Thierry Jonquet – "Tarantula"
"Tak, był Tarantulą.
Jak pająk podstępny i tajemniczy, okrutny i bezlitosny, zachłanny i nienasycony
w swoich nieodgadnionych pragnieniach chował się gdzieś i tkał miesiącami
luksusową pajęczynę, złotą klatkę, której był strażnikiem, a ty więźniem."
Trzeba posiadać niebywały talent, by stworzyć fabułę, przy której
pozornie nic do siebie nie pasuje. Przy której trudno znaleźć jakikolwiek punkt
zaczepienia, coś co nadawałoby sens całości. Trzeba mieć niebywałą wyobraźnię
aby napisać taką książkę jak "Tarantula". Książkę, która przeraziła mnie do
granic mojego umysłu. Nadal nie mogę ochłonąć…
Thierry Jonquet to francuski prozaik, który pisał głównie powieści
kryminalne z elementami politycznymi.
Autor uważany jest za typowego przedstawiciela francuskiej literatury noir,
inspirował się sensacyjnymi informacjami z gazet, by móc pisać o barbarzyńskim
świecie w którym żyjemy. Jonquet zmarł w
2009 r. w wieku pięćdziesięciu pięciu lat. Alternatywny tytuł "Tarantuli", oryginalnie wydanej w 1984 r. jaki
możecie spotkać na naszym rodzimym rynku to "Czarna wdowa".
Wzięty i niezwykle ceniony
chirurg plastyczny, Richard Lafargue od pewnego czasu pojawia się na bankietach
z piękną i olśniewającą Ewą. Nikt nie wie kim jest dla niego tajemnicza
piękność: kochanką, przyjaciółką czy może kimś zupełnie innym. Nikt nie wie również,
że po każdym przypadku pogorszenia się stanu jego córki Viviane, znajdującej się
w szpitalu psychiatrycznym, Richard zmusza Ewę do prostytucji w najgorszym, możliwym wymiarze. Obok dziwnej pary, czytelnik poznaje dwie dodatkowe postacie. Vincenta
Moreau, porwanego przez nieznajomego oprawcę, którego nazywa tytułową tarantulą
oraz Alexa, kolegę Vincenta, ukrywającego się przed policją za rabunek i
morderstwo. Istnieje oczywiście wspólny mianownik, który łączy wszystkich
bohaterów. Mianownik zbyt przerażający, by ubrać go w jakiekolwiek słowa.
Konstrukcja fabuły stworzona
przez Jonqueta to iście mistrzowskie dzieło. Cała książka składa się z trzech
rozdziałów zatytułowanych "Pająk", "Jad" i "Ofiara". Autor posłużył się takim
zabiegiem literackim jak retrospekcja, by powoli budować napięcie ogarniające
czytelnika. Nie wiadomo dlaczego Ewa i Richard się nienawidzą i dlaczego
chirurg nie cierpi piosenki "The Man I Love". Nie wiadomo również dlaczego
Vincent został porwany i kim jest mężczyzna-tarantula. Szaleństwo pomieszane z
nienawiścią, perwersja i dewiacja - to elementy, które łączą wszystkich
bohaterów. Dlaczego? O tym czytelnik dowiaduje się na końcu.
Nie przypadkowo tytuł utworu
nawiązuje do pająka. Tarantula bowiem to inteligentny owad, który zanim schwyta swoja ofiarę, układa
misterny plan jej osaczenia. Nie zabija od razu, prowadzi grę ze swoją zdobyczą
by na koniec użyć trującego jadu. Początkowo wydaje się, że katem jest porywacz
młodego chłopaka. Jednakże po przeczytaniu całej książki, wielu z was zada
sobie ponownie pytanie o postać kata i jego ofiary. Nic bowiem nie jest takie
jakie się z pozoru wydaje.
Zakończenie "Tarantuli" jest
makabryczne i zdumiewające. Ukazuje bowiem
do czego zdolny jest człowiek kierujący się wyłącznie nienawiścią i chęcią
zemsty, która może go niepostrzeżenie zatruć jak jad pająka. Możecie się spodziewać drastycznych wątków,
które naruszą wasz zasady etyczne. Mimo dość małej objętości, książka liczy niecałe
sto trzydzieści stron, jej treść jest porażająca. W tle można zauważyć również
motyw syndromu sztokholmskiego, którym autor się posłużył i wyjaśnił w idealny sposób jego genezę.
Jonquet stworzył misternie utkaną
intrygę, która niejednemu z was może spędzić sen z powiek. Teoretycznie bowiem
historia opisana w książce może zdarzyć się w prawdziwym świecie. Dawno nie
odczuwałam takich emocji i przerażenia podczas lektury. Powiem jedno, książka
jest fenomenalna w swojej prostocie. Odnosi się do zasadniczego pytania
dotyczącego tożsamości człowieka.
Rzadko kiedy swoją przygodę z konkretną książką zaczynam od filmu
nakręconego na jej podstawie. W przypadku utworu "Tarantula", nieświadomie
obejrzałam w pierwszej kolejności film pt. "Skóra w której żyję", dzięki
któremu na liście moich priorytetów wysoko uplasowała się właśnie książka.
Film "Skóra w której żyję" został
nakręcony w 2011 r. przez znanego, hiszpańskiego reżysera Pedro Almodavara. Jest
to pierwszy film, jaki wyszedł spod jego rąk, którego scenariusz oparty jest na książce. Reżyser znany
jest z dość trudnych i psychodelicznych tematów jakie porusza w swoich
dziełach. Akcja filmu w przeciwieństwie do
powieści nie dzieje się we Francji, lecz w hiszpańskim Toledo. Antonio Banderas
grający rolę chirurga Roberta, sprawdził się w tej roli znakomicie. Towarzyszy
mu Elena Anaya jako Vera, której piękne oczy mam do tej pory w wyobraźni. Na
uwagę zasługuje również rola Marisy Paredes, jako Marilli, służącej i
zarazem matki Roberta.
W filmie widać i namacalnie czuć
szaleństwo oplatające poszczególnych bohaterów, niczym pajęczyna tarantuli.
Nieetyczne eksperymenty, perwersyjna miłość, ekstaza i przepych, to wszystko
ubrane w obraz i dźwięk idealnie ze sobą współgra. Muzyka skomponowana przez
Alberto Iglesiasa, potrafi napiąć struny nerwowe do wszystkich możliwych
granic. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że film jest jednym wielkim koszmarem.
Koszmarem, którego nie sposób opuścić,
zanim nie ukażą się końcowe litery.
Porównując książkę i film uważam,
że zakończenie Jonqueta jest bardziej ciekawsze i jeszcze bardziej perwersyjne.
Stawia bowiem fundamentalne pytanie dotyczące aspektu seksualności płciowej i
tożsamości psychicznej człowieka. Jednakże film Almodavara zachwyca formą i
genialną grą aktorską, dzięki czemu tworzy homogeniczną całość. Klimat mroczny,
pełen tajemnic i niedopowiedzianych wątków potrafi wzbudzić skrajne emocje. Od
obrzydzenia do litości dla kata i jego ofiary. Kimkolwiek w naszym mniemaniu
ona jest. Film "Skóra w której żyję" w
swojej formie przypomniał mi trochę dzieła Romana Polańskiego, ale to tylko
moje luźne skojarzenie.
Polecam przeczytać książkę i
obejrzeć film. Zarówno słowo pisane jak i obraz trafiły do mojej wyobraźni i
zostaną tam pewnie przez długi czas.
Thierry Jonquet |
Książka przeczytana w ramach WYZWANIA
Recenzje bierze udział w AKCJI
Czytałam książkę,natomiast filmu nie oglądałam. Książka dość mikra ale treść ma wybuchową.
OdpowiedzUsuńZapowiada się interesująco :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zachęciłaś. Obrazu Almadovara nie widziałam, o istnieniu książki nawet nie wiedziałam, ale teraz, znając tę historię nieco bliżej, dodaję ją do "must-read". Już zlokalizowałam ją na allegro :) Dzięki!
OdpowiedzUsuńPorażająca recenzja i pewnie taka sama książka, aż strach się bać, nie wiem czy dałabym radę, ale ciekawość mnie ogromnie zżera, co do tej książki...Zastanowię się nad nią.
OdpowiedzUsuńFilmowa okładka nowego wydania "Tarantuli" działała na mnie odstraszająco i skutecznie odpychała moją rękę od tego tytułu. Z Twojej recenzji widzę jednak, że warto sięgnąć po tę powieść. Bardzo mnie zachęciłaś :) Jestem szczególnie ciekawa owych dewiacji i perwersji ;)
OdpowiedzUsuńFilm (i Banderas) jest absolutnie GENIALNY. Zakończenie - porażające.
OdpowiedzUsuńNie można nie zobnaczyć. Polecam też.
Marek
Zachęciłaś mnie zarówno do książki, jak i filmu. Już sama recenzja niesamowicie pobudziła moją wyobraźnię...
OdpowiedzUsuńtreść mi coś mówi może i film oglądałam, ale zaciekawiła mnie wersja papierowa :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam, nie oglądałam, ale bardzo chce to zmienić, gdyż obie wersje "Tarantuli" szalenie mnie intrygują.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę przeczytać!
OdpowiedzUsuńWielokrotnie przymierzałam się do obejrzenia filmu "Skóra, w której żyję" i wciąż odkładałam to na potem. Nie wiedziałam nawet, że film stanowi ekranizacją powieści. Twoja recenzja zmotywowała mnie do jego obejrzenia i przeczytania książki. :)
OdpowiedzUsuńAleż mnie zaciekawiłąs tą pozycją. Z pewnoscia trafiłas w moje gusta. dodaje do listy must have i rozpoczynam jej poszukiwania.
OdpowiedzUsuńOj, nie wiem czy jestem gotowa na taką porcję grozy...
OdpowiedzUsuńCzytałam ją pod koniec roku :) Znalazłam przypadkiem w bibliotece, a że była króciutka to pochłonęłam ją z przerwami w dwa dni. Niestety film widziałam jako pierwszy, więc zaskoczenia fabułą nie było, za to moja mama była bardzo zaskoczona :) Także uważam, że zakończenie książkowe było dużo lepsze niż filmowe.
OdpowiedzUsuńBrzmi rzeczywiście groźnie, a do tego skoro to książka, po której trzeba ochłonąć, to tylko dobrze wróży.
OdpowiedzUsuńTyle grozy na zaledwie 130 stronach? Interesujące...
OdpowiedzUsuńAni filmu, ani książki niestety nie czytałam. Choć przyznam, że chętnie bym się z nią zapoznała. ;)
OdpowiedzUsuń"Skóra w której żyję" bardzo mi się podobała, dlatego chętnie zapoznam się z jej literackim pierwowzorem :-)
OdpowiedzUsuń