i aż tyle.
awiola: Jakich rad udzieliłbyś
początkującym pisarzom, chcącym wydać swoją pierwszą książkę?
Remigiusz Mróz: Chyba Hemingway (a może
kto inny?) przy jakiejś okazji udzielił rady, która oddaje chyba
kwintesencję tej sprawy – nie słuchać innych pisarzy. Było to
cokolwiek kategoryczne stwierdzenie, ale po trosze celne, bo gdy
chodzi o pisanie, każdy musi mieć własny rytuał, własne minimum
normy na dzień, własny styl i tryb pracy, własny zamysł na to, do
czego dąży i z czego będzie mógł być dumny.
Wszyscy zgodni są chyba
jednak co do tego, by dobrze pisać, należy sporo (naprawdę sporo)
czytać, sięgając po książki zgoła inne tak gatunkowo, jak
stylistycznie. Pracować, doskonalić się na swój sposób… a
potem próbować, próbować i dalej próbować, aż do skutku.
Są oczywiście pewne
uniwersalne zasady, które powinien znać każdy autor – nie należy
tworzyć przesadnie długich konstrukcji, używać niepotrzebnie
wysublimowanych synonimów w miejsce powszechnie używanych słów,
używać nadmiaru określeń oddających emocje, etc. Po prawdzie
jednak wydaje mi się, że jeśli ktoś potrafi to robić – i robi
to tak, że przyjemnie i ciekawe się to czyta – nic nie stoi temu
na przeszkodzie. Dlatego tak istotne jest to, by znaleźć własną
koncepcję na swoją twórczość.
Niektórzy lubią
wcześniej tworzyć plany, okiełznać cały ten chaos, który
kotłuje się w głowie. Robi tak Miéville, który całą powieść
przed napisaniem rozkłada na czynniki pierwsze na tablicy, tworzy
schematy, czy inne wizualne konstrukcje. W moim przypadku taka
strategia się nie sprawdza – odbiera mi całą radość z pisania,
bo sprawia, że trzymam się wcześniej przyjętego planu. Tymczasem
bohaterowie chcą żyć własnym życiem, a historia chce toczyć się
dalej w nieznanym mi wcześniej kierunku.
Wielu autorów poleca
zawsze nosić przy sobie coś do pisania i kartkę papieru (co w
dobie smartfonów należałoby chyba zmodyfikować). Argumentują, że
dobre idee wpadają i wypadają z głowy z prędkością światła, a
czasem jeden taki moment może warunkować dobrą powieść. Ja zaś
wychodzę z założenia, że jeśli pomysł jest naprawdę dobry, to
z pamięci nie uleci. A jeśli uleci, to widocznie nie był
dostatecznie dobry.
Gdy zaś chodzi o etap
zamiany swoich wypocin na produkt końcowy, który pojawi się na
półkach, mogę powiedzieć więcej. Szczęśliwie, trafiłem na
dwóch wydawców, którzy byli skłonni opublikować moje książki –
przy czym stało się to w jednym czasie, więc nazwisko nikomu
kompletnie nic nie mówiło.
W przypadku Parabellum
minął rok, od kiedy rozesłałem książkę do wydawnictw, do
momentu, gdy pojawił się odzew. Niby niedługo, ale dla kogoś, kto
dzień w dzień oczekuje na tego jednego maila, telefon, czy
cokolwiek – to szmat czasu. Gdy zaś chodzi o Wieżę milczenia,
było lepiej, bo zainteresowane wydawnictwo odezwało się po kilku
dniach od otrzymania tekstu. Łut szczęścia? Pewnie tak, bo
potrzebny jest w każdej sferze życia.
Wiem, że trudno jest
ruszyć ze swoim debiutem, ale upór jak widać procentuje. Im więcej
człowiek pisze, tym więcej przywar dostrzega w swojej prozie –
przywar, które przeciętny redaktor w przeciętnym wydawnictwie
widzi już na pierwszy rzut oka, bo ma o literaturze znacznie większe
pojęcie od nas, początkujących (a czasem i doświadczonych)
autorów. I wydaje mi się, że o tym należy pamiętać, przesyłając
swój tekst do wydawnictwa – wbrew pozorom nie siedzą tam potwory
czyhające tylko na to, by wyrzucić naszą twórczość do kosza.
Wręcz przeciwnie, ludzie ci poszukują tekstów, które ich
wydawnictwo byłoby skłonne wydać. Przy tym są naprawdę obeznani
z tematem, więc większość z nas trafia na dość głęboką wodę
– szczególnie, gdy wcześniej nie pisało się kilka, czy
kilkanaście lat, bądź nie pracowało się systematycznie ze
słowem, tak jak oni to czynią. Warto więc pastwić się nad swoich
tekstem, szukać swoich słabych stron, a najlepiej mieć kogoś, kto
w sposób bezpośredni je wytyka – bo to jest chyba dźwignią
samodoskonalenia.
awiola: Co na koniec chciałbyś
przekazać czytelnikom mojej strony?
Remigiusz Mróz: Serdeczne pozdrowienia,
rzecz jasna. A kusi mnie także, żeby zareklamować nową książkę…
choć wystawiłaś jej tak pochlebną opinię, że wystarczy chyba na
jednego bloga.
Podchodząc jednak
poważniej do pytania – bardziej interesuje mnie to, co Czytelnicy
chcieliby przekazać nam, autorom. Wszędzie poza kartami powieści
to my powinniśmy być tą stroną, która słucha, bierze sobie do
serca uwagi, a potem wychodzi naprzeciw oczekiwaniom. Nie pisze się
dla samego pisania, pisze się po to, by ktoś później to
przeczytał – każdy, kto wydaje książki twierdząc, że jest
inaczej, jest hipokrytą (wszak może napisać dla siebie, a potem
zamknąć w szufladzie, i powinien być ukontentowany). A mówiąc
już całkiem serio, feedback czytelniczy to rzecz bez której pisać
się nie da – a póki nie ma się poczytności na poziomie Stephena
Kinga, J. K. Rowling, Koontza, Grishama czy Dana Browna, człowiek
pochyla się nad każdą pojedynczą opinią, jakkolwiek lakoniczną.
Wbrew pozorom, najbardziej nad tymi negatywnymi… choć oczywistym
jest, że to przy tych drugich naprawdę zachciewa się żyć. I
pisać.
Dziękuję Remigiuszowi za poświęcenie czasu na rozmowę. Mam nadzieję, że przybliżyłam wam postać autora, którego powieści polecam oczywiście przeczytać. Mam przeczucie, że jeszcze nie raz usłyszymy o Remigiuszu. Ja czekam z niecierpliwością na kolejne książki autora.
Nie słyszałam dotychczas o tym autorze, ale na szczęście dzięki powyższej rozmowie mogłam przybliżyć sobie jego sylwetkę.
OdpowiedzUsuńGratuluje wywiadu. Jest bardzo rzetelny i szczegółowy.
Natomiast panu Remigiuszowi samych sukcesów w każdej dziedzinie życia.
Świetny wywiad. Dzięki niemu chyba trochę szybciej sięgnę po Parabellum, mam nadzieję, że mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o autorze, ale dzięki twojemu wywiadowi z przyjemnością sięgnę po obie jego pozycje ;)
OdpowiedzUsuńPodobnie jak poprzedniczki nie słyszałam o tym autorze, ale teraz zapamiętam nazwisko. Podobają mi się te słowa:
OdpowiedzUsuń"Warto więc pastwić się nad swoich tekstem, szukać swoich słabych stron, a najlepiej mieć kogoś, kto w sposób bezpośredni je wytyka".
Jak to dobrze zobaczyć autora skłonnego do doskonalenia się, do wysłuchania czyichś porad :)
Przeczytałem jednym tchem, świetny wywiad, i bardzo ciekawa postać Autora :-)
OdpowiedzUsuńAle interesująca z niego osoba! Gratuluję wspaniałego wywiadu awiolko.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z bohaterem wywiadu - w projektowaniu okładek ważna jest prostota i minimalizm.
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad i nawet mnie olśniło, że Wieżę milczenia" mam na póce
OdpowiedzUsuńNie znam autora, ale gratuluję:)
OdpowiedzUsuńAutor mnie zaintrygował. Naprawdę odrobił lekcje... wszak Tuwim napisał 600 wierszy, zanim pierwszy opublikował... Zgadzam się zupełnie ze zdaniem autora w sprawie "Dallas'63", to King w najlepszym wydaniu. Teraz z przyjemnością poszukam "Wieży milczenia" - okładki na mnie nie działają;) Gratuluję wywiadu, Wiolu!
OdpowiedzUsuńsuper post:D
OdpowiedzUsuńhttp://rozaliafashion.blogspot.com/2013/11/n-retro-style.html
świetny wywiad, bardzo ciekawy:)
OdpowiedzUsuńco do kotków -to myślę, że nie ma się co bać.. Kociaki we dwójkę zawsze czują się raźniej. Mogą się razem bawić i odkrywać nowe przygody:) Wystarczy je odpowiednio sobie przedstawić:) Pozdrawiam:)
Pierwszy raz słyszę o nim i jego książkach, ale gratuluje udanego wywiadu;)
OdpowiedzUsuńInteresujący wywiad. Gratuluję:)
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad! Dobrze, że mamy takich młodych i obiecujących pisarzy. Nazwisko na pewno zapamiętam:)
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad! Dobrze, że mamy młodych i obiecujących pisarzy. Nazwisko zapamiętam:)
OdpowiedzUsuńSuper wywiad, czyta się płynnie i ciekawie :) A z autorem mam zamiar się zapoznać oczywiście na razie w świecie literackim ;)
OdpowiedzUsuń