Sarah – Kate Lynch – "Za oknem cukierni"
"Zacerowana skarpetka
z całą pewnością na dłużej starcza (…). – Prawdę mówiąc, czasami cera jest najmocniejsza w całej skarpetce."
Kuszący tytuł, śliczna okładka i
obietnica pasjonującej lektury przez wydawcę, to wszystko skłoniło mnie do
zabrania się za książkę o wdzięcznej nazwie "Za oknem cukierni". Cukiernia to
bowiem miejsce, do którego chętnie zaglądam o każdej porze dnia, celem
zakupienia smakołyków, które radują moje podniebienie.
Sarah–Kate Lynch zanim zaczęła
tworzyć powieści, przez dwadzieścia lat pracowała jako dziennikarka. Autorka obecnie mieszka z mężem, reżyserem
filmowym w górach w Nowej Zelandii. Oprócz pisania, zajmuje się prowadzeniem stałej rubryki w tygodniku "New
Zealand Woman's Weekly".
Bohaterką jej najnowszej powieści
jest Lily Turner, kobieta sukcesu mieszkająca z mężem Danielem w centrum Nowego Jorku. Lily po szesnastu latach małżeństwa przypadkowo
natrafia na zalaminowane zdjęcie Daniela z inną kobietą i dwójką dzieci, schowane
w podeszwie buta do golfa. Pod wpływem emocji i szoku dotyczącego podwójnego życia swojego ukochanego,
postanawia natychmiast wyruszyć do Toskanii, by tam przyłapać męża będącego w interesach na gorącym uczynku. Lily przyjeżdża do małego, urokliwego
miasteczka Montevedova i zatrzymuje się w domu dwóch starszych i tajemniczych
sióstr Violetty i Luciany. Bohaterka nie wie, że staruszki są członkiniami
Tajnej Ligi Owdowiałych Cerowaczek, która zajmuje się kojarzeniem par. Do tego
obie siostry są właścicielkami cukierni, która podupada przez ich starcze
przypadłości. Lily będzie musiała zmierzyć się z prawdą o swoim małżeństwie i
prawdą o sobie samej. Przy okazji jej życie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni za sprawą dociekliwych i urokliwych staruszek.
Temat podróży do Toskanii jest
ostatnio modny w świecie literatury.
Autorka w swojej powieści również przywołuje piękne widoki i niezapomniane
miejsca wzgórz Toskanii. Można poczuć się przez chwilę turystą zwiedzającym to
miejsce. Do tego niezapomniane opisy wypieków włoskich, smacznych cantucci czyli kruchych ciasteczek, do których podczas wypieku
dodawane są orzechy czy wanilia. Sam pomysł z włoską cukiernią trafił w moje
gusta, czekolada, wanilia czy wiśnia, takie zapachy czułam podczas tej lektury.
Ale to niestety tyle jeśli chodzi
o moje pozytywne odczucia. Główna bohaterka mnie irytowała, jej zachowanie w
pewnych momentach fabuły było pozbawione logiki i sensu. A rozmowa z tiramisu
to szczyt absurdu. Nie podobały mi się opisy dolegliwości jakie pojawiały się u
Cerowaczek, cały pomysł na ich zgrupowanie w postaci ligi był niedopracowany.
Po prostu nie były wiarygodne. Najbardziej rozbawiło mnie zakończenie książki, nie będę zdradzać jakie, ale
idylla przy wspólnym stole to chyba najgorszy pomysł na jaki mogła wpaść autorka. Co więcej Sarah-Kate Lynch chyba chciała stworzyć bajeczne zakończenie, a wyszło niestety
absurdalnie.
Po powieści "Za oknem cukierni" nie spodziewałam się ambitnej
literatury, lecz dobrego czytadła przy którym mogłabym się zrelaksować.
Tymczasem Sarah-Kate Lynch zaserwowała mi nijakich bohaterów, słabe zakończenie i niewiarygodnie bajecznie przesłodzoną fabułę. Jedynie wątek cukierni ratuje
książkę przed całkowitą krytyką z mojej strony. Co z tej powieści pozostanie we
mnie? Przepis na włoskie cantucci,
który możecie znaleźć na stronie
internetowej pisarki. Reszta to wielkie rozczarowanie, którego nie osłodziły mi nawet słodkie ciastka.
Sarah-Kate Lynch |
Pewnie przeszkadzałyby mi wady, o których piszesz. Ale okładka wydaje się bardzo zachęcająca i gdybym zobaczyła "Za oknem cukierni" w księgarni, nie przeczytawszy wcześniej Twojej recenzji, pewnie uleglabym jej urokowi:)
OdpowiedzUsuńOstatnio mam trochę dosyć takich słodkich książek, ucieczki gdzieś na wieś, czy "zaczęcia życia do nowa". Dlatego raczej podziękuję za tą książkę póki co.
OdpowiedzUsuńOjojoj... Szkoda, że książka nie zasługuje na uwagę, bo faktycznie, po okładce zapowiadała się nieźle. Ale wiadomo, nie należy po niej oceniać książki ;) Rozmowa z tiramisu? Aż wytrzeszczyłam oczy. No cóż, ale różne ludzie mają pomysły ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie daruję sobie tę książkę, jest masa ciekawszych tytułów do przeczytania.
książka nie nie kusiła, ale po twojej ocenie raczej nie będę się do niej przekonywać :)
OdpowiedzUsuńOstre i zgrabne zakończenie recenzji ;) zanim jeszcze doczytałam Twój tekst do końca, zniechęciłam się do tej książki - ten motyw Toskanii, ileż można??
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzytałam "Na domiar złego" tej autorki i książka bardzo mi się podobała. Chyba poszukam tej książki w bibliotece, by wyrobić sobie o niej własne zdanie. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że wyszło nijako i przesłodzenie zamiast relaksującej lektury. Już po samym opisie bym się zawahała czy czytać, teraz wiem, że nie warto niestety.
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję na nieco lepszą historię, ale skoro ty się rozczarowałaś, to i ja wolę nie ryzykować.
OdpowiedzUsuńI mnie by okładka zachęciła, a tu proszę, niewypał.)
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie, czytałam tej autorki "Dom córek" która bardzo mi się podobała i miałam ochotę na inne książki tej autorki, a tu proszę takie rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńTajna Liga Owdowiałych Cerowaczek zdecydowanie do mnie nie przemawia, a po Twojej recenzji wiem, że tę książkę należy omijać szerokim łukiem!
OdpowiedzUsuńSpojrzałam na okładkę, tytuł i pomyślałam, że to coś dla mnie, a tu rozczarowanie. Lubię takie klimaty, lubię babskie czytadełka, ale pod warunkiem, że są napisane z pomysłem, a w tym przypadku go zabrakło, jak widzę po Twojej recenzji. Pozdrawiam i życzę ciekawszych lektur.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie kuszą mnie książki z kuchnią w tle wątkiem przeprowadzki do Toskanii, więc odpuszczę sobie tę powieść. Tym bardziej, że sielankowe zakończenia rzadko kiedy wypadają dobrze.
OdpowiedzUsuńA ja przeczytam z pewnością bo uwielbiam książki tej autorki.
OdpowiedzUsuńZ tiramisu się nie rozmawia, tiramisu się je;) Lubię tego typu powieści. Nie wiem, czy sięgnę akurat po tą. Zapowiadało się dobrze, ale...
OdpowiedzUsuńMam wielką ochotę na tę książkę, gdyż mam słabość do "kulinarnych" historyjek. Żałuję tylko, że książka nie zrobiła na Tobie bardzo dobrego wrażenia, liczyłąm na coś więcej. :)
OdpowiedzUsuńO podróży do Toskanii marzę, ale książka chyba do mnie nie pasuje:)
OdpowiedzUsuńToskania jest cudowna, ale w literaturze mam jej dość. Poza tym, z tego co przeczytałam, to książka nie należy do arcydzieł, a na czytadła z irytującymi bohaterkami nie mam ochoty.
OdpowiedzUsuńPs. Antologia wczoraj została wysłana, przepraszam, że tak późna, ale święta wybiły mnie z rytmu.
bede omijac tą ksiazke szeeerokim łukiem :)
OdpowiedzUsuńMam za sobą "Błogosławieni, którzy robią ser" tej autorki i bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńTę książkę mam na półce, ale ciągle jest mi nie po drodze. Mam jednak nadzieję, że gdy wreszcie znajdę dla niej czas to moje odczucia będą dużo lepsze niż Twoje.
Szkoda, pomysł na książkę był dobry, mogła z niego powstać fajna literatura kobieca.
OdpowiedzUsuńOpis książki wydaje się zachęcający, ale twoja opinia mówi wszystko :)
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja, bo choć trochę krytyczna, to jednak przepełniona swoistym ciepłem. Napisać taki tekst to sztuka.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńCo się dzieje, że ostatnio często czytam w recenzjach " ta kobieta... jej zachowanie mnie irytowało, było nie do zniesienia" itp. Czemu autorzy, autorki powieści w takim świetle przedstawiają nam bohaterki, że nas to aż tak denerwuje? Czyżbyśmy w życiu codziennym były aż tak marudne, okropne, odpychające i irytujące???
nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuń