"Mam dość innowacyjny umysł, który lubi nie tylko pisać" - Wywiad z Wojciechem Pietrzakiem



W ramach mojego cyklu wywiadów z autorami zapraszam was dzisiaj na rozmowę z Wojciechem Pietrzakiem, autorem powieści kryminalnej "Hexa" - KLIK, oraz trzech tomików fraszek - KLIK. To najbardziej obszerny wywiad w historii mojego cyklu, także zaparzcie sobie dobrą kawę lub herbatę i zapraszam do lektury.




Wojciech Pietrzak swoje dzieciństwo spędził w Mielcu. Z wykształcenia programista, z zamiłowania szachista i pisarz książek, felietonów, opowiadań, wierszy i fraszek. O napisaniu powieści kryminalnej marzył już jako dziewięcioletni chłopiec. Autor mieszka obecnie w Warszawie wraz żoną, córką i kotem. 









awiola: Programista komputerowy zajmujący się tworzeniem literatury, to dość barwne połączenie. Skąd pomysł na pisanie w Pana życiu?

Wojciech Pietrzak: Właściwe pytanie powinno brzmieć: "skąd pomysł na programowanie?". Z pierwszym komputerem klasy PC, jaki w ogóle pozwolono mi samodzielnie obsługiwać, zetknąłem się mając bodajże 11 lat. To co najmniej dwa lata później od momentu, w którym postanowiłem, że napiszę kryminał, i co najmniej sześć lat po moich pierwszych próbach tworzenia infantylnych wierszyków.
Chciałbym tu zaznaczyć, że moim zdaniem jedyną dziwną rzeczą w połączeniu ścisłego umysłu programisty z tworzeniem kryminałów jest to, że nikt przede mną tego nie zrobił, a przynajmniej o nikim takim nie wiem (co samo w sobie dowodzi, że mam umysł twórczy, skoro przecieram nowe szlaki).
Poza tym: niech coś mnie odróżni od innych pisarzy, nada indywidualny rys. Dobrze by było, gdyby ta indywidualność nie była wymuszona, bo inaczej efekt będzie sztuczny i odbiorca tę sztuczność wyczuje. Specyfika myślenia programisty powinna nadać ten rys spontanicznie, bez żadnych świadomych zabiegów z mojej strony. 

awiola: W wieku dziewięciu lat pomyślał Pan o napisaniu kryminału, to dość niespotykane. Rozumiem, że jest Pan miłośnikiem tego gatunku literackiego?

Wojciech Pietrzak: Może nie jestem typowym czytelnikiem kryminałów, ale przeczytałem ich ponad sto: całą twórczość Agathy Christie, wszystkie przetłumaczone na język polski pozycje Erle Stanley’a Gardnera i Colina Dextera, a także wystarczająco dużo Chandlera, Simenona i Conan-Doyle’a, żeby stwierdzić, że trzej ostatni w ogóle mi się nie podobają. Ostatnio próbuję się przekonać do Rossa MacDonalda. Czytałem peerelowskie powieści milicyjne i współczesne skandynawskie powieści policyjne noir. Co najmniej kilkanaście spośród tych pozycji określiłbym jako naprawdę dobre kryminały, zwłaszcza "Zabójstwo Rogera Ackroyda" Christie oraz trzy książki Dextera: "Ta dziewczyna jest martwa", "Tajemnica pokoju nr 3" oraz "Śmierć w Jerycho", których główną wadą jest to, że miały nieprawdopodobnego pecha do tłumaczy na polski. We wszystkich tych kryminałach jest to, co najbardziej cenię: zagadka i wskazówki, w gąszczu których porusza się detektyw oraz Czytelnik, próbując znaleźć rozwiązanie. Detektyw nie wie więcej od Czytelnika, a sposób korzystania z wskazówek jest jak najbardziej ścisły. Mało jest tutaj psychoanalitycznej zabawy, są raczej zagwozdki typu: jak to było możliwe, że człowiek wysłał list, podając jako adres nadawcy adres, który nie istnieje, po czym wysłano mu odpowiedź pod ten nieistniejący adres, a dalsze poczynania dowodzą, że odpowiedź dotarła do zamierzonego adresata? To z "Tajemnicy pokoju nr 3". Przyzna Pani chyba, że jest to łamigłówka raczej dla ścisłego umysłu.

awiola: "Hexa" to Pana debiut literacki. Czytelników z pewnością intryguje tytuł książki. Czy ma on związek z pojęciem "hexe" wywodzącym się od słowa "hagzissa", czyli symbolu demonicznej istoty, zwanej inaczej strzygą?

Wojciech Pietrzak: I tak, i nie. Nie docierałem aż do "hagzissy", natomiast istotnie jest związek z "Hexe", czyli z niemiecką czarownicą, co nawet wyjaśniłem w którymś miejscu książki. Natomiast nie jest tak, że tytuł wziął się bezpośrednio z "Hexe". Tytuł wziął się od Heksy, która z kolei obrała sobie taką ksywkę od niemieckiego słowa.
Może to wyda się zaskakujące (zwłaszcza dla kogoś, kto już czytał książkę), ale tytułowa Hexa jest inspirowana realną postacią. Oczywiście mnóstwo detali zostało zmienionych, ale rys inspiracyjny pozostał. Jeśli czytasz ten wywiad, Hekso, serdecznie pozdrawiam – wiem, że wiesz, że to o Ciebie chodziło.

awiola: Dlaczego powieść została wydana wyłącznie w formie e-booka?

Wojciech Pietrzak:  Dlatego, że nie znalazłem wydawcy, który zaryzykowałby wydanie debiutanta drukiem na własny koszt, a z drugiej strony jako debiutant nie zdążyłem jeszcze na swojej twórczości zarobić wystarczająco dużo, żeby pozwolić sobie na wydanie drukiem i dystrybucję własnym sumptem. Wpadłem w błędne koło, którego trudno uniknąć. Gdyby znalazł się wydawca skłonny do wydrukowania tej książki i sfinansowania wydruku, na pewno zainteresowałbym się propozycją. Na wypadek, gdyby któryś trafił na tę stronę, zaznaczę tylko, że moja obecna umowa wydawnicza zatrzymała całość praw autorskich do książki przy mnie i mam prawną zdolność do udzielenia wyłącznej licencji na dystrybucję utworu.

awiola: Nie mogę nie zapytać o bardzo drażliwą kwestię. Okładka "Hexy" wzbudza w czytelnikach mnóstwo skrajnych emocji. Na facebookowej grupie "Czytamy polskich autorów" ostatnimi czasy rozgorzała nawet ostra dyskusja na temat tej okładki i roli okładek w ogóle. Jak więc przedstawia się historia jej powstania? Miał Pan wpływ na jej obecną postać?

Wojciech Pietrzak: Nie jest to drażliwa kwestia, w każdym razie nie drażni mnie osobiście, choć z pokorą przyznaję, że miałem decydujący wpływ na obecną postać okładki. Chyba zgodziłem się zbyt szybko. Rozumowałem przy tym następująco: nie da się przejść obok takiej okładki obojętnie. Ona od razu rzuci się w oczy. Na sto osób, które ją zobaczą, dziewięćdziesiąt osiem od razu odrzuci, jedna kupi właśnie ze względu na okładkę, a jedna zainteresuje się treścią, poczyta zajawkę, może darmowy fragment, może recenzję, i na tej podstawie zdecyduje, czy kupić, czy nie. Gdyby okładka była bardziej standardowa, z tych stu osób może jedna w ogóle dowiedziałaby się o książce. Czyli w skrócie: jeśli ktoś mi mówi, że nie kupi tej książki ze względu na okładkę, to ja zakładam, że bez niej na 99% ten ktoś też nie kupiłby mojej książki z zupełnie innego powodu. Najbardziej prozaiczny: brak wiedzy o istnieniu książki, brak podstawowego argumentu, żeby kupić.
Z perspektywy czasu nawet trudno powiedzieć, czy to rozumowanie okazało się błędne. Już tego nie sprawdzę, bo nigdy już nie będę debiutantem. Za dużo czynników się zmienia. Jednakże dzisiaj pewnie wolałbym inną okładkę. Mam nawet pomysł i może za parę miesięcy "Hexa" ukaże się już w nowej szacie graficznej, ale to tylko "może".

awiola: W swojej powieści przemyca Pan wiele dość kontrowersyjnych twierdzeń dotyczących wielu aspektów naszego codziennego życia. Twierdzi Pan również, że bohaterowie nie są Pana wiernym odbiciem, jednak Pana twórczość zawiera odniesienia do osobistych poglądów. Nie obawia się Pan użycia takiego zabiegu?

Wojciech Pietrzak: Przede wszystkim nie widzę powodu do obaw. Jeśli Czytelnik będzie chciał mnie z kimś utożsamić, to z Dardiuszem Wichrem. Wiadomo: detektyw, główna postać, nietytułowa wprawdzie, ale Czytelnik próbujący utożsamić mnie z Heksą musiałby być jeszcze bardziej szurnięty ode mnie; zapewne niewielu jest takich. Wicher nie jest moim odbiciem (pierwszy przykład z brzegu: nie jestem ateistą, a on tak), ale właściwie co ma mi przeszkadzać, jeśli ktoś się uprze uważać mnie za ateistę? To jego problem, nie mój. Jedna z wyznawanych przeze mnie zasad brzmi: "odpowiadam za to, co mówię, a nie za to, jak jestem rozumiany". A gdyby ktoś chciał z tego powodu odmawiać mi jakichś praw, to zaprotestuję, ale nie dlatego, że nie uważam się za ateistę, tylko dlatego, że protestuję przeciwko różnicowaniu praw ze względu na to, czy ktoś wierzy w Boga, w nieistnienie Boga, może w równość płci, a może w latającego potwora spaghetti. Ma mi nie narzucać swojej wiary ani niczego, co z niej wynika, i tyle.

awiola: A co z karą śmierci? Ten motyw przewija się bowiem przez całą powieść?

Wojciech Pietrzak:  Ciekawostką w tym kontekście może być fakt, że przed napisaniem "Heksy" wcale nie miałem wyrobionego zdania na temat kary śmierci dla morderców. Takie było zresztą założenie; gdybym zbyt mocno utożsamił się z detektywem, mógłbym przekroczyć granice wiarygodności, konstruując dialogi na jego korzyść. Mój problem polegał na tym, że nie znałem żadnego argumentu za karą śmierci (poza argumentami emocjonalnymi, które w rozważaniach o polityce staram się ignorować) poza jednym: na każdy znany mi argument przeciwko znałem przekonujący mnie kontrargument. Dardiusz Wicher też mnie do kary śmierci nie przekonał. Zrobił to dopiero Pan Grzegorz Świderski, polski libertariański bloger polityczny, pokazując karę śmierci jako przedłużenie obrony koniecznej. To jest merytoryczny argument za, którego wcześniej mi brakowało.

awiola: Czy w takim razie użyciu takiego zabiegu przyświeca jakiś konkretny cel?

Wojciech Pietrzak:  Istotnie przyświeca mi cel, i to bardzo konkretny. Nazwała Pani te twierdzenia "kontrowersyjnymi". To Pani pomysł, czy po prostu "wie" Pani, że konserwatywno-liberalne tezy "są" kontrowersyjne? Nie chcę odpowiadać za Panią, ale dla wielu ludzi prawdziwa jest druga opcja (choć niechętnie się do tego przyznają nawet sami przed sobą). Media kreują konkretny obraz. Człowiek oglądający telewizję, a nawet czytający gazety, raczej reaguje niż myśli. Łatwiej jest więc go przekonać do tez lewicowych, ponieważ one często przynoszą doraźne korzyści, a koszty, choć ogromne, rozkładają w czasie. Prawicowe podejście na odwrót: na dłuższą metę jest korzystniejsze – wystarczy porównać dziś obie Koree, między którymi nie było żadnych różnic kulturowych, a w 1953 startowały mniej więcej z tego samego punktu – ale na krótką metę boli. Artykuł gazetowy odwoła się do sytuacji sprzed kilku lat (bo tyle jeszcze Czytelnik pamięta) i porówna z dzisiejszą. Telewizja ma jeszcze łatwiej: ona po prostu pokaże różnice i będzie widać, kiedy upływ czasu był nieduży, a kiedy spory. Dlatego nawet na wiecu prawicowy polityk może zostać zakrzyczany argumentem, którego wartość jest czysto erystyczna, ale to wystarcza w takich warunkach. Gdyby Dardiusz Wicher pojawił się na wiecu, zostałby zakrzyczany, że on może proponować wolny rynek i brak socjalu, bo jest obrzydliwie bogaty; takich ludzi jest garstka, a inni sobie na pełną wolnorynkowość nie mogą pozwolić. I nie dałby rady odpowiedzieć na ten argument: ani dlaczego bogactwo nie ma nic do rzeczy, ani dlaczego istnienie socjalu bardziej sprzyja najbogatszym w praktyce niż jego nieistnienie.
W książce jest inaczej, ponieważ Czytelnik poświęca jej całą swoją uwagę. Może więc nie tylko przyswoić postulat, ale przyswoić i przemyśleć uzasadnienie. I taki jest mój cel: przekonać ludzi. Niektórym wystarczy dać warunki, żeby przemyśleli argument tuż po tym, jak się z nim zapoznają, ale jako pisarz mam i inną broń w arsenale: kontroluję obie strony konfliktu, więc spokojnie mogę przerysowywać i sprowadzać do absurdu tezy strony przeciwnej. Udaję, że tego nie robię, na przykład w momencie, gdy Dardiusz sam przed sobą znajduje kontrargument na jakąś własną tezę, którego nie znalazł Karpiński. Ale w rzeczywistości to robię.
Na marginesie tych wszystkich uwag proszę spojrzeć do słownika na znaczenie słowa "kontrowersyjny". Zwracam uwagę, że jeśli akceptacja kary śmierci za morderstwo jest kontrowersyjna, to z definicji sprzeciw wobec kary śmierci też jest kontrowersyjny. W ogólności kontrowersyjność poglądu implikuje kontrowersyjność negacji tego poglądu. Co poddaję pod rozwagę tym, którzy używają słowa "kontrowersyjny" jako pejoratywnego, a nie opisowego.

awiola: Zadebiutował Pan również drukiem w powieści Moniki Sawickiej pt. "Przed oczami". Może Pan zdradzić czytelnikom coś więcej na ten temat?

Wojciech Pietrzak:  "Zdradzić" sugeruje jakąś tajemnicę, a żadnej tutaj nie ma. Facebook pozwolił mi poznać Panią Sawicką, którą później zresztą spotkałem osobiście – przemiła osoba. Dowiedziałem się, że podoba jej się moja twórczość, a właśnie miała wydać kolejną swoją książkę pod patronatem fundacji, w ramach której udostępnia łamy swoich książek debiutantom. Nie jest to chyba nawet nowy pomysł, ale dostałem taką propozycję i skorzystałem z niej.
Z perspektywy czasu żałuję tylko wyboru utworu. Zdecydowałem się na wiersz "Anonimowa autobiografia", który powstał w założeniu jako tekst piosenki. Zaśpiewany do melodii, którą skomponowałem i mam w głowie, brzmi dobrze, jednak czytany jako wiersz sprawia wrażenie, jakby autor nie znał takich pojęć jak akcent i rytm, względnie nie przykładał do nich wagi. Liczę, że to po prostu kolejny błąd, na którym nauczę się wystarczająco dużo. Przynajmniej tyle, żeby już go nie powtórzyć.

awiola: Jest Pan również autorem licznych fraszek. Jak wygląda proces twórczy w przypadku tworzenia takich krótkich form?

Wojciech Pietrzak: Nie wiem. Naprawdę, większość fraszek powstaje spontanicznie. Nie ma niczego, za moment jest gotowa fraszka, niekiedy pozostaje tylko mało twórczy proces obróbki technicznej (dobór lepszych słów lub kolejności tak, żeby złapać rym, uniknąć rymów częstochowskich, jak się uda, to złapać rytm). Od zawsze miałem tendencję do wygłupiania się z użyciem gier słów, zresztą kiedyś grywałem w SCRABBLE, raz nawet zająłem jakieś wysokie miejsce w Pucharze Polski. Wiele moich fraszek to dwuetapowy twór: najpierw gra słów, która przychodzi mi do głowy spontanicznie, a potem przerobienie jej w dowcip, fraszkę lub jedno i drugie, co jest pracą czysto techniczną. Zdarza mi się też przerabiać na fraszki cudze dowcipy, a nawet przysłowia. Jeden z ostatnich tworów z powstającego właśnie tomiku:

Siedem lat nieszczęścia,
Gdy lusterko w częściach.

Najtrudniej w tym wszystkim jest zaobserwować jakiś godny opisania absurd. Gdy już jest obserwacja, to może sobie tkwić w głowie i kilka lat, zanim doczeka się rymowanej realizacji. Gdybym miał "nastukać" fraszki na ilość i na termin, bez zmiany stylu, to – pomijając spodziewany spadek jakości – zabrałbym się za to następująco: poszedłbym na jakieś forum z dowcipami, selekcjonowałbym wzrokowo krótkie dowcipy, próbowałbym na różne sposoby możliwie zwięźle opisać ich puentę, wyszukiwałbym wśród tych opisów słów, które tworzą rymy, a następnie próbował całość jakoś poskładać. Tylko nie jestem przekonany, czy byłby to naprawdę twórczy proces.
Osobną, ale z natury rzeczy mało liczną grupę utworów – nie tylko fraszek – stanowią moje próby sił z wymogami formy. To kolejne miejsce, w którym wychodzi efekt styku ścisłego umysłu z pracą twórczą: zastanawiam się nad teoretycznym ekstremum narzuconym przez formę, a następnie próbuję maksymalnie zbliżyć się do tego ekstremum w praktyce. W trzech pierwszych tomikach fraszek znajduje się jedna dwulinijkowa, która ma dwie litery, co wygląda na rekord niemożliwy do pobicia. Mam też w dorobku ośmiosylabowy limeryk spełniający wszystkie formalne wymagania gatunku, co też wydaje się rekordowo krótką realizacją, nawet w teorii.

awiola: Dlaczego publikuje Pan swoje fraszki pod pseudonimem literackim Aleksander Truizm?

Wojciech Pietrzak: To taka swoista forma CAPTCHA. Czytelnik, który przejdzie obojętnie wobec takiej tożsamości, prawdopodobnie nie będzie kimś, komu przypadnie do gustu moje poczucie humoru wyrażone fraszkami. W ogóle Czytelnicy fraszek to dość specyficzna grupa ludzi – i nie mówię tu o uczniach, którzy czytają, bo muszą, a muszą czytać Kochanowskich, może Sztaudyngerów, a nie jakieś Truizmy. Ktoś, kto czyta fraszki z wyboru, musi być wyczulony na subtelny humor, bo krótka forma utrudnia łopatologiczne tłumaczenie. Mój humor jest specyficzny, to najczęściej gra słów. I tym też jest pseudonim Aleksander Truizm. W tym tonie utrzymane są również okładki. To po prostu rodzaj informacji dla Czytelnika, czego można się spodziewać wewnątrz. Być może w dalszej perspektywie zarezerwuję sobie po prostu pseudonim na poezję, zostawiając prawdziwe nazwisko na prozę.

awiola: Czy może pan dokładnie wyjaśnić, co oznacza stwierdzenie: "z przekonań jestem chrześcijaninem oraz libertarianinem z niewielką domieszką konserwatywnego liberała"?

Wojciech Pietrzak: Niechętnie. I nie chodzi o to, że pytanie to pod recenzją "Heksy" zadał anonim, a ja uważam, że anonimy należy ignorować (zwłaszcza anonimowe głosy w urnach wyborczych). Rzecz w tym, że dokładne wyjaśnienie zajmie co najmniej trzy czwarte tego wywiadu, a jedno pytanie o światopogląd już padło. Po prostu chciałbym, żeby była to rozmowa przede wszystkim literacka.
Mogę natomiast wyjaśnić rzecz niedokładnie, skrótowo.
Po pierwsze: poprawiłem już sformułowanie na swojej stronie na "wierzącym w Boga libertarianinem…". Nie można być chrześcijaninem z przekonania, to semantyczny nonsens, za co przepraszam.
Wierzę w Boga. Wierzę, że Pismo Święte zawiera wszystko, czego człowiek potrzebuje do zbawienia.
Jestem libertarianinem, przy czym najbliżsi mi ideowo wybitni przedstawiciele tego nurtu to Rothbard i Ayn Rand. Podstawowym aspektem libertarianizmu jest dla mnie ograniczenie roli i przywilejów państwa. Odrzucam zarówno prawo tej instytucji to stosowania przemocy lub groźby w stosunku do ludzi, którzy nie popełnili żadnych złych czynów, jak i monopol tej instytucji na stosowanie przemocy w stosunku do tych, którzy popełnili.
Jednakże ilekroć zrobię sobie jakiś test preferencji politycznych, zawsze wychodzi mi, że bliżej mi do Pinocheta niż do wspomnianych libertarian. Mam wrażenie, że konserwatywny liberalizm to najbliższy libertarianizmowi (przynajmniej jeśli chodzi o najważniejsze dla mnie aspekty) spośród tych wszystkich nurtów, które mogą być podstawami realnie istniejących i stabilnych ustrojów. Państwo konserwatywno-liberalne może trwać i tysiące lat, natomiast państwo libertariańskie prawdopodobnie w ciągu pięćdziesięciu lat zrobiłoby jakąś woltę ustrojową.
I twierdzę, że Jezus był libertarianinem. Dlaczego? Dlatego, że wpajanym przez siebie zasadom moralnym nie chciał nadawać rangi prawa stanowionego.

awiola: Jakie są Pana dalsze plany pisarskie? Na swojej stronie wspomina Pan o nieideologicznym horrorze fantasy. Takiej powieści możemy się spodziewać w najbliższym czasie?

Wojciech Pietrzak: Nie. Choć oczywiście zależy to od indywidualnej interpretacji sformułowania "najbliższy czas". Przede wszystkim muszę zwalczyć często dopadającą mnie prokrastynację. "Heksę" pisałem dwa lata, a nie pisałem wówczas równolegle niczego innego. Teraz powstaje drugi kryminał przeplatany opowiadaniami, wierszami i fraszkami. Pisanie jednej książki bardzo długo to ryzyko. Może się drastycznie zmienić styl, koncepcja, może ulecieć zapał. Zasadniczo chcę się skupić w jednym kierunku, choć oczywiście w danej chwili piszę to, na co najdzie mnie wena.
Przede wszystkim planuję więc skończyć drugą powieść kryminalną. Horror, o którym pomyślałem, po namyśle okazuje się nie tyle horrorem fantasy, co zwykłym psychologicznym horrorem lub thrillerem z jednym elementem nadprzyrodzonym, jakim jest ograniczona możliwość widzenia przyszłości. Element ten trzeba zresztą potraktować wyjątkowo subtelnie, ponieważ motyw jest ograny bardziej niż "fale Dunaju" w warszawskich tramwajach. To wymaga warsztatu, którego jeszcze nie mam. Muszę go wyrobić innymi formami. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że ów wizjonerski pierwiastek to znakomite miejsce do przemycenia części ideologii, i to takiej, której nie ma jak wpleść przy innych okazjach, a w każdym razie byłoby to znacznie trudniejsze i nie wyszłoby tak zgrabnie. Mówię tu o sytuacjach typu: nie ratujmy tego faceta przed samobójstwem, bo skoro tak lekce sobie waży własne życie, to znaczy, że nie jest odpowiedzialny. Jeśli dziś go uratujesz, za miesiąc jako operator koparki zabije dwadzieścia osób. Raczej nie oprę się pokusie.
Jeśli wena dopisze, skończę tomik opowiadań i wydam go jako e-booka własnym sumptem. Zdradzę na razie tylko tyle, że planuję tytuł "Nietuzinkowo", w związku z czym chcę uzbierać dokładnie dwanaście opowiadań, zasadniczo bardzo różnych, o pewnej niezbyt typowej cesze wspólnej. Po drodze pewnie pojawią się kolejne tomiki fraszek.
Mam również pomysły na opowiadania political fiction, ale zdaję sobie sprawę, że one również wymagają znakomitego warsztatu. Niestety, tym na razie nie mogę się pochwalić.
Innych planów nie mam. Wena bywa kapryśna, a życie lubi zaskakiwać. Jest takie powiedzenie: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz Mu o swoich planach. Trochę śmiechu Bogu się należy, ale nie przesadzajmy w drugą stronę. Często do wirtualnej szuflady wpada opowiadanie albo wiersz napisane pod wpływem weny bez jakiegoś szczególnego planu. Niekiedy publikuję coś takiego od razu na swojej stronie albo na facebooku – najczęściej wtedy, gdy utwór nie ma sensu jako część większej całości, bo jego wymowa jest ściśle powiązana z kontekstem, albo gdy jest satyrą polityczną i boję się, że szybko ulegnie dezaktualizacji. Część sobie czeka na lepsze czasy. Albo uzbiera się tego wystarczająco dużo, żebym stwierdził: w porządku, robimy z tego jakiś tomik, albo natknę się na jakiś konkurs literacki, do którego będzie mi pasował dany utwór, albo po prostu pozostaną w tej szufladzie na zawsze. Może niektóre zdecyduję się upublicznić za kilka lat.

awiola: Czym jest pisanie dla Wojciecha Pietrzaka?

Wojciech Pietrzak: Odskocznią. Od codziennego życia, w którym nie podoba mi się bardzo dużo rzeczy, na które nie mam większego wpływu – bo te, na które mam, staram się w miarę swoich możliwości zmieniać.
Ujściem. Czasem po prostu czuję, że wewnątrz mnie buzuje wulkan, który musi eksplodować. Gdy nagromadzą się we mnie negatywne emocje, mogę, jak cywilizowany człowiek, nie robić nikomu krzywdy i pójść poboksować się z workiem treningowym. Ale bardziej bawi mnie wykreowanie sobie postaci uosabiającej to, co w danym momencie mnie zdenerwowało, i nawrzucanie jej od najgorszych, a niekiedy skazanie na kaźń na kartach opowiadania.
Samorealizacją. Gry słów i dowcipy pojawiają się w mojej głowie niemal jak na zawołanie. Mało ludzi twierdzi, że coś złego im się dzieje z tego powodu, odbiór większości jest neutralny albo pozytywny. Dlaczego miałbym więc pozbawiać świat dawki humoru? Śmiech to zdrowie, a ja jestem na tyle nietypowy, że niektóre z moich pomysłów mogą już nigdy nie przyjść do głowy nikomu innemu. Może to zbyt megalomańskie, ale po co ryzykować, skoro za tym ryzykiem nie idzie żadna szansa adekwatnego zysku?
Pułapką. Trochę to paradoksalne, ale nie jest przyjemnie założyć sobie, że kolejny tomik będzie miał sto fraszek, po czym utknąć przy dziewięćdziesięciu trzech i nie móc wymyślić żadnej kolejnej przez dwa miesiące. Równie nieprzyjemny bywa moment, kiedy długo nie przychodzi wena, by kontynuować kryminał, gdy w końcu przyjdzie, trzeba wszystko czytać od początku, bo sporo szczegółów wyleciało z głowy, zanim się doczyta do końca, wena sobie pójdzie… A człowiek nie machnie ręką na kilkaset godzin pracy na zasadzie: a, kij z tym, nie dokańczam.
Tworzeniem. Mam dość innowacyjny umysł, który lubi nie tylko pisać. Lubi tworzyć i zmieniać. Sam wymyśliłem chyba kilkadziesiąt modyfikacji znanych gier, jak szachy, tysiąc, a nawet prozaiczne kółko-krzyżyk. Żadna z nich nie przyjęła się na szeroką skalę, a o niektórych dowiedziałem się z czasem, że wcale nie byłem prekursorem, ale sam ten typ myślenia sprawia mi przyjemność.
Wyzwaniem. Naprawdę przyjemnie jest sprawdzić w praktyce, jak daleko można nagiąć wymagania formy bez łamania reguł. Albo napisać trzynastozgłoskowiec i zająć pełne dwa wersy jednym słowem. Albo w drugą stronę: złamać reguły, ale zrobić to tak ostentacyjnie, żeby Czytelnik od razu wiedział, że to zabieg celowy, i na dodatek to docenił. Albo: jak napisać autentycznie brzmiący dialog, którego puentą jest użycie Przykazania Miłości jako uzasadnienia zabijania w imię wiary.
Odkryciem. Bardzo się zdziwiłem, gdy spontanicznie odkryłem kiedyś zdanie, które można normalnie po polsku powiedzieć i każdy zrozumie jego sens, ale znane mi słowniki nie podają jednoznacznej reguły pozwalającej wydedukować, jak to zdanie napisać. I nie mówię tu o zdaniu typu "duch ukaże/ukarze się jutro", gdzie potrzebny jest kontekst, żeby wiedzieć, czy to od ukazania czy od ukarania – mówię o zdaniu jednoznacznym, jeśli chodzi o sens.
Odprężeniem. Po kilku godzinach pracy programistycznej bardzo miłą odmianę stanowi napisanie czegoś, co nie przestanie nagle jako całość działać tylko dlatego, że gdzieś w jednym miejscu popełniłem błąd składniowy.

awiola: Jak postrzega Pan rynek wydawniczy w Polsce?

Wojciech Pietrzak: Nie czuję się na siłach kompleksowo odpowiedzieć na to pytanie. Ze swojej perspektywy mam tylko dwie obserwacje, które stanowią bardzo punktowe potraktowanie tematu.
Pierwsza rzecz to to, że Polacy nie chcą czytać. Nie ma powodu ich do tego zmuszać, należy po prostu pogodzić się z faktem, że wydawca to podmiot oferujący swoje usługi swoistej intelektualnej śmietance, bo mnóstwo ludzi po prostu nie chce do niej dołączyć. Książka to dzisiaj produkt elitarny, przynajmniej na polskim rynku. Dostępny masom, rzecz jasna, przynajmniej cenowo. Intelektualnie zapewne również. Ale z oferty korzystają nieliczni. Bardzo to specyficzne, trudno znaleźć analogię w innych branżach, a chyba także w innych krajach, dlatego nie wiadomo, skąd czerpać wzorce i doświadczenia.
A druga sprawa: charakterystyczną cechą tego rynku, zwłaszcza rynku e-booków, ale na logikę nie tylko rynku polskiego, jest fakt, że tutaj każdy musi ufać nieznanym sobie ludziom bardziej niż w innych branżach. Jako pisarz nie jestem w stanie w żaden sposób skontrolować, czy wydawca uczciwie rozlicza ze mną liczbę elektronicznych egzemplarzy mojego dzieła, jakie sprzedał, a tym bardziej czy dystrybutorzy są fair wobec niego, a księgarnie wobec dystrybutorów. Akurat ja to zaufanie w swoim wydawcy pokładam, ale widywałem już wpisy na facebooku, sugerujące, że nie wszyscy pisarze, zwłaszcza o niedużym dorobku, są do tej uczciwości przekonani.
Teraz wsadzę kij w mrowisko: uważam, że ogromna część winy za ten stan rzeczy leży po stronie komentatorów blogów recenzenckich. Ci ludzie po prostu nie mają często poczucia odpowiedzialności za słowo. Chlapnie taki jeden z drugim: "przekonałaś mnie, chętnie kupię i przeczytam", nazbiera się tego ze dwadzieścia. Potem okaże się, że pięć osób ma taki styl dawania "lajków" recenzującym, cztery zapomną, co napisały, sześć powie: "łeee, tylko e-book, to ja się tak nie bawię!", trzy zmienią zdanie… Ale sprostować, wycofać się z komentarza to nie łaska. Potem autor wchodzi na taki blog, zlicza komcie, wychodzi mu dwadzieścioro potencjalnych klientów, a w raporcie sprzedaży za dany miesiąc widzi trzy sztuki, a za następny jedną. Jeśli nie pomyśli, że ludzie po prostu chlapią, co im palce na klawiaturę przyniosą, to zaczyna się zastanawiać, kto kogo robi w co. I ma nieprzyjemne wrażenie, że to on jest tym robionym. A sprawdzić nie ma jak.
Ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, że dla początkującego pisarza, takiego jak ja, każdy sprzedany egzemplarz robi kolosalną różnicę. Jeśli książka się nie sprzedaje, a z rynku płynie sygnał, że jest kiepska, to można zacisnąć zęby, wziąć się w garść, poczytać konstruktywną krytykę i postarać się, żeby następna była lepsza. Ale jeśli płynie sygnał, że książka jest dobra, tylko autor jest zwyczajnie robiony przez kogoś w bambuko, to taki sygnał mocno podcina skrzydła.
Prócz tego na rynku wydawniczym występuje parę zjawisk, które niewątpliwie mu szkodzą, choć trudno mi wyczuć, w jakim stopniu. Jednym z nich jest niejednolity VAT na książki i e-booki. Zapewne ważniejszy czynnik to prawo autorskie, które z jednej strony jest nadmiernie skomplikowane i nielogiczne, a z drugiej strony ludzie nawet nie próbują go zrozumieć czy uszanować. Nie jest to zresztą łatwy problem z powodu… praw fizyki!

awiola: Jakich rad udzieliłby Pan początkującym pisarzom, chcącym wydać pierwszą książkę?

Wojciech Pietrzak: Odpowiedzialne pytanie, zwłaszcza że dotyczy kwestii, z której mają być jakieś pieniądze (bo twórca, któremu nie zależy na pieniądzach, w ogóle nie musi książki wydawać – można ją samemu wyeksportować do formatu pdf i po prostu "wrzucić w sieć", choćby na jakiegoś chomika). Powiem coś, potem ludzie się do tego zastosują, a przecież sam jestem początkującym pisarzem. Wydałem już wprawdzie jedną książkę, zebrałem i nadal zbieram tęgie baty za popełnione błędy (głównie za dobór okładki), ale jeszcze nie pokazałem czynem, że czegoś się na tych błędach nauczyłem. Moje skromne doświadczenie pozwala na razie na udzielenie następujących rad, może dla kogoś poniższy zestaw okaże się szczęśliwą trzynastką?
Po pierwsze: jeśli Wasza książka odniesie sukces, prawdopodobnie przeczyta ją ktoś, kto jest specjalistą w jakiejś dziedzinie robiącej u Was za poboczny wątek. Nie zawiedźcie go. Nie przeszkadza mi jako czytelnikowi książka, w której nie ma żadnej wzmianki o szachach. Jeśli jednak jest wzmianka o szachach i wyjdzie na to, że zawodnik siedzi przed szachownicą w taki sposób, że pole w prawym narożniku najbliżej niego jest czarne, to ja to wyłapię, zauważę i zapamiętam autorowi jako solidny minus, bo grywam w szachowych turniejach. Róbcie chociaż podstawowy research. Pytajcie znajomych, którzy siedzą w temacie.
Po drugie: czytajcie uważnie wszystko, co napisaliście. Również w trakcie pisania. Amnezja polegająca na tym, że bohater wszedł do lasu, a w następnej scenie oparł się o ścianę, bo zapomnieliście, że wyszedł z domu, jest niedopuszczalna.
Po trzecie: nie stawiajcie ostatniej kropki w książce z poczuciem, że to koniec, bo to nie koniec. Napisanie książki to mniej więcej jedna trzecia drogi. Nie skracajcie tej drogi na siłę. Każda decyzja podjęta pod presją chęci, by jak najszybciej zobaczyć swoje nazwisko na półce w Empiku, to decyzja obarczona dużym ryzykiem błędu. Ile macie lat? Piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści? No, to jeśli poczekaliście tyle, zanim usłyszał o Was świat, to tydzień w tę czy w tę Was nie zbawi.
Po czwarte: bądźcie odważnymi pesymistami. Debiutant, wysyłając książkę do wydawnictwa, powinien z góry założyć, że zostanie ona odrzucona, bo to pomaga uniknąć późniejszych rozczarowań – mówię tutaj o próbie wydania bez finansowania wszystkiego w całości przez autora. Nie powinno to jednak nikogo powstrzymywać. Najgorszym wrogiem jest strach przed porażką. Prześledźcie losy wielkich i sławnych ludzi, nie tylko pisarzy. Okaże się, że wejście na szczyt udaje się nie tym, którzy mają korzystny bilans zwycięstw i porażek, a tym, którym uda się w życiu jedno wielkie i spektakularne zwycięstwo. To, iloma wielkimi porażkami zostało poprzedzone, nie ma znaczenia, jeśli wreszcie się je osiągnęło. Andrew Canergie bankrutował siedem razy, zanim ósma próba przyniosła mu miliony (na dzisiejsze: miliardy). "Harry Potter" został odrzucony przez kilku wydawców, zanim ktoś go przyjął, a okazał się jedną z najbardziej kasowych książek w historii. Pierwsza książka Sidneya Sheldona, "Naga twarz", też była wielokrotnie odrzucana, a po wydaniu zbierała kiepskie recenzje, jednak sam autor pisał dalej i umarł jako rekordzista Guinnessa w kategorii "najczęściej tłumaczony pisarz świata".
Po piąte: wydawnictwa to nie instytucje charytatywne. Wydawcy nie obchodzi literacka wartość metafor, ponadczasowość tez czy wzniosłość przesłania utworu. Wydawcę obchodzi, ile on na tym zarobi, a przede wszystkim: czy do tego nie dołoży. Debiutant to pisarz największego ryzyka, dlatego liczcie się z tym, że część wydawców Was odrzuci za sam fakt debiutu, a inni przedstawią wyłącznie ofertę ze współfinansowaniem z Waszej strony.
Po szóste: z książką jest trochę jak z CV. Wydawcy nie chcą poświęcać czasu i środków na dokładne czytanie wszystkich propozycji, więc czytają tylko to, co zrobi dobre pierwsze wrażenie. Jeśli nie jesteście w stanie napisać dobrze całej książki, to postarajcie się chociaż doprowadzić pierwsze 10% objętości do perfekcji w każdym calu.
Po siódme: dajcie książkę do przeczytania przyjacielowi, zanim ją komukolwiek wyślecie. Wybierzcie przyjaciela, który będzie wiedział, że może Wam wytknąć wszystkie błędy i Wasza przyjaźń od tego nie ucierpi.
Po ósme: poświęćcie czas na lekturę forów z opowiadaniami i poczytajcie krytyczne komentarze. Komentatorzy niekiedy zwracają uwagę na niedostatki, które autorowi nie rzucą się w oczy. Przykładowa pułapka, w którą łatwo wpaść: autor, opisując jakieś pomieszczenie, widzi je w głowie. Wie, jak wygląda, więc może zapomnieć, że czytelnik tego jeszcze nie wie. Co gorsza, niekiedy przypomni sobie poniewczasie. Jeśli bohater wchodzi do kościoła na nabożeństwo, po nabożeństwie wychodzi, w tym momencie opiszecie kościół, a potem bohater uda się dokądś i nie wróci, to czytelnik już przed Waszym opisem musiał sobie jakoś ten kościół wyobrazić. Potem kazaliście mu zburzyć jego wyobrażenie, bo jest mała szansa, żeby widział dokładnie tak, jak Wy, po to tylko, żeby zbudował sobie nowe, z którego już później nie korzysta. To zadanie powinniście odrobić przed przystąpieniem do pisania książki na serio, względnie przed pierwszą autokorektą. Może nawet napisać własne opowiadanie na takie forum po to tylko, żeby poczytać trochę krytyki na własny temat. Trochę uwiera, że nie napisałem tego wcześniej, nawet jako pierwszego punktu, prawda? Otóż zmieniający się bez potrzeby w głowie czytelnika obraz kościoła uwiera w podobny sposób, tylko bardziej.
Po dziewiąte: na każdym etapie, również po wydaniu książki, warto przyjąć każdą konstruktywną krytykę, podobnie jak warto zignorować krytykę niekonstruktywną. Nie każdą konstruktywną krytykę musicie od razu wprowadzać w życie, bo to w końcu Wasze dzieło podpisane Waszym nazwiskiem, ale każdej warto poświęcić chwilę refleksji.
Po dziesiąte: nie wiążcie zbyt wielkiej nadziei z wydawnictwami, które chwalą się ofertą skierowaną do debiutantów. Najczęściej główna różnica między takim wydawnictwem a takim, które tego nie robi, polega na tym, że to drugie niekoniecznie wyda książkę, nawet jeśli mu za to zapłacicie, a w przypadku tego pierwszego samodzielne sfinansowanie na ogół jest warunkiem wystarczającym. Zwykle jest też warunkiem koniecznym. Przybiera różne formy: propozycji bezpośredniego współfinansowania albo na przykład zobowiązania do odkupienia nakładu, jeśli nie sprzeda się w określonym czasie, oraz wpłacenia wadium a conto tego odkupienia. Wspólnym mianownikiem jest konieczność wyłożenia pieniędzy na starcie (zwykle 500-1500 złotych) i albo propozycja bez wersji drukowanej, albo propozycja druku za dziesięć razy większe pieniądze, albo propozycja druku przy jednoczesnym udzieleniu wydawnictwu wyłączności na utwór – co bywa problematyczne, ponieważ tego typu wydawnictwa często mają dość ubogą sieć dystrybucji.
Po jedenaste: nie ufajcie ludziom, którzy obiecują, że jeśli już wydacie, to kupią. Mówić jest bardzo łatwo.
Po dwunaste: pamiętajcie, że więcej pieniędzy z egzemplarza dla Was to mniej pieniędzy z egzemplarza dla wydawcy, co może rzutować na jego decyzję, gdy będzie wybierał, który tytuł ze swojej oferty promować.
Po trzynaste: musi być Was wszędzie pełno w sieci. Atakujcie ludzi informacjami o Waszej książce na portalach społecznościowych, forach tematycznych i w grupach. Na dziesięć osób, którym Wasza książka mogłaby się bardzo spodobać, dziewięć pewnie nigdy nie dowie się o jej istnieniu. Nie straćcie tej dziesiątej.

awiola: Co na koniec chciałby Pan przekazać czytelnikom mojej strony?

Wojciech Pietrzak: Nikomu bardziej od autora nie zależy na tym, żeby Czytelnik był zadowolony z książki. Dlatego bądźcie wobec autora wymagający, ale niech on o tym wie. Początkujący pisarz stanie na uszach, żeby dowiedzieć się, co Czytelnicy sądzą o jego dziele. Znalezienie w Internecie możliwości kontaktu z nim zwykle jest bardzo łatwe, bo on sam bardzo się stara, żeby tak było. Korzystajcie z tego. Jeśli coś Wam się nie podoba, wytknijcie błędy bezpośrednio autorowi: może dzięki temu jego następna książka spodoba się Wam bardziej, na czym wszystkie strony skorzystają. Jeśli nie podoba Wam się moje podejście, że wyrzucam anonimy do kosza bez czytania – OK, nie musicie pisać do mnie. Ale takich jak ja jest sporo i skądinąd wiem, że rzadko jakiś Czytelnik kontaktuje się z nimi.
Bądźcie uczciwi w zapowiedziach. Nie piszcie "kupię, przeczytam", jeśli nie macie takiego zamiaru. Dużo lepiej od dziesięciu takich komentarzy wygląda jeden komentarz "kupiłam / przeczytałem"
Bądźcie też uczciwi w ocenie. Jeśli autor popełnia trzy błędy w skądinąd dobrej książce, nie piszcie o tych błędach tak, jakby poza nimi w książce nic nie było – bo inaczej autor, próbując Was zadowolić, będzie poprawiał to, co było dobrze, a lepsze jest wrogiem dobrego. Krytykujcie i chwalcie według własnych odczuć. Nie odstępujcie od publicznego oceniania książki tylko dlatego, że końcowe odczucie nie zgadza się z oceną, jaką macie ochotę wystawić ze względu na sam początek, okładkę, czy też pozaliteracką ocenę osoby autora.
I na zakończenie: czytajcie takie blogi, jak niniejszy, gdzie nie ma gwiazdek, nie ma ocen liczbowych, gdzie poznanie opinii o książce wymaga włożenia wysiłku w przeczytanie kilku akapitów. One są najwartościowszą kopalnią opinii o książkach, w tym o tych niskobudżetowych, których nikt nikomu w telewizji pokazuje. Jeśli oceniacie książkę, to też opisowo. Cyferki są dla leniwych, którym nie chce się czytać, a przecież nie oczekujecie, że akurat takich ludzi interesuje ocena beletrystyki, nieprawdaż?


Zgadzacie się z ostatnią konkluzją Wojciecha Pietrzaka? Ja ze swojej strony dziękuję autorowi za poświęcony czas i czekam na kolejną jego książkę. A was zachęcam do lektury "Hexy"i fraszek.



16 komentarzy:

  1. Sama nie wiem. Chyba pan Pietrzak ma rację jeśli chodzi o blogi, ale ja sama osobiście wystawiam swoją subiektywną ocenę i bardzo to lubię, więc naprawdę nie wiem co o tym myleć :)
    dziękuję za możliwość przeczytania naprawdę dobrego wywiadu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się co do wielu słów autora. Bardzo ciekawa z niego osoba, piękny, obszerny wywiad. A oceny książek również uważam za zbędne. Nie jesteśmy w szkole, żeby stawiać komuś stopnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do okładki;) To ja raczej zaliczam się do tych 98%;) A co ogólnie do twórczości tego autora (którego poznałam dopiero czytając o nim na Twoim blogu) to jego twórczość jakoś mnie nie przekonuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interesujący wywiad, lecz co do zdani ,,czytajcie takie blogi, jak niniejszy, gdzie nie ma gwiazdek, nie ma ocen liczbowych'', uważam, że jak ktoś wystawia cyfrową notę danej książce, to jego recenzja/ blog wcale nie jest gorsza. Wiem, że nie jesteśmy w szkole, ale każdy ocenia/ opisuje wedle własnego uznania i nikomu nic do tego. Czy faktycznie czytelnicy patrzą jedynie na cyferkę przy recenzji nie czytając jej? Nie wiem, lecz uważam, że to indywidualna kwestia każdego z nas, dlatego nie wolno mierzyć wszystkich jedną miarą.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Mi np wystawienie oceny pomaga, bo w recenzji czytam, że było dobre to tamto, a złe to i to, a taka ocena jest podsumowaniem,a jak ktoś wystawi 1 książce , którą chciałam przeczytać to dla mnie też to jakiś komunikat. Ale oczywiście najbardziej liczy się słowo pisane, a oceny czy ich brak kwestia indywidualną, czyli zgadzam się z Cyrysią :)

      Usuń
  5. Bardzo dobrze autor zrobił, że nie zgodził się na współfinansowanie lub w pełni książki z wydawnictwem. Tylko straciłby pieniądze, a książka okazałaby się jedną wielką klapą. Lepiej jest poczekać i sprawdzić, czy wgl książka zostanie pozytywnie odebrana - bo przecież z pdf można szybko zrobić książkę drukowaną.
    W ten sposób poznał już kilka opinii na temat swojej powieści.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawy i oryginalny wywiad:)

    OdpowiedzUsuń
  7. no trzeba przyznać, że gościu lubi "gadać" i wie jak to robić! świetny wywiad i czekam na więcej;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo ciekawy wywiad. Widać, że autor jest naprawdę porządnym człowiekiem z ciekawym podejściem do życia i swojej twórczości. I zgadzam się z jego zdaniem, co do liczbowego oceniania książek.

    OdpowiedzUsuń
  9. Muszę przyznać że pisarz robi na mnie coraz większe wrażenie. Pozytywne oczywiście. Wiele ciekawych myśli, rownież wartościowe rady dla początkujących. Przeczytałam z dużą przyjemnością.

    Co do ocen i gwiazdek... Własnie jesten w trakcie usuwania ich z recenzji, zostawiam tylko w etykietach, bardziej dla własnych potrzeb. Chyba lepiej by czytelnicy zapoznali się z całą recenzją, a nie oceniali książki na podstawie wystawionych gwiazdek. Choć prawdę mówiąc nie przeszkadzają mi na innych blogach i nie zauważyłam by te z ocenami w znaczący sposób odstawały od tych, które ich nie mają.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ciekawy wywiad i bardzo mądre odpowiedzi na pytania...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciekawy wywiad. Choć z ostatnią konkluzją raczej nie do końca się zgodzę: owszem uczciwa ocena jak najbardziej (starać się obiektywnie, oceniać różne aspekty), co do wystawiania ocen/ gwiazdek/ punktów- uważam, za przydatne i takie porządkujące, przecież nikt na blogu nikt nie wystawia samych cyferek czy gwiazdek tylko tez pisze swoje wrażenia po lekturze, co się podobało a co nie. Ale to oczywiście zależy od blogera :) Warte też zastanowienia się rady dla przyszłych pisarzy- dobrze, że postawiłaś to pytanie, a pisarz był tak miły i udzielił obszernej odpowiedzi :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja oceniam książkę po okładce i bardzo często kupuję książki, które przyciągają mój wzrok. Opis z tyłu książki znajduje się na drugim miejscu. Ja na "Hexę" nigdy nie zwróciłabym uwagi, okładka mnie po prostu razi.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za ślad, który tutaj zostawiacie :)

Copyright © 2016 Subiektywnie o książkach , Blogger