"Mam dość innowacyjny umysł, który lubi nie tylko pisać" - Wywiad z Wojciechem Pietrzakiem
W ramach mojego cyklu wywiadów z autorami zapraszam
was dzisiaj na rozmowę z Wojciechem Pietrzakiem, autorem powieści
kryminalnej "Hexa" - KLIK,
oraz trzech tomików fraszek -
KLIK. To najbardziej obszerny wywiad w historii mojego cyklu,
także zaparzcie sobie dobrą kawę lub herbatę i zapraszam do
lektury.
Wojciech Pietrzak swoje
dzieciństwo spędził w Mielcu. Z wykształcenia programista, z
zamiłowania szachista i pisarz książek, felietonów, opowiadań,
wierszy i fraszek. O napisaniu powieści kryminalnej marzył już
jako dziewięcioletni chłopiec. Autor mieszka obecnie w Warszawie
wraz żoną, córką i kotem.
awiola: Programista
komputerowy zajmujący się tworzeniem literatury, to dość barwne
połączenie. Skąd pomysł na pisanie w Pana życiu?
Wojciech Pietrzak:
Właściwe pytanie powinno brzmieć: "skąd pomysł na
programowanie?". Z pierwszym komputerem klasy PC, jaki w ogóle
pozwolono mi samodzielnie obsługiwać, zetknąłem się mając
bodajże 11 lat. To co najmniej dwa lata później od momentu, w
którym postanowiłem, że napiszę kryminał, i co najmniej sześć
lat po moich pierwszych próbach tworzenia infantylnych wierszyków.
Chciałbym tu zaznaczyć,
że moim zdaniem jedyną dziwną rzeczą w połączeniu ścisłego
umysłu programisty z tworzeniem kryminałów jest to, że nikt
przede mną tego nie zrobił, a przynajmniej o nikim takim nie wiem
(co samo w sobie dowodzi, że mam umysł twórczy, skoro przecieram
nowe szlaki).
Poza
tym: niech coś mnie odróżni od innych pisarzy, nada indywidualny
rys. Dobrze by było, gdyby ta indywidualność nie była wymuszona,
bo inaczej efekt będzie sztuczny i odbiorca tę sztuczność
wyczuje. Specyfika myślenia programisty powinna nadać ten rys
spontanicznie, bez żadnych świadomych zabiegów z mojej strony.
awiola: W wieku
dziewięciu lat pomyślał Pan o napisaniu kryminału, to dość
niespotykane. Rozumiem, że jest Pan miłośnikiem tego gatunku
literackiego?
Wojciech Pietrzak:
Może nie jestem typowym czytelnikiem kryminałów, ale
przeczytałem ich ponad sto: całą twórczość Agathy Christie,
wszystkie przetłumaczone na język polski pozycje Erle Stanley’a
Gardnera i Colina Dextera, a także wystarczająco dużo Chandlera,
Simenona i Conan-Doyle’a, żeby stwierdzić, że trzej ostatni w
ogóle mi się nie podobają. Ostatnio próbuję się przekonać do
Rossa MacDonalda. Czytałem peerelowskie powieści milicyjne i
współczesne skandynawskie powieści policyjne noir. Co najmniej
kilkanaście spośród tych pozycji określiłbym jako naprawdę
dobre kryminały, zwłaszcza "Zabójstwo Rogera Ackroyda"
Christie oraz trzy książki Dextera: "Ta dziewczyna jest
martwa", "Tajemnica pokoju nr 3" oraz "Śmierć w
Jerycho", których główną wadą jest to, że miały
nieprawdopodobnego pecha do tłumaczy na polski. We wszystkich tych
kryminałach jest to, co najbardziej cenię: zagadka i wskazówki, w
gąszczu których porusza się detektyw oraz Czytelnik, próbując
znaleźć rozwiązanie. Detektyw nie wie więcej od Czytelnika, a
sposób korzystania z wskazówek jest jak najbardziej ścisły. Mało
jest tutaj psychoanalitycznej zabawy, są raczej zagwozdki typu: jak
to było możliwe, że człowiek wysłał list, podając jako adres
nadawcy adres, który nie istnieje, po czym wysłano mu odpowiedź
pod ten nieistniejący adres, a dalsze poczynania dowodzą, że
odpowiedź dotarła do zamierzonego adresata? To z "Tajemnicy
pokoju nr 3". Przyzna Pani chyba, że jest to łamigłówka
raczej dla ścisłego umysłu.
awiola: "Hexa"
to Pana debiut literacki. Czytelników z pewnością intryguje tytuł
książki. Czy ma on związek z pojęciem "hexe" wywodzącym
się od słowa "hagzissa", czyli symbolu demonicznej
istoty, zwanej inaczej strzygą?
Wojciech Pietrzak: I
tak, i nie. Nie docierałem aż do "hagzissy", natomiast
istotnie jest związek z "Hexe", czyli z niemiecką
czarownicą, co nawet wyjaśniłem w którymś miejscu książki.
Natomiast nie jest tak, że tytuł wziął się bezpośrednio z
"Hexe". Tytuł wziął się od Heksy, która z kolei obrała
sobie taką ksywkę od niemieckiego słowa.
Może to wyda się
zaskakujące (zwłaszcza dla kogoś, kto już czytał książkę),
ale tytułowa Hexa jest inspirowana realną postacią. Oczywiście
mnóstwo detali zostało zmienionych, ale rys inspiracyjny pozostał.
Jeśli czytasz ten wywiad, Hekso, serdecznie pozdrawiam – wiem, że
wiesz, że to o Ciebie chodziło.
awiola: Dlaczego
powieść została wydana wyłącznie w formie e-booka?
Wojciech Pietrzak:
Dlatego, że nie znalazłem wydawcy, który zaryzykowałby
wydanie debiutanta drukiem na własny koszt, a z drugiej strony jako
debiutant nie zdążyłem jeszcze na swojej twórczości zarobić
wystarczająco dużo, żeby pozwolić sobie na wydanie drukiem i
dystrybucję własnym sumptem. Wpadłem w błędne koło, którego
trudno uniknąć. Gdyby znalazł się wydawca skłonny do
wydrukowania tej książki i sfinansowania wydruku, na pewno
zainteresowałbym się propozycją. Na wypadek, gdyby któryś trafił
na tę stronę, zaznaczę tylko, że moja obecna umowa wydawnicza
zatrzymała całość praw autorskich do książki przy mnie i mam
prawną zdolność do udzielenia wyłącznej licencji na dystrybucję
utworu.
awiola: Nie mogę nie
zapytać o bardzo drażliwą kwestię. Okładka "Hexy"
wzbudza w czytelnikach mnóstwo skrajnych emocji. Na facebookowej
grupie "Czytamy polskich autorów" ostatnimi czasy
rozgorzała nawet ostra dyskusja na temat tej okładki i roli okładek
w ogóle. Jak więc przedstawia się historia jej powstania? Miał
Pan wpływ na jej obecną postać?
Wojciech Pietrzak: Nie
jest to drażliwa kwestia, w każdym razie nie drażni mnie
osobiście, choć z pokorą przyznaję, że miałem decydujący wpływ
na obecną postać okładki. Chyba zgodziłem się zbyt szybko.
Rozumowałem przy tym następująco: nie da się przejść obok
takiej okładki obojętnie. Ona od razu rzuci się w oczy. Na sto
osób, które ją zobaczą, dziewięćdziesiąt osiem od razu
odrzuci, jedna kupi właśnie ze względu na okładkę, a jedna
zainteresuje się treścią, poczyta zajawkę, może darmowy
fragment, może recenzję, i na tej podstawie zdecyduje, czy kupić,
czy nie. Gdyby okładka była bardziej standardowa, z tych stu osób
może jedna w ogóle dowiedziałaby się o książce. Czyli w
skrócie: jeśli ktoś mi mówi, że nie kupi tej książki ze
względu na okładkę, to ja zakładam, że bez niej na 99% ten ktoś
też nie kupiłby mojej książki z zupełnie innego powodu.
Najbardziej prozaiczny: brak wiedzy o istnieniu książki, brak
podstawowego argumentu, żeby kupić.
Z perspektywy czasu nawet
trudno powiedzieć, czy to rozumowanie okazało się błędne. Już
tego nie sprawdzę, bo nigdy już nie będę debiutantem. Za dużo
czynników się zmienia. Jednakże dzisiaj pewnie wolałbym inną
okładkę. Mam nawet pomysł i może za parę miesięcy "Hexa"
ukaże się już w nowej szacie graficznej, ale to tylko "może".
awiola: W swojej
powieści przemyca Pan wiele dość kontrowersyjnych twierdzeń
dotyczących wielu aspektów naszego codziennego życia. Twierdzi Pan
również, że bohaterowie nie są Pana wiernym odbiciem, jednak Pana
twórczość zawiera odniesienia do osobistych poglądów. Nie obawia
się Pan użycia takiego zabiegu?
Wojciech Pietrzak:
Przede wszystkim nie widzę powodu do obaw. Jeśli Czytelnik
będzie chciał mnie z kimś utożsamić, to z Dardiuszem Wichrem.
Wiadomo: detektyw, główna postać, nietytułowa wprawdzie, ale
Czytelnik próbujący utożsamić mnie z Heksą musiałby być
jeszcze bardziej szurnięty ode mnie; zapewne niewielu jest takich.
Wicher nie jest moim odbiciem (pierwszy przykład z brzegu: nie
jestem ateistą, a on tak), ale właściwie co ma mi przeszkadzać,
jeśli ktoś się uprze uważać mnie za ateistę? To jego problem,
nie mój. Jedna z wyznawanych przeze mnie zasad brzmi: "odpowiadam
za to, co mówię, a nie za to, jak jestem rozumiany". A gdyby
ktoś chciał z tego powodu odmawiać mi jakichś praw, to
zaprotestuję, ale nie dlatego, że nie uważam się za ateistę,
tylko dlatego, że protestuję przeciwko różnicowaniu praw ze
względu na to, czy ktoś wierzy w Boga, w nieistnienie Boga, może w
równość płci, a może w latającego potwora spaghetti. Ma mi nie
narzucać swojej wiary ani niczego, co z niej wynika, i tyle.
awiola: A co z karą
śmierci? Ten motyw przewija się bowiem przez całą powieść?
Wojciech Pietrzak:
Ciekawostką w tym kontekście może być fakt, że przed
napisaniem "Heksy" wcale nie miałem wyrobionego zdania na
temat kary śmierci dla morderców. Takie było zresztą założenie;
gdybym zbyt mocno utożsamił się z detektywem, mógłbym
przekroczyć granice wiarygodności, konstruując dialogi na jego
korzyść. Mój problem polegał na tym, że nie znałem żadnego
argumentu za karą śmierci (poza argumentami emocjonalnymi, które w
rozważaniach o polityce staram się ignorować) poza jednym: na
każdy znany mi argument przeciwko znałem przekonujący mnie
kontrargument. Dardiusz Wicher też mnie do kary śmierci nie
przekonał. Zrobił to dopiero Pan Grzegorz Świderski, polski
libertariański bloger polityczny, pokazując karę śmierci jako
przedłużenie obrony koniecznej. To jest merytoryczny argument za,
którego wcześniej mi brakowało.
awiola: Czy w takim
razie użyciu takiego zabiegu przyświeca jakiś konkretny cel?
Wojciech
Pietrzak: Istotnie przyświeca mi cel, i to bardzo
konkretny. Nazwała Pani te twierdzenia "kontrowersyjnymi".
To Pani pomysł, czy po prostu "wie" Pani, że
konserwatywno-liberalne tezy "są" kontrowersyjne? Nie chcę
odpowiadać za Panią, ale dla wielu ludzi prawdziwa jest druga opcja
(choć niechętnie się do tego przyznają nawet sami przed sobą).
Media kreują konkretny obraz. Człowiek oglądający telewizję, a
nawet czytający gazety, raczej reaguje niż myśli. Łatwiej jest
więc go przekonać do tez lewicowych, ponieważ one często
przynoszą doraźne korzyści, a koszty, choć ogromne, rozkładają
w czasie. Prawicowe podejście na odwrót: na dłuższą metę jest
korzystniejsze – wystarczy porównać dziś obie Koree, między
którymi nie było żadnych różnic kulturowych, a w 1953 startowały
mniej więcej z tego samego punktu – ale na krótką metę boli.
Artykuł gazetowy odwoła się do sytuacji sprzed kilku lat (bo tyle
jeszcze Czytelnik pamięta) i porówna z dzisiejszą. Telewizja ma
jeszcze łatwiej: ona po prostu pokaże różnice i będzie widać,
kiedy upływ czasu był nieduży, a kiedy spory. Dlatego nawet na
wiecu prawicowy polityk może zostać zakrzyczany argumentem, którego
wartość jest czysto erystyczna, ale to wystarcza w takich
warunkach. Gdyby Dardiusz Wicher pojawił się na wiecu, zostałby
zakrzyczany, że on może proponować wolny rynek i brak socjalu, bo
jest obrzydliwie bogaty; takich ludzi jest garstka, a inni sobie na
pełną wolnorynkowość nie mogą pozwolić. I nie dałby rady
odpowiedzieć na ten argument: ani dlaczego bogactwo nie ma nic do
rzeczy, ani dlaczego istnienie socjalu bardziej sprzyja najbogatszym
w praktyce niż jego nieistnienie.
W książce jest inaczej,
ponieważ Czytelnik poświęca jej całą swoją uwagę. Może więc
nie tylko przyswoić postulat, ale przyswoić i przemyśleć
uzasadnienie. I taki jest mój cel: przekonać ludzi. Niektórym
wystarczy dać warunki, żeby przemyśleli argument tuż po tym, jak
się z nim zapoznają, ale jako pisarz mam i inną broń w arsenale:
kontroluję obie strony konfliktu, więc spokojnie mogę
przerysowywać i sprowadzać do absurdu tezy strony przeciwnej.
Udaję, że tego nie robię, na przykład w momencie, gdy Dardiusz
sam przed sobą znajduje kontrargument na jakąś własną tezę,
którego nie znalazł Karpiński. Ale w rzeczywistości to robię.
Na marginesie tych
wszystkich uwag proszę spojrzeć do słownika na znaczenie słowa
"kontrowersyjny". Zwracam uwagę, że jeśli akceptacja
kary śmierci za morderstwo jest kontrowersyjna, to z definicji
sprzeciw wobec kary śmierci też jest kontrowersyjny. W ogólności
kontrowersyjność poglądu implikuje kontrowersyjność negacji tego
poglądu. Co poddaję pod rozwagę tym, którzy używają słowa
"kontrowersyjny" jako pejoratywnego, a nie opisowego.
awiola: Zadebiutował
Pan również drukiem w powieści Moniki Sawickiej pt. "Przed
oczami". Może Pan zdradzić czytelnikom coś więcej na ten
temat?
Wojciech Pietrzak:
"Zdradzić" sugeruje jakąś tajemnicę, a żadnej
tutaj nie ma. Facebook pozwolił mi poznać Panią Sawicką, którą
później zresztą spotkałem osobiście – przemiła osoba.
Dowiedziałem się, że podoba jej się moja twórczość, a właśnie
miała wydać kolejną swoją książkę pod patronatem fundacji, w
ramach której udostępnia łamy swoich książek debiutantom. Nie
jest to chyba nawet nowy pomysł, ale dostałem taką propozycję i
skorzystałem z niej.
Z perspektywy czasu
żałuję tylko wyboru utworu. Zdecydowałem się na wiersz
"Anonimowa autobiografia", który powstał w założeniu
jako tekst piosenki. Zaśpiewany do melodii, którą skomponowałem i
mam w głowie, brzmi dobrze, jednak czytany jako wiersz sprawia
wrażenie, jakby autor nie znał takich pojęć jak akcent i rytm,
względnie nie przykładał do nich wagi. Liczę, że to po prostu
kolejny błąd, na którym nauczę się wystarczająco dużo.
Przynajmniej tyle, żeby już go nie powtórzyć.
awiola: Jest Pan
również autorem licznych fraszek. Jak wygląda proces twórczy w
przypadku tworzenia takich krótkich form?
Wojciech Pietrzak: Nie
wiem. Naprawdę, większość fraszek powstaje spontanicznie. Nie ma
niczego, za moment jest gotowa fraszka, niekiedy pozostaje tylko mało
twórczy proces obróbki technicznej (dobór lepszych słów lub
kolejności tak, żeby złapać rym, uniknąć rymów
częstochowskich, jak się uda, to złapać rytm). Od zawsze miałem
tendencję do wygłupiania się z użyciem gier słów, zresztą
kiedyś grywałem w SCRABBLE, raz nawet zająłem jakieś wysokie
miejsce w Pucharze Polski. Wiele moich fraszek to dwuetapowy twór:
najpierw gra słów, która przychodzi mi do głowy spontanicznie, a
potem przerobienie jej w dowcip, fraszkę lub jedno i drugie, co jest
pracą czysto techniczną. Zdarza mi się też przerabiać na fraszki
cudze dowcipy, a nawet przysłowia. Jeden z ostatnich tworów z
powstającego właśnie tomiku:
Siedem lat nieszczęścia,
Gdy lusterko w częściach.
Najtrudniej w tym
wszystkim jest zaobserwować jakiś godny opisania absurd. Gdy już
jest obserwacja, to może sobie tkwić w głowie i kilka lat, zanim
doczeka się rymowanej realizacji. Gdybym miał "nastukać"
fraszki na ilość i na termin, bez zmiany stylu, to – pomijając
spodziewany spadek jakości – zabrałbym się za to następująco:
poszedłbym na jakieś forum z dowcipami, selekcjonowałbym wzrokowo
krótkie dowcipy, próbowałbym na różne sposoby możliwie zwięźle
opisać ich puentę, wyszukiwałbym wśród tych opisów słów,
które tworzą rymy, a następnie próbował całość jakoś
poskładać. Tylko nie jestem przekonany, czy byłby to naprawdę
twórczy proces.
Osobną, ale z natury
rzeczy mało liczną grupę utworów – nie tylko fraszek –
stanowią moje próby sił z wymogami formy. To kolejne miejsce, w
którym wychodzi efekt styku ścisłego umysłu z pracą twórczą:
zastanawiam się nad teoretycznym ekstremum narzuconym przez formę,
a następnie próbuję maksymalnie zbliżyć się do tego ekstremum w
praktyce. W trzech pierwszych tomikach fraszek znajduje się jedna
dwulinijkowa, która ma dwie litery, co wygląda na rekord niemożliwy
do pobicia. Mam też w dorobku ośmiosylabowy limeryk spełniający
wszystkie formalne wymagania gatunku, co też wydaje się rekordowo
krótką realizacją, nawet w teorii.
awiola: Dlaczego
publikuje Pan swoje fraszki pod pseudonimem literackim Aleksander
Truizm?
Wojciech Pietrzak: To
taka swoista forma CAPTCHA. Czytelnik, który przejdzie obojętnie
wobec takiej tożsamości, prawdopodobnie nie będzie kimś, komu
przypadnie do gustu moje poczucie humoru wyrażone fraszkami. W ogóle
Czytelnicy fraszek to dość specyficzna grupa ludzi – i nie mówię
tu o uczniach, którzy czytają, bo muszą, a muszą czytać
Kochanowskich, może Sztaudyngerów, a nie jakieś Truizmy. Ktoś,
kto czyta fraszki z wyboru, musi być wyczulony na subtelny humor, bo
krótka forma utrudnia łopatologiczne tłumaczenie. Mój humor jest
specyficzny, to najczęściej gra słów. I tym też jest pseudonim
Aleksander Truizm. W tym tonie utrzymane są również okładki. To
po prostu rodzaj informacji dla Czytelnika, czego można się
spodziewać wewnątrz. Być może w dalszej perspektywie zarezerwuję
sobie po prostu pseudonim na poezję, zostawiając prawdziwe nazwisko
na prozę.
awiola: Czy może pan
dokładnie wyjaśnić, co oznacza stwierdzenie: "z przekonań
jestem chrześcijaninem oraz libertarianinem z niewielką domieszką
konserwatywnego liberała"?
Wojciech Pietrzak:
Niechętnie. I nie chodzi o to, że pytanie to pod recenzją
"Heksy" zadał anonim, a ja uważam, że anonimy należy
ignorować (zwłaszcza anonimowe głosy w urnach wyborczych). Rzecz w
tym, że dokładne wyjaśnienie zajmie co najmniej trzy czwarte tego
wywiadu, a jedno pytanie o światopogląd już padło. Po prostu
chciałbym, żeby była to rozmowa przede wszystkim literacka.
Mogę natomiast wyjaśnić
rzecz niedokładnie, skrótowo.
Po pierwsze: poprawiłem
już sformułowanie na swojej stronie na "wierzącym w Boga
libertarianinem…". Nie można być chrześcijaninem z
przekonania, to semantyczny nonsens, za co przepraszam.
Wierzę w Boga. Wierzę,
że Pismo Święte zawiera wszystko, czego człowiek potrzebuje do
zbawienia.
Jestem libertarianinem,
przy czym najbliżsi mi ideowo wybitni przedstawiciele tego nurtu to
Rothbard i Ayn Rand. Podstawowym aspektem libertarianizmu jest dla
mnie ograniczenie roli i przywilejów państwa. Odrzucam zarówno
prawo tej instytucji to stosowania przemocy lub groźby w stosunku do
ludzi, którzy nie popełnili żadnych złych czynów, jak i monopol
tej instytucji na stosowanie przemocy w stosunku do tych, którzy
popełnili.
Jednakże ilekroć zrobię
sobie jakiś test preferencji politycznych, zawsze wychodzi mi, że
bliżej mi do Pinocheta niż do wspomnianych libertarian. Mam
wrażenie, że konserwatywny liberalizm to najbliższy
libertarianizmowi (przynajmniej jeśli chodzi o najważniejsze dla
mnie aspekty) spośród tych wszystkich nurtów, które mogą być
podstawami realnie istniejących i stabilnych ustrojów. Państwo
konserwatywno-liberalne może trwać i tysiące lat, natomiast
państwo libertariańskie prawdopodobnie w ciągu pięćdziesięciu
lat zrobiłoby jakąś woltę ustrojową.
I twierdzę, że Jezus
był libertarianinem. Dlaczego? Dlatego, że wpajanym przez siebie
zasadom moralnym nie chciał nadawać rangi prawa stanowionego.
awiola: Jakie są Pana
dalsze plany pisarskie? Na swojej stronie wspomina Pan o
nieideologicznym horrorze fantasy. Takiej powieści możemy się
spodziewać w najbliższym czasie?
Wojciech Pietrzak:
Nie. Choć oczywiście zależy to od indywidualnej interpretacji
sformułowania "najbliższy czas". Przede wszystkim muszę
zwalczyć często dopadającą mnie prokrastynację. "Heksę"
pisałem dwa lata, a nie pisałem wówczas równolegle niczego
innego. Teraz powstaje drugi kryminał przeplatany opowiadaniami,
wierszami i fraszkami. Pisanie jednej książki bardzo długo to
ryzyko. Może się drastycznie zmienić styl, koncepcja, może
ulecieć zapał. Zasadniczo chcę się skupić w jednym kierunku,
choć oczywiście w danej chwili piszę to, na co najdzie mnie wena.
Przede wszystkim planuję
więc skończyć drugą powieść kryminalną. Horror, o którym
pomyślałem, po namyśle okazuje się nie tyle horrorem fantasy, co
zwykłym psychologicznym horrorem lub thrillerem z jednym elementem
nadprzyrodzonym, jakim jest ograniczona możliwość widzenia
przyszłości. Element ten trzeba zresztą potraktować wyjątkowo
subtelnie, ponieważ motyw jest ograny bardziej niż "fale
Dunaju" w warszawskich tramwajach. To wymaga warsztatu, którego
jeszcze nie mam. Muszę go wyrobić innymi formami. Przy okazji
zdałem sobie sprawę, że ów wizjonerski pierwiastek to znakomite
miejsce do przemycenia części ideologii, i to takiej, której nie
ma jak wpleść przy innych okazjach, a w każdym razie byłoby to
znacznie trudniejsze i nie wyszłoby tak zgrabnie. Mówię tu o
sytuacjach typu: nie ratujmy tego faceta przed samobójstwem, bo
skoro tak lekce sobie waży własne życie, to znaczy, że nie jest
odpowiedzialny. Jeśli dziś go uratujesz, za miesiąc jako operator
koparki zabije dwadzieścia osób. Raczej nie oprę się pokusie.
Jeśli wena dopisze,
skończę tomik opowiadań i wydam go jako e-booka własnym sumptem.
Zdradzę na razie tylko tyle, że planuję tytuł "Nietuzinkowo",
w związku z czym chcę uzbierać dokładnie dwanaście opowiadań,
zasadniczo bardzo różnych, o pewnej niezbyt typowej cesze wspólnej.
Po drodze pewnie pojawią się kolejne tomiki fraszek.
Mam również pomysły na
opowiadania political fiction, ale zdaję sobie sprawę, że one
również wymagają znakomitego warsztatu. Niestety, tym na razie nie
mogę się pochwalić.
Innych planów nie mam.
Wena bywa kapryśna, a życie lubi zaskakiwać. Jest takie
powiedzenie: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz Mu o swoich
planach. Trochę śmiechu Bogu się należy, ale nie przesadzajmy w
drugą stronę. Często do wirtualnej szuflady wpada opowiadanie albo
wiersz napisane pod wpływem weny bez jakiegoś szczególnego planu.
Niekiedy publikuję coś takiego od razu na swojej stronie albo na
facebooku – najczęściej wtedy, gdy utwór nie ma sensu jako część
większej całości, bo jego wymowa jest ściśle powiązana z
kontekstem, albo gdy jest satyrą polityczną i boję się, że
szybko ulegnie dezaktualizacji. Część sobie czeka na lepsze czasy.
Albo uzbiera się tego wystarczająco dużo, żebym stwierdził: w
porządku, robimy z tego jakiś tomik, albo natknę się na jakiś
konkurs literacki, do którego będzie mi pasował dany utwór, albo
po prostu pozostaną w tej szufladzie na zawsze. Może niektóre
zdecyduję się upublicznić za kilka lat.
awiola: Czym jest
pisanie dla Wojciecha Pietrzaka?
Wojciech Pietrzak:
Odskocznią. Od codziennego życia, w którym nie podoba mi się
bardzo dużo rzeczy, na które nie mam większego wpływu – bo te,
na które mam, staram się w miarę swoich możliwości zmieniać.
Ujściem. Czasem po
prostu czuję, że wewnątrz mnie buzuje wulkan, który musi
eksplodować. Gdy nagromadzą się we mnie negatywne emocje, mogę,
jak cywilizowany człowiek, nie robić nikomu krzywdy i pójść
poboksować się z workiem treningowym. Ale bardziej bawi mnie
wykreowanie sobie postaci uosabiającej to, co w danym momencie mnie
zdenerwowało, i nawrzucanie jej od najgorszych, a niekiedy skazanie
na kaźń na kartach opowiadania.
Samorealizacją. Gry słów
i dowcipy pojawiają się w mojej głowie niemal jak na zawołanie.
Mało ludzi twierdzi, że coś złego im się dzieje z tego powodu,
odbiór większości jest neutralny albo pozytywny. Dlaczego miałbym
więc pozbawiać świat dawki humoru? Śmiech to zdrowie, a ja jestem
na tyle nietypowy, że niektóre z moich pomysłów mogą już nigdy
nie przyjść do głowy nikomu innemu. Może to zbyt megalomańskie,
ale po co ryzykować, skoro za tym ryzykiem nie idzie żadna szansa
adekwatnego zysku?
Pułapką. Trochę to
paradoksalne, ale nie jest przyjemnie założyć sobie, że kolejny
tomik będzie miał sto fraszek, po czym utknąć przy
dziewięćdziesięciu trzech i nie móc wymyślić żadnej kolejnej
przez dwa miesiące. Równie nieprzyjemny bywa moment, kiedy długo
nie przychodzi wena, by kontynuować kryminał, gdy w końcu
przyjdzie, trzeba wszystko czytać od początku, bo sporo szczegółów
wyleciało z głowy, zanim się doczyta do końca, wena sobie
pójdzie… A człowiek nie machnie ręką na kilkaset godzin pracy
na zasadzie: a, kij z tym, nie dokańczam.
Tworzeniem. Mam dość
innowacyjny umysł, który lubi nie tylko pisać. Lubi tworzyć i
zmieniać. Sam wymyśliłem chyba kilkadziesiąt modyfikacji znanych
gier, jak szachy, tysiąc, a nawet prozaiczne kółko-krzyżyk. Żadna
z nich nie przyjęła się na szeroką skalę, a o niektórych
dowiedziałem się z czasem, że wcale nie byłem prekursorem, ale
sam ten typ myślenia sprawia mi przyjemność.
Wyzwaniem. Naprawdę
przyjemnie jest sprawdzić w praktyce, jak daleko można nagiąć
wymagania formy bez łamania reguł. Albo napisać
trzynastozgłoskowiec i zająć pełne dwa wersy jednym słowem. Albo
w drugą stronę: złamać reguły, ale zrobić to tak ostentacyjnie,
żeby Czytelnik od razu wiedział, że to zabieg celowy, i na dodatek
to docenił. Albo: jak napisać autentycznie brzmiący dialog,
którego puentą jest użycie Przykazania Miłości jako uzasadnienia
zabijania w imię wiary.
Odkryciem. Bardzo się
zdziwiłem, gdy spontanicznie odkryłem kiedyś zdanie, które można
normalnie po polsku powiedzieć i każdy zrozumie jego sens, ale
znane mi słowniki nie podają jednoznacznej reguły pozwalającej
wydedukować, jak to zdanie napisać. I nie mówię tu o zdaniu typu
"duch ukaże/ukarze się jutro", gdzie potrzebny jest
kontekst, żeby wiedzieć, czy to od ukazania czy od ukarania –
mówię o zdaniu jednoznacznym, jeśli chodzi o sens.
Odprężeniem. Po kilku
godzinach pracy programistycznej bardzo miłą odmianę stanowi
napisanie czegoś, co nie przestanie nagle jako całość działać
tylko dlatego, że gdzieś w jednym miejscu popełniłem błąd
składniowy.
awiola: Jak postrzega
Pan rynek wydawniczy w Polsce?
Wojciech Pietrzak: Nie
czuję się na siłach kompleksowo odpowiedzieć na to pytanie. Ze
swojej perspektywy mam tylko dwie obserwacje, które stanowią bardzo
punktowe potraktowanie tematu.
Pierwsza rzecz to to, że
Polacy nie chcą czytać. Nie ma powodu ich do tego zmuszać, należy
po prostu pogodzić się z faktem, że wydawca to podmiot oferujący
swoje usługi swoistej intelektualnej śmietance, bo mnóstwo ludzi
po prostu nie chce do niej dołączyć. Książka to dzisiaj produkt
elitarny, przynajmniej na polskim rynku. Dostępny masom, rzecz
jasna, przynajmniej cenowo. Intelektualnie zapewne również. Ale z
oferty korzystają nieliczni. Bardzo to specyficzne, trudno znaleźć
analogię w innych branżach, a chyba także w innych krajach,
dlatego nie wiadomo, skąd czerpać wzorce i doświadczenia.
A druga sprawa:
charakterystyczną cechą tego rynku, zwłaszcza rynku e-booków, ale
na logikę nie tylko rynku polskiego, jest fakt, że tutaj każdy
musi ufać nieznanym sobie ludziom bardziej niż w innych branżach.
Jako pisarz nie jestem w stanie w żaden sposób skontrolować, czy
wydawca uczciwie rozlicza ze mną liczbę elektronicznych egzemplarzy
mojego dzieła, jakie sprzedał, a tym bardziej czy dystrybutorzy są
fair wobec niego, a księgarnie wobec dystrybutorów. Akurat ja to
zaufanie w swoim wydawcy pokładam, ale widywałem już wpisy na
facebooku, sugerujące, że nie wszyscy pisarze, zwłaszcza o
niedużym dorobku, są do tej uczciwości przekonani.
Teraz wsadzę kij w
mrowisko: uważam, że ogromna część winy za ten stan rzeczy leży
po stronie komentatorów blogów recenzenckich. Ci ludzie po prostu
nie mają często poczucia odpowiedzialności za słowo. Chlapnie
taki jeden z drugim: "przekonałaś mnie, chętnie kupię i
przeczytam", nazbiera się tego ze dwadzieścia. Potem okaże
się, że pięć osób ma taki styl dawania "lajków"
recenzującym, cztery zapomną, co napisały, sześć powie: "łeee,
tylko e-book, to ja się tak nie bawię!", trzy zmienią zdanie…
Ale sprostować, wycofać się z komentarza to nie łaska. Potem
autor wchodzi na taki blog, zlicza komcie, wychodzi mu dwadzieścioro
potencjalnych klientów, a w raporcie sprzedaży za dany miesiąc
widzi trzy sztuki, a za następny jedną. Jeśli nie pomyśli, że
ludzie po prostu chlapią, co im palce na klawiaturę przyniosą, to
zaczyna się zastanawiać, kto kogo robi w co. I ma nieprzyjemne
wrażenie, że to on jest tym robionym. A sprawdzić nie ma jak.
Ludzie chyba nie zdają
sobie sprawy, że dla początkującego pisarza, takiego jak ja, każdy
sprzedany egzemplarz robi kolosalną różnicę. Jeśli książka się
nie sprzedaje, a z rynku płynie sygnał, że jest kiepska, to można
zacisnąć zęby, wziąć się w garść, poczytać konstruktywną
krytykę i postarać się, żeby następna była lepsza. Ale jeśli
płynie sygnał, że książka jest dobra, tylko autor jest
zwyczajnie robiony przez kogoś w bambuko, to taki sygnał mocno
podcina skrzydła.
Prócz tego na rynku
wydawniczym występuje parę zjawisk, które niewątpliwie mu
szkodzą, choć trudno mi wyczuć, w jakim stopniu. Jednym z nich
jest niejednolity VAT na książki i e-booki. Zapewne ważniejszy
czynnik to prawo autorskie, które z jednej strony jest nadmiernie
skomplikowane i nielogiczne, a z drugiej strony ludzie nawet nie
próbują go zrozumieć czy uszanować. Nie jest to zresztą łatwy
problem z powodu… praw fizyki!
awiola: Jakich rad
udzieliłby Pan początkującym pisarzom, chcącym wydać pierwszą
książkę?
Wojciech Pietrzak:
Odpowiedzialne pytanie, zwłaszcza że dotyczy kwestii, z której
mają być jakieś pieniądze (bo twórca, któremu nie zależy na
pieniądzach, w ogóle nie musi książki wydawać – można ją
samemu wyeksportować do formatu pdf i po prostu "wrzucić w
sieć", choćby na jakiegoś chomika). Powiem coś, potem ludzie
się do tego zastosują, a przecież sam jestem początkującym
pisarzem. Wydałem już wprawdzie jedną książkę, zebrałem i
nadal zbieram tęgie baty za popełnione błędy (głównie za dobór
okładki), ale jeszcze nie pokazałem czynem, że czegoś się na
tych błędach nauczyłem. Moje skromne doświadczenie pozwala na
razie na udzielenie następujących rad, może dla kogoś poniższy
zestaw okaże się szczęśliwą trzynastką?
Po pierwsze: jeśli Wasza
książka odniesie sukces, prawdopodobnie przeczyta ją ktoś, kto
jest specjalistą w jakiejś dziedzinie robiącej u Was za poboczny
wątek. Nie zawiedźcie go. Nie przeszkadza mi jako czytelnikowi
książka, w której nie ma żadnej wzmianki o szachach. Jeśli
jednak jest wzmianka o szachach i wyjdzie na to, że zawodnik siedzi
przed szachownicą w taki sposób, że pole w prawym narożniku
najbliżej niego jest czarne, to ja to wyłapię, zauważę i
zapamiętam autorowi jako solidny minus, bo grywam w szachowych
turniejach. Róbcie chociaż podstawowy research. Pytajcie znajomych,
którzy siedzą w temacie.
Po drugie: czytajcie
uważnie wszystko, co napisaliście. Również w trakcie pisania.
Amnezja polegająca na tym, że bohater wszedł do lasu, a w
następnej scenie oparł się o ścianę, bo zapomnieliście, że
wyszedł z domu, jest niedopuszczalna.
Po trzecie: nie
stawiajcie ostatniej kropki w książce z poczuciem, że to koniec,
bo to nie koniec. Napisanie książki to mniej więcej jedna trzecia
drogi. Nie skracajcie tej drogi na siłę. Każda decyzja podjęta
pod presją chęci, by jak najszybciej zobaczyć swoje nazwisko na
półce w Empiku, to decyzja obarczona dużym ryzykiem błędu. Ile
macie lat? Piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści? No, to jeśli
poczekaliście tyle, zanim usłyszał o Was świat, to tydzień w tę
czy w tę Was nie zbawi.
Po czwarte: bądźcie
odważnymi pesymistami. Debiutant, wysyłając książkę do
wydawnictwa, powinien z góry założyć, że zostanie ona odrzucona,
bo to pomaga uniknąć późniejszych rozczarowań – mówię tutaj
o próbie wydania bez finansowania wszystkiego w całości przez
autora. Nie powinno to jednak nikogo powstrzymywać. Najgorszym
wrogiem jest strach przed porażką. Prześledźcie losy wielkich i
sławnych ludzi, nie tylko pisarzy. Okaże się, że wejście na
szczyt udaje się nie tym, którzy mają korzystny bilans zwycięstw
i porażek, a tym, którym uda się w życiu jedno wielkie i
spektakularne zwycięstwo. To, iloma wielkimi porażkami zostało
poprzedzone, nie ma znaczenia, jeśli wreszcie się je osiągnęło.
Andrew Canergie bankrutował siedem razy, zanim ósma próba
przyniosła mu miliony (na dzisiejsze: miliardy). "Harry Potter"
został odrzucony przez kilku wydawców, zanim ktoś go przyjął, a
okazał się jedną z najbardziej kasowych książek w historii.
Pierwsza książka Sidneya Sheldona, "Naga twarz", też
była wielokrotnie odrzucana, a po wydaniu zbierała kiepskie
recenzje, jednak sam autor pisał dalej i umarł jako rekordzista
Guinnessa w kategorii "najczęściej tłumaczony pisarz świata".
Po piąte: wydawnictwa to
nie instytucje charytatywne. Wydawcy nie obchodzi literacka wartość
metafor, ponadczasowość tez czy wzniosłość przesłania utworu.
Wydawcę obchodzi, ile on na tym zarobi, a przede wszystkim: czy do
tego nie dołoży. Debiutant to pisarz największego ryzyka, dlatego
liczcie się z tym, że część wydawców Was odrzuci za sam fakt
debiutu, a inni przedstawią wyłącznie ofertę ze
współfinansowaniem z Waszej strony.
Po szóste: z książką
jest trochę jak z CV. Wydawcy nie chcą poświęcać czasu i środków
na dokładne czytanie wszystkich propozycji, więc czytają tylko to,
co zrobi dobre pierwsze wrażenie. Jeśli nie jesteście w stanie
napisać dobrze całej książki, to postarajcie się chociaż
doprowadzić pierwsze 10% objętości do perfekcji w każdym calu.
Po siódme: dajcie
książkę do przeczytania przyjacielowi, zanim ją komukolwiek
wyślecie. Wybierzcie przyjaciela, który będzie wiedział, że może
Wam wytknąć wszystkie błędy i Wasza przyjaźń od tego nie
ucierpi.
Po ósme: poświęćcie
czas na lekturę forów z opowiadaniami i poczytajcie krytyczne
komentarze. Komentatorzy niekiedy zwracają uwagę na niedostatki,
które autorowi nie rzucą się w oczy. Przykładowa pułapka, w
którą łatwo wpaść: autor, opisując jakieś pomieszczenie, widzi
je w głowie. Wie, jak wygląda, więc może zapomnieć, że
czytelnik tego jeszcze nie wie. Co gorsza, niekiedy przypomni sobie
poniewczasie. Jeśli bohater wchodzi do kościoła na nabożeństwo,
po nabożeństwie wychodzi, w tym momencie opiszecie kościół, a
potem bohater uda się dokądś i nie wróci, to czytelnik już przed
Waszym opisem musiał sobie jakoś ten kościół wyobrazić. Potem
kazaliście mu zburzyć jego wyobrażenie, bo jest mała szansa, żeby
widział dokładnie tak, jak Wy, po to tylko, żeby zbudował sobie
nowe, z którego już później nie korzysta. To zadanie powinniście
odrobić przed przystąpieniem do pisania książki na serio,
względnie przed pierwszą autokorektą. Może nawet napisać własne
opowiadanie na takie forum po to tylko, żeby poczytać trochę
krytyki na własny temat. Trochę uwiera, że nie napisałem tego
wcześniej, nawet jako pierwszego punktu, prawda? Otóż zmieniający
się bez potrzeby w głowie czytelnika obraz kościoła uwiera w
podobny sposób, tylko bardziej.
Po dziewiąte: na każdym
etapie, również po wydaniu książki, warto przyjąć każdą
konstruktywną krytykę, podobnie jak warto zignorować krytykę
niekonstruktywną. Nie każdą konstruktywną krytykę musicie od
razu wprowadzać w życie, bo to w końcu Wasze dzieło podpisane
Waszym nazwiskiem, ale każdej warto poświęcić chwilę refleksji.
Po dziesiąte: nie
wiążcie zbyt wielkiej nadziei z wydawnictwami, które chwalą się
ofertą skierowaną do debiutantów. Najczęściej główna różnica
między takim wydawnictwem a takim, które tego nie robi, polega na
tym, że to drugie niekoniecznie wyda książkę, nawet jeśli mu za
to zapłacicie, a w przypadku tego pierwszego samodzielne
sfinansowanie na ogół jest warunkiem wystarczającym. Zwykle jest
też warunkiem koniecznym. Przybiera różne formy: propozycji
bezpośredniego współfinansowania albo na przykład zobowiązania
do odkupienia nakładu, jeśli nie sprzeda się w określonym czasie,
oraz wpłacenia wadium a conto tego odkupienia. Wspólnym
mianownikiem jest konieczność wyłożenia pieniędzy na starcie
(zwykle 500-1500 złotych) i albo propozycja bez wersji drukowanej,
albo propozycja druku za dziesięć razy większe pieniądze, albo
propozycja druku przy jednoczesnym udzieleniu wydawnictwu wyłączności
na utwór – co bywa problematyczne, ponieważ tego typu wydawnictwa
często mają dość ubogą sieć dystrybucji.
Po jedenaste: nie ufajcie
ludziom, którzy obiecują, że jeśli już wydacie, to kupią. Mówić
jest bardzo łatwo.
Po dwunaste: pamiętajcie,
że więcej pieniędzy z egzemplarza dla Was to mniej pieniędzy z
egzemplarza dla wydawcy, co może rzutować na jego decyzję, gdy
będzie wybierał, który tytuł ze swojej oferty promować.
Po trzynaste: musi być
Was wszędzie pełno w sieci. Atakujcie ludzi informacjami o Waszej
książce na portalach społecznościowych, forach tematycznych i w
grupach. Na dziesięć osób, którym Wasza książka mogłaby się
bardzo spodobać, dziewięć pewnie nigdy nie dowie się o jej
istnieniu. Nie straćcie tej dziesiątej.
awiola: Co na koniec
chciałby Pan przekazać czytelnikom mojej strony?
Wojciech Pietrzak:
Nikomu bardziej od autora nie zależy na tym, żeby Czytelnik był
zadowolony z książki. Dlatego bądźcie wobec autora wymagający,
ale niech on o tym wie. Początkujący pisarz stanie na uszach, żeby
dowiedzieć się, co Czytelnicy sądzą o jego dziele. Znalezienie w
Internecie możliwości kontaktu z nim zwykle jest bardzo łatwe, bo
on sam bardzo się stara, żeby tak było. Korzystajcie z tego. Jeśli
coś Wam się nie podoba, wytknijcie błędy bezpośrednio autorowi:
może dzięki temu jego następna książka spodoba się Wam
bardziej, na czym wszystkie strony skorzystają. Jeśli nie podoba
Wam się moje podejście, że wyrzucam anonimy do kosza bez czytania
– OK, nie musicie pisać do mnie. Ale takich jak ja jest sporo i
skądinąd wiem, że rzadko jakiś Czytelnik kontaktuje się z nimi.
Bądźcie uczciwi w
zapowiedziach. Nie piszcie "kupię, przeczytam", jeśli nie
macie takiego zamiaru. Dużo lepiej od dziesięciu takich komentarzy
wygląda jeden komentarz "kupiłam / przeczytałem"
Bądźcie też uczciwi w
ocenie. Jeśli autor popełnia trzy błędy w skądinąd dobrej
książce, nie piszcie o tych błędach tak, jakby poza nimi w
książce nic nie było – bo inaczej autor, próbując Was
zadowolić, będzie poprawiał to, co było dobrze, a lepsze jest
wrogiem dobrego. Krytykujcie i chwalcie według własnych odczuć.
Nie odstępujcie od publicznego oceniania książki tylko dlatego, że
końcowe odczucie nie zgadza się z oceną, jaką macie ochotę
wystawić ze względu na sam początek, okładkę, czy też
pozaliteracką ocenę osoby autora.
I na zakończenie:
czytajcie takie blogi, jak niniejszy, gdzie nie ma gwiazdek, nie ma
ocen liczbowych, gdzie poznanie opinii o książce wymaga włożenia
wysiłku w przeczytanie kilku akapitów. One są najwartościowszą
kopalnią opinii o książkach, w tym o tych niskobudżetowych,
których nikt nikomu w telewizji pokazuje. Jeśli oceniacie książkę,
to też opisowo. Cyferki są dla leniwych, którym nie chce się
czytać, a przecież nie oczekujecie, że akurat takich ludzi
interesuje ocena beletrystyki, nieprawdaż?
Zgadzacie się z
ostatnią konkluzją Wojciecha Pietrzaka? Ja ze swojej strony
dziękuję autorowi za poświęcony czas i czekam na kolejną jego
książkę. A was zachęcam do lektury "Hexy"i fraszek.
Sama nie wiem. Chyba pan Pietrzak ma rację jeśli chodzi o blogi, ale ja sama osobiście wystawiam swoją subiektywną ocenę i bardzo to lubię, więc naprawdę nie wiem co o tym myleć :)
OdpowiedzUsuńdziękuję za możliwość przeczytania naprawdę dobrego wywiadu :)
Zgadzam się co do wielu słów autora. Bardzo ciekawa z niego osoba, piękny, obszerny wywiad. A oceny książek również uważam za zbędne. Nie jesteśmy w szkole, żeby stawiać komuś stopnie.
OdpowiedzUsuńCo do okładki;) To ja raczej zaliczam się do tych 98%;) A co ogólnie do twórczości tego autora (którego poznałam dopiero czytając o nim na Twoim blogu) to jego twórczość jakoś mnie nie przekonuje.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńInteresujący wywiad, lecz co do zdani ,,czytajcie takie blogi, jak niniejszy, gdzie nie ma gwiazdek, nie ma ocen liczbowych'', uważam, że jak ktoś wystawia cyfrową notę danej książce, to jego recenzja/ blog wcale nie jest gorsza. Wiem, że nie jesteśmy w szkole, ale każdy ocenia/ opisuje wedle własnego uznania i nikomu nic do tego. Czy faktycznie czytelnicy patrzą jedynie na cyferkę przy recenzji nie czytając jej? Nie wiem, lecz uważam, że to indywidualna kwestia każdego z nas, dlatego nie wolno mierzyć wszystkich jedną miarą.
UsuńPozdrawiam.
Mi np wystawienie oceny pomaga, bo w recenzji czytam, że było dobre to tamto, a złe to i to, a taka ocena jest podsumowaniem,a jak ktoś wystawi 1 książce , którą chciałam przeczytać to dla mnie też to jakiś komunikat. Ale oczywiście najbardziej liczy się słowo pisane, a oceny czy ich brak kwestia indywidualną, czyli zgadzam się z Cyrysią :)
UsuńBardzo dobrze autor zrobił, że nie zgodził się na współfinansowanie lub w pełni książki z wydawnictwem. Tylko straciłby pieniądze, a książka okazałaby się jedną wielką klapą. Lepiej jest poczekać i sprawdzić, czy wgl książka zostanie pozytywnie odebrana - bo przecież z pdf można szybko zrobić książkę drukowaną.
OdpowiedzUsuńW ten sposób poznał już kilka opinii na temat swojej powieści.
Bardzo ciekawy i oryginalny wywiad:)
OdpowiedzUsuńno trzeba przyznać, że gościu lubi "gadać" i wie jak to robić! świetny wywiad i czekam na więcej;))
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad. Widać, że autor jest naprawdę porządnym człowiekiem z ciekawym podejściem do życia i swojej twórczości. I zgadzam się z jego zdaniem, co do liczbowego oceniania książek.
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad, gratuluję :-)
OdpowiedzUsuńDzięki. Wywiad, jak zawsze świetny
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać że pisarz robi na mnie coraz większe wrażenie. Pozytywne oczywiście. Wiele ciekawych myśli, rownież wartościowe rady dla początkujących. Przeczytałam z dużą przyjemnością.
OdpowiedzUsuńCo do ocen i gwiazdek... Własnie jesten w trakcie usuwania ich z recenzji, zostawiam tylko w etykietach, bardziej dla własnych potrzeb. Chyba lepiej by czytelnicy zapoznali się z całą recenzją, a nie oceniali książki na podstawie wystawionych gwiazdek. Choć prawdę mówiąc nie przeszkadzają mi na innych blogach i nie zauważyłam by te z ocenami w znaczący sposób odstawały od tych, które ich nie mają.
Bardzo ciekawy wywiad i bardzo mądre odpowiedzi na pytania...
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad. Choć z ostatnią konkluzją raczej nie do końca się zgodzę: owszem uczciwa ocena jak najbardziej (starać się obiektywnie, oceniać różne aspekty), co do wystawiania ocen/ gwiazdek/ punktów- uważam, za przydatne i takie porządkujące, przecież nikt na blogu nikt nie wystawia samych cyferek czy gwiazdek tylko tez pisze swoje wrażenia po lekturze, co się podobało a co nie. Ale to oczywiście zależy od blogera :) Warte też zastanowienia się rady dla przyszłych pisarzy- dobrze, że postawiłaś to pytanie, a pisarz był tak miły i udzielił obszernej odpowiedzi :)
OdpowiedzUsuńJa oceniam książkę po okładce i bardzo często kupuję książki, które przyciągają mój wzrok. Opis z tyłu książki znajduje się na drugim miejscu. Ja na "Hexę" nigdy nie zwróciłabym uwagi, okładka mnie po prostu razi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!