"Ja tylko staram się, by nie pisać o niczym" - wywiad z Iwoną Żytkowiak, autorką książki "Wszystkie moje zmartwychwstania"
Iwona Żytkowiak to moja prywatna specjalistka od książek trudnych i niejednoznacznych. Przy okazji patronowania medialnie jej najnowszej powieści, zapytałam autorkę o kilka frapujących mnie kwestii. Zapraszam do przeczytania naszej rozmowy.
Recenzja "Wszystkie moje zmartwychwstania".
Iwona Żytkowiak to absolwentka
polonistyki i studiów filozoficzno-etycznych na Uniwersytecie Szczecińskim.
Mieszka i pracuje w Barlinku, jest członkiem Związku Literatów Polskich. Matka
czterech synów, lubiąca spacery po Bieszczadach i grę na pianinie z najmłodszym
dzieckiem. Autorka wielu powieści oraz poetka.
Wioleta Sadowska: Skąd pomysł na taki, dość
symboliczny tytuł Pani najnowszej książki?
Iwona Żytkowiak: Trudno mi powiedzieć, w
którym momencie się pojawił ten właśnie tytuł. Fakt – został przyjęty przez
Wydawcę z entuzjazmem. Pierwotnie powieść miała się nazywać W kręgu, ale po kolejnych odczytaniach
doszłam do wniosku, że może jest zbyt mało nośny, że może zbyt wieloznaczny –
pasujący do wielu tematów. Niewątpliwie moja bohaterka - Magda wciąż od nowa i
od nowa powstaje z martwych. Chciałam też za pomocą tytułu – owego wstępnego
„komunikatu”, dającemu pierwsze dane o powieści, zaakcentować sytuację, w
których Magda się znajdzie. Oczywiście, owe
zmartwychwstania, właśnie jej. Najpierw
za sprawą trudnego dzieciństwa umiera w niej „dziecko”, potem – za sprawą
pierwszego męża w pewnym sensie umiera w niej kobieta, a z nią nadzieje na
dobre życie, radość, kolejny raz – tu
znów poniekąd za sprawą drugiego męża i
córki – umiera kolejny raz. I mimo, że po tych wszystkich „aktach”, nie widać
widocznych, dynamicznych zmian w jej życiu, kolejne „śmierci” i następujące po
nich zmartwychwstania czynią ją ciut silniejszą. Ciut – bo Magda jest bardzo
pokiereszowana przez życie.
Wioleta Sadowska: Tak, Magda to specyficzna
kobieta. Wszystkie moje zmartwychwstania” to powieść ukazująca trudne relacje
na linii matka-córka, rodzice-dzieci, żona-mąż. Co zainspirowało Panią do poruszenia
tak niełatwych tematów?
Iwona Żytkowiak: Temat powieści wyniknął z
osobistych doświadczeń, natomiast cała konstrukcja powieści stanowiła taką
trochę próbę ustalenia etiologii choroby, która toczy tę rodzinę Magdy. Ją samą
lubimy lub jej nie lubimy. Za jej wycofywanie się, za jej poddanie się
swoistemu marazmowi, za brak w okazywaniu uczuć córce, za swoistą anemiczność,
spolegliwość wobec innych. W ogóle dość kiepsko wypada w naszych oczach. Taka
trochę udzielna księżna, co to jej się nic w życiu nie podoba. A tymczasem nie zapominajmy, że to jaka jest
zdeterminowane zostało przez to, jak żyła, co przeżyła, z jakiego gniazda
wyfrunęła. Jak więc mogła stworzyć inny dom, jak mogła się uchronić przed pewną
powtarzalnością, przed fiaskiem? Bo wprawdzie córka boryka się z innymi problemami
niż matka, ale i tu, to co spotyka dziewczynę jest wynikiem deficytu pewnych
uczuć, pokłosiem chorych relacji. Zmienił się anturaż, czas, inne osoby, ale
wciąż ten sam brak – miłości, wzajemności, zrozumienia.
Inną kwestią, która w jakiś sposób
przyświecała mi podczas pracy nad tą powieścią, była też próba pokazania może
nie tyle samej istoty uzależnienia, z jej symptomami, ale zwrócenie uwagi na
to, w jaki sposób problem w rodzinie destruuje rodzinę, jak ją rozsadza od
wewnątrz. I tu nie tylko chodzi o problem uzależnienia, ale i inne większe,
mniejsze problemy. Może więc warto pokazać, że tylko wzajemne zrozumienie,
rozmowa, szeroko otwarte oczy na siebie nawzajem, definiowanie swoich potrzeb,
są w stanie przewalczyć problem, są w stanie stanowić odpór dla wszelkiego rodzaju zagrożeń. Inaczej zawsze
ktoś wyjdzie z takiej walki poraniony. A często ofiar jest dużo, a rany nie do
zagojenia.
Wioleta Sadowska: Rany, które zbyt długo
krwawią. Czy przykład rodziny głównej bohaterki, w której relacje
charakteryzują się niedopowiedzeniami, jest nieco przejaskrawiony?
Iwona Żytkowiak: Chciałabym, żeby tak było,
ale wydaje mi się (na podstawie obserwacji), że chyba niestety nie. Mam
wrażenie, że w wielu rodzinach szwankuje komunikacja. Może trochę zacznie się
to zmieniać, bo coraz częściej mówi się o tym, że brak rozmowy, codziennej
bliskości, polaryzacja w obrębie rodziny, grupy społecznej prowadzi do
nieporozumień. Milczenie nie może być sposobem na życie. W mojej powieści zdarzają się obrazy mocne –
Marta zachowuje się niczym bohaterka
Dziecka Rosemary, ale tak to może wyglądać. I niestety nie są to obrazki „produkowane” pro publico.
Czasem może zdumiewać dysonans
między przedstawianym obrazem rodziny – takiej „parlevu”, statecznej,
kulturalnej, a wulgaryzmami, kolokwializmami, jakie artykułowane są w powieści…
Tak bywa! Świat emocji jest na wskroś nieobliczalny. Zwłaszcza, gdy w grę
wchodzi dziecko. Dziecko pośród dorosłych, którzy też nie są stabilni…
Wioleta Sadowska: Rzeczywistość jest czasami zdumiewająca. Czy
spotkała Pani w swoim życiu osobę uzależnioną od narkotyków?
Iwona Żytkowiak: Jak wspomniałam, powieść
wyrasta z moich osobistych doświadczeń. Namacałam problem osobiście,
uczestniczyłam w nim jako strona. Zaangażowana fizycznie i emocjonalnie.
Niestety, dostałam taką lekcję od życia. Początkowo traktowałam problem jak
wstydliwą chorobę, później oswoiłam się z nią, podeszłam jak do każdej choroby,
którą się po prostu leczy.
Pragmatycznie. Ale żeby leczyć, a jeszcze, by móc liczyć na to, ze rokowanie będzie dobre, trzeba uświadomić
sobie – przyczyny, poznać objawy, a potem podpisać się wszystkimi rękoma, pod różnymi
– nierzadko wymyślnymi sposobami
leczenia, które mogą być nie lada trudne.
I leczyć… Opatrywać, lizać rany…
Wioleta Sadowska: Czyli research dotyczący
specyficznego zachowania się osoby uzależnionej to Pani własne doświadczenia?
Iwona Żytkowiak: W pewien sposób odpowiedź
zawarta jest powyżej. Niestety, przez kilka lat miałam codzienne obrazy.
Osobisty zapis doświadczeń. Owe obrazy powtarzały się z taką częstotliwością i
w takich realizacjach, że nie potrzebowałam szukać nigdzie dalej. Miałam gotowe
klipy.
Wioleta Sadowska: Jest Pani moją prywatną
specjalistką od książek niejednoznacznych, trudnych i zapadających w pamięć.
Jaka funkcję według Pani pełni taka proza we współczesnej literaturze?
Iwona Żytkowiak: Nie wiem, czy to dobrze 😄Trochę
trudna dziedzina specjalizacji 😄 A serio! Nie mam określonego uniwersum pisarskiego, czy
też ustalonej misji. Nie planuję oświecać, pouczać, ostrzegać. To już
przypisano oświeceniowcom, pozytywistom, romantykom i pewnie wielu innym.
Wszystko, co znalazło się w moich powieściach jest pewnym opisem
rzeczywistości. Tej zastanej. Tej, której jestem częścią. Mikronowym elementem.
Czy potrafię nazwać funkcję, jaką moje pisanie mogłoby pełnić? Chyba nie. A
bynajmniej, nie moja tu rola, a innych – odbiorców moich powieści, kimkolwiek i
gdziekolwiek są. Ja tylko staram się, by nie pisać o niczym. Mam wrażenie, że w
otaczającym nas świecie jest tylko miałkość. Rzeczy, które nas otaczają są
wielokrotnie. I tak „jednorazowe”, momentalne, niepozostawiające po sobie
żadnego śladu, że wszystko mija niedostrzeżone. A ja chciałabym inaczej.
Pozostać na trochę, pozostawić ślad (choćby niewielki), poruszyć cienką
strunę. A jeśli przy okazji, otworzą się komuś oczy, coś zrozumie, coś zatrzyma
na dłużej – to już zupełnie super!
Wioleta Sadowska: Z pewnością się to Pani
udaje. Czy zauważa Pani w obecnych czasach nasilające się niezrozumienie w
rodzinnych relacjach?
Iwona Żytkowiak: Pracuję w szkole, widzę
problemy… Wiem, że rodzina, jej rola jest absolutnie fundamentalna. Stanowi
bezdyskusyjny prawzór. Szkoda tylko, że może zbyt rzadko zdajemy sobie z tego
sprawę i nie pracujemy na tym. A to przecież jest bardzo ważne. Przekłada się
społecznie.
Wioleta Sadowska: Czy Pani najnowsza książka
może nieść w tym kontekście ze sobą jakieś przesłanie dla czytelników?
Iwona Żytkowiak: Nie nazwę tego przesłaniem i
pewnie też nie będę odkrywcza w tym, co powiem; ale warto wsłuchiwać się w
siebie, nawet jeśli pomiędzy nami tylko milczenie, warto wpatrywać się w
siebie. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu – na przeszłość, na naszą genealogię,
ale już przyszłość możemy w znacznym stopniu kreować sami.
A tak trochę z przymrużeniem oka: Nie piszę
dla przesłania. (Może stracę wśród czytelników…). Ale piszę dla siebie, dla
owego faktu „stwarzania” światów,
możności wpływania na losy… Piszę dla połechtania własnego ego… Swoistego bycia
demiurgiem…
Wioleta Sadowska: Chyba każdy pisarz po części
po to właśnie tworzy. Kto według Pani jest odpowiednim adresatem „Wszystkich moich
zmartwychwstań”?
Iwona Żytkowiak: Na pewno nie jest to powieść dla młodzieży
ani dla młodego czytelnika, ani dla ludzi, którzy spodziewają się w powieściach
lekkości, łatwości i jednoznaczności, ani dla ludzi, którzy nie lubią wypraw w
głąb siebie,… Trzeba być trochę „nażytym”, może nawet trochę doświadczonym
Wioleta Sadowska: Jakie są Pani dalsze plany
literackie?
Iwona Żytkowiak: Piszę powieść "W czepku
urodzona". To fabularyzowana biografia artystki, malarki, poetki (nie chcę
wymieniać nazwisk), której życie w takim samym stopniu naznaczone było
szczęściem, co i dramatami. Historia znów niełatwa i niekoniecznie mieszcząca
się w konwencji łatwej lektury, dotykająca historii – tej bolesnej: kresowej,
przesiedleńczej. Historii połączonej z poszukiwaniem swojego miejsca, z próbami
definiowania siebie, z ustalaniem swojej tożsamości. Spędziłam z moją bohaterką
ostatnie pół roku jej życia. I nie jako Artystka zafrapowała mnie. Była
wspaniałą interlokutorką. Niestety, odeszła, pozostawiając mi niedokończoną
historię. Mam ją w pamięci i na
kilkudziesięciu stronach
maszynopisu. Czytelnikom moim chcę jednak powiedzieć, że mimo iż
bohaterka powieści była osobą nietuzinkową, wielkoformatową, znaną – dla mnie
jednak stanowiła temat nie ze względu na pozycję, ale ze względu na historię
ludzką – wpisuje się w moje zainteresowania, czyli świat kobiet, który stanowi
dla mnie niewyczerpane źródło tematów i od wciąż z jednakową pasją jest przeze
mnie eksplorowany.
Wioleta Sadowska: Zapowiada się więc niezwykła
lektura. Co czyta na co dzień Iwona Żytkowiak?
Iwona Żytkowiak: Iwonie Żytkowiak to już nawet
jedna książka czytana nie starcza. Mam świadomość schyłkowości, kurczliwości
czasu. A pokus książkowych bezmiar! Czytam więc „polifonicznie” Teraz na szafce
nocnej Małecki Ślady, skończony Modiano Przyjechał cyrk (wprowadza w moje czytelnicze
„uspakajający niepokój” o paryskim zabarwieniu), i monstrualny Hen ze swoją
Solfatarą… A dorywczo Cioran z Zeszytami (i tu zawsze notes i pióro, bo same
mądrości wyczytuję).
Wioleta Sadowska: Co na koniec chciałaby Pani
przekazać czytelnikom mojego bloga?
Iwona Żytkowiak: Ksobnie 😄 Czytajcie
mnie! Bo staram się i szanuję Czytelnika. A w ogóle. Czytajcie. Warto jest
poznawać światy. Choćby po to, by powiedzieć sobie: Dobrze, że ja tak nie mam.
A ja oczywiście zgodzę się z autorką i dopowiem tylko, że warto poznać prozę Iwony Żytkowiak, która niewątpliwie wyróżnia się na tle innych. Niebawem będziecie mieli szansę wygrać "Wszystkie moje zmartwychwstania" w konkursie. Bądźcie czujni!
Chętnie zapoluję :)
OdpowiedzUsuńPowieść, która wychodzi z własnych doświadczeń jest zdecydowanie najlepsza.
OdpowiedzUsuńWspaniały wywiad. Koniecznie muszę przeczytać "Wszystkie moje zmartwychwstania".
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad. Autorka jest mądrą, wspaniałą osobą. Gorąco polecam "Wszystkie moje zmartwychwstania".
OdpowiedzUsuńBardzo mądra kobieta.
OdpowiedzUsuńsympatyczna osoba;)
OdpowiedzUsuńTę autorkę i Joannę Jax, które można u Ciebie "spotkać", chciałabym poznać w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujacy wywiad. Podoba mi sie szczerosc w odpowiedziach. Chcialaby mrpzeczytac pozycje ktora ma byc w konkursie :D Bo mnie zachecilas hehe :D pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńInteresujący wywiad!
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości autorki, ale wywiad bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wywiad :-)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny i interesujący wywiad. Dziękuję
OdpowiedzUsuńKsiążkę Iwonki Żytkowiak z autografem możecie wylicytować w aukcji charytatywnej (i nie tylko jej). Link u mnie na blogu (jakby co).
OdpowiedzUsuń