"Bywa, że różnimy się światopoglądowo, politycznie, ale spotykamy się na podobnym poziomie wrażliwości, literackiego smaku, pojmowania człowieczeństwa. Ja w ogóle wiele czytelnikom zawdzięczam" - wywiad z Elżbietą Isakiewicz, autorką książki "Lekkie halki czarownic i inne mikroopowieści"
Jak dobrze, że czytelnicy w dzisiejszych czasach mają możliwość bezpośredniego i stałego kontaktu z pisarzem. To dzięki temu właśnie wiele myśli, refleksji i obserwacji rzeczywistości nie ulegnie zatracaniu - czytelnicy bowiem wymagają uwiecznienia na papierze tego, co dobre i wartościowe. Przekonała się o tym bohaterka mojego dzisiejszego wywiadu, która zamieszczając swoje miniatury literackie na facebookowej stronie, za namową czytelników, wydała je w tradycyjnej formie. Zapraszam na wywiad z Elżbietą Isakiewicz, autorką zbioru "Lekkie halki czarownic i inne mikroopowieści"
Recenzja książki - KLIK
Elżbieta Isakiewicz to dziennikarka, reporterka,
pisarska i publicystka, która była współzałożycielką "Gazety
Polskiej" za kadencji Piotra Wierzbickiego, a w której pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego i
felietonistki. Współpracowała z koncernem "Agora SA", "Newsweek
Polska" czy z "Tygodnikiem Powszechnym". Jest autorką wielu
książek i reportaży, za które otrzymywała liczne nagrody
Wioleta Sadowska (awiola): Pani Elżbieto, czy spodziewała się Pani, że pisane na facebookowym profilu
przeróżne miniatury literackie przerodzą się w zbiór, który ukaże się w formie
papierowej?
Elżbieta Isakiewicz: Nie, tej książki nie planowałam. Kiedy trzy lata temu wyszedł „Kaprys”, moja powieść o kobiecie i mężczyźnie,
postanowiłam – za namową wydawcy - założyć w internecie swoją literacką stronę,
głównie po to, żeby wspomóc jej promocję. Zależało mi, żeby ta strona czymś się
wyróżniała, żeby miała swój charakterek. Wymyśliłam, że będę zamieszczać na
niej krótkie rodzajowe scenki, takie okruchy strzepnięte z codzienności, z autobusu, metra, ulicy –
ciche zdarzenia z podskórnym napięciem, na jakie w biegu nie zwracamy uwagi, a
które ukazują ukryty wymiar życia, są jego smakiem. Przeplatałam te scenki
minifelietonikami o ulubionych pisarzach, lekturach czy też wydarzeniach
współczesnych i zaprzeszłych, które pozostawiły ślad w mojej duszy. I ku memu
radosnemu zdumieniu ta mikra forma zapisu rzeczywistości przypadła czytelnikom
do gustu. Mój profil zyskiwał fanów. To oni zaczęli domagać się książki
papierowej, przekonując, że inaczej te miniatury rozpłyną się w sieci,
przepadną.
Wioleta Sadowska (awiola): Wcale się im nie dziwię. Czy pamięta Pani tę chwilę, w której podjęła decyzję o wydaniu zbioru?
Elżbieta Isakiewicz: To nie było olśnienie. Dojrzewałam do niej. Pomyślałam, że czytelnicy mają
rację.
Wioleta Sadowska (awiola): Czytelnicy zawsze mają rację :) Dlaczego akurat „Lekkie halki czarownic”, czyli jednocześnie tytuł jednej z
mikroopowieści, stał się tytułem całej książki?
Elżbieta Isakiewicz: Bo mi się spodobał! Z kilku propozycji, jakie miałam w głowie, wybrałam właśnie
ten za intrygujący klimat, coś kobiecego, wabiącego. Przetestowałam swoje
pomysły na córce. Bez wahania wskazała na „Lekkie halki czarownic”. To
przesądziło.
Wioleta Sadowska (awiola): Rodzina jest zawsze pomocna, a tytuł z pewnością intryguje. Czy w papierowym wydaniu znalazły się wszystkie wpisy, jakie zamieszczała Pani
na swojej stronie?
Elżbieta Isakiewicz: Odrzuciłam około setki miniatur. Pojechałam na wakacje z wydrukiem wszystkich i
wybierałam te, które uznałam za najlepsze, a i nad tymi jeszcze solidnie
pracowałam, dłubiąc w treści, skracając, czasem zmieniając puenty. Pisanie jest
bowiem piekielną harówką, ale i stylem życia, który, nie wiadomo z jakich
przyczyn, wchodzi w twój krwiobieg, a więc i w twoje wakacje. :)
Wioleta Sadowska (awiola): Coś o tym wiem... Czy do którejś z mikroopowieści ma Pani szczególny sentyment?
Elżbieta Isakiewicz: Każda jest najważniejsza i szczególna w procesie tworzenia. Później, jako
zbiór, stają się jednakowo ważne, choć odłączają się ode mnie, dystansują,
odcinają pępowinę i żyją własnym życiem. To naturalny, właściwy bieg spraw. Ale
jest w tym zbiorze taka mikroopowieść „Dwie”. Spowita w szarości, bo to jesień,
sopocka wilgotna mgła. Stara kobieta wygląda przez okno i spostrzega czarną
kotkę. Mówi: widzisz tyś stara i ja stara, tyś sama i ja sama. I czarna kotka i
biała kobieta długo patrzą na siebie w milczeniu, jak w odbiciu. Jest coś
niezwykle dojmującego w tym spotkaniu, i opisując tę scenę, miałam wrażenie, że
uczestniczę w jakimś misterium – dodatkowo wzmocnione faktem, że to moja mama
powierzyła mi tę historię. To ona była tą starą kobietą.
Wioleta Sadowska (awiola): Pamiętam dobrze tę mikroopowieść. Czy Pani miniatury literackie mogą czytelników czegoś nauczyć?
Elżbieta Isakiewicz: To pytanie do czytelników! Czasem odpowiadają na nie w poruszających
komentarzach pod moimi tekstami, ale proszę tam zajrzeć, autorowi nie przystoi
wyręczać się cytatami. Ja natomiast mogę przyznać, że pisanie miniatur wdraża
do pokornej dyscypliny, by nie rzec tresury warsztatu. Pomaga też okiełznywać
rzeczywistość; to również rodzaj duchowej i emocjonalnej autoterapii.
Przywiązuję znaczenie do puent. Kiedy czuję, że nieźle mi wyszła, świat
łagodnieje i jest mniej rozstajny. :)
Wioleta Sadowska (awiola): Poświęciłam sporo czasu na przeczytanie komentarzy czytelników, i z pewnością Pani teksty uczą oraz zmuszają do refleksji. Jestem ciekawa, jak technicznie wyglądał proces zapisywania Pani przemyśleń?
Elżbieta Isakiewicz: Ja najpierw coś podchwytuję: detal, ptasie pióro na sztachecie, grosik na
schodach do metra, zalążek czyjejś rozmowy, a potem zapisuję. Zawsze mam przy
sobie potargany zeszyt i długopis, na wszelki wypadek, gdyby trzeba było,
powiedzmy, zanotować słowa piosenki śpiewanej przez przechodnia – ale zapisuję
w domu, kiedy zaobserwowana scena lub jej zwiastun przefiltrowała się już przez
wyobraźnię i zahaczyła o duszę. Pierwszy szkic nakreślam ręcznie, gryzmolę,
skreślam, esofloresuję. Do komputera siadam, żeby zobaczyć tekst ułożony w
druku i szlifować.
Ogromnie procentują lata mojej pracy
reporterskiej, która uczyła mnie, jak patrzeć i słuchać, żeby zobaczyć i
usłyszeć. Nie byłoby dziś moich mikroopowieści, gdyby wcześniej nie było trzech
wydanych zbiorów reportaży.
Wioleta Sadowska (awiola): Wyobrażam sobie Panią w tramwaju zapisującą myśli... Czy długo szukała Pani wydawcy dla „Lekkich halek czarownic...”?
Elżbieta Isakiewicz: Na szczęście niedługo!
Wioleta Sadowska (awiola): Wydawca wiedział, co dobre. Czy Pani czytelnicy piszą do Pani prywatne wiadomości, rozwijając myśli zawarte
w mikroopowieściach?
Elżbieta Isakiewicz: Zdarza się. Są też czytelnicy, którzy weszli do grona moich znajomych, z czego
bardzo się cieszę. Bywa, że różnimy się światopoglądowo, politycznie, ale spotykamy
się na podobnym poziomie wrażliwości, literackiego smaku, pojmowania
człowieczeństwa. Ja w ogóle wiele czytelnikom zawdzięczam. Czerpię od nich mnóstwo niezbędnej do tworzenia energii.
Wioleta Sadowska (awiola): I z pewnością vice versa. Czy myśli Pani o wydaniu drugiego tomu swoich miniatur, które przecież cały
czas są zamieszczane na Pani stronie?
Elżbieta Isakiewicz: Dobre pytanie! Bo żałuję, że sporo tekstów, które powstały już po złożeniu
„Lekkich halek…” do druku, znalazło się w zawieszeniu. Ponadto mam świadomość,
że kiedyś należy zrezygnować z regularnego pisania miniatur, choćby po to, by
skupić się na nowym projekcie – może powieści, której zalążek świta mi w
umyśle. Dlatego nie wykluczam, że zwieńczeniem epoki miniaturzenia, jak to
sobie na własny użytek nazywam, byłby za jakiś czas kolejny zbiór.
Wioleta Sadowska (awiola): Bardzo cieszy mnie ta odpowiedź. Co sądzi Pani o amatorach piszących o książkach, czyli o tzw. blogosferze
książkowej?
Elżbieta Isakiewicz: Na wszystko, co propaguje czytelnictwo, patrzę łaskawym okiem. I nic mnie nie
obchodzi, czy bloger książkowy ma papierek polonisty czy ekonomisty, czy też
żadnego. Interesuje mnie, czy rozumie, co to jest recenzja i czy posługuje się
poprawną polszczyzną. Niestety, nie zawsze rozumie, a przecinki stawia między
podmiotem a orzeczeniem, z czego powstaje humor zeszytów szkolnych.
Paradoksalnie – brak mu oczytania! Oczytania w wielkiej literaturze, tej bazy
inteligenta. Na szczęście wciąż istnieje grono ciekawych, niezależnych blogerów,
prawdziwych pasjonatów, potrafiących opowiedzieć o książce, co bardzo trudne,
własnym stylem, budzących zaufanie zarówno kulturą językową jak i umiejętnością
myślenia między słowami, wysłowienia tego, co nieuchwytne. Wierzę, że dobry
autor i taki bloger prędzej czy później się spotkają.
Wioleta Sadowska (awiola): Bałam się o wiele surowszej oceny. Co najczęściej czyta Elżbieta Isakiewicz w wolnym czasie?
Elżbieta Isakiewicz: Nie wyobrażam sobie, że można przeżyć życie bez wielkiej literatury rosyjskiej,
zwłaszcza Czechowa, Tołstoja, Bunina. Bez tej wciągającej przygody, jaką jest
podążanie za pozornie chłodnym, głębokim humanizmem Manna, bez prób zanurzenia
się w szalony, magiczny kosmos porywającej wyobraźni Schulza. Bez mądrej prozy
węgierskiego myśliciela Sándor
Máraia. Cenię
też dzienniki. Tak się składa, że najwybitniejsze piszą wybitni pisarze. Wracam
do Iwaszkiewicza, Dąbrowskiej, zawsze do Gombrowicza, który nie ma sobie równych
w otwieraniu klapek myślowych. To on jest autorem powiedzenia, że aby być pełną
gębą Europejczykiem, trzeba najpierw być pełną gębą Polakiem, nie odwrotnie. To
on stworzył jedną z najbardziej przejmujących w literaturze scenę spotkania oko
w oko człowieka i zwierzęcia, człowieka i krowy – ludzkości i zwierzęcości,
scenę pełną niemego wyrzutu.
Wioleta Sadowska (awiola): A jaką książkę Antoniego Czechowa, Pani, jego zadeklarowana miłośniczka,
poleciłaby osobom, które rozpoczynają swoją przygodę z tym autorem?
Elżbieta Isakiewicz: Jakiś wybór opowiadań. Jeden tom. Ten,
kto się w nim rozsmakuje, zażąda następnych. No i trzeba obejrzeć albo pójść na
jego dramat: „Trzy siostry”, „Wujaszka Wanię”, „Wiśniowy sad”.
Wioleta Sadowska (awiola): A czy śledzi Pani współczesną literaturę?
Elżbieta Isakiewicz: Owszem, gdy tylko starcza czasu, zwłaszcza polską. Szczególnie lubię prozę Stanisława Stasiuka oraz Magdaleny Tulli.
Wioleta Sadowska (awiola): Czego nie może zabraknąć w Pani ulubionym antykwariacie?
Elżbieta Isakiewicz: Wiem, czego na pewno w nim nie będzie. Książek, które z ohydy, wulgaryzmów
uczyniły modny kanon rozporkowo-wymiotny. Dla Czechowa nie było tematów tabu.
Jego bohaterowie żyją nie tylko we dworach, bywają i w domach publicznych, i szpitalach
dla obłąkanych, i w rynsztokach – ale gdziekolwiek się znajdują, jest to
literatura nieustająco piękna! Francuski pisarz Gustave Flaubert uważał, że
pisarz musi wiedzieć, o czym nie pisać, i jest to zawsze decyzja
najtrudniejsza. Ale to ona czyni mistrza. Otóż są literaci, którzy nie wiedzą.
Wioleta Sadowska (awiola): Czy oprócz miniatur i obmyślaniu nowej książki, pracuje Pani teraz nad czymś
równolegle?
Elżbieta Isakiewicz: Udało mi się ukończyć „Kocia”. To rzecz o człowieku i zwierzęciu, wielowątkowa,
osadzona w realiach, pełna historii z życia wziętych, lecz odwołująca do tej
subtelnej, nieuchwytnej sfery, odpowiedzialnej za zadzierzgiwanie się więzi między
ludzką i zwierzęcą duszą. Studiuję to zagadnienie od kilkunastu lat – mam w
domu dwa koty-znajdy. Był też trzeci, już nie żyje. Ale czy jakiś wydawca
odważy się opublikować tę dość ekstrawagancką, by nie rzec nieco stukniętą
książeczkę, jeszcze nie wiem. W każdym razie
ma już patronat – objął go popularny magazyn „Kocie sprawy”, gdzie ukazują się
fragmenty książki.
Wioleta Sadowska (awiola): Zapowiada się bardzo ciekawie. Co na koniec chciałaby Pani przekazać czytelnikom mojej strony?
Elżbieta Isakiewicz: Życzę im dobrych lektur, literackich odkryć, czyli książek, z którymi będą
wędrowali przez życie, czasem wzlatując,
a czasem trzymając się ziemi, raz przez płacz, raz przez śmiech – zawsze jednak
błogosławiąc zapisane słowo za to, że jest.
Musicie koniecznie zajrzeć na stronę autorki - KLIK, na której cały czas zamieszczane są nowe, krótkie felietony i miniatury. Zachęcam was również do przeczytania zbioru, bowiem to rewelacyjna, intelektualna rozrywka, skłaniająca do myślenia, pełna humoru i trafnych konkluzji. A ja już czekam na kolejną literacką ucztę, jaką niewątpliwie zaserwuje czytelnikom Elżbieta Isakiewicz.
Wywiad jak zawsze ciekawy. Dziękuję
OdpowiedzUsuńTeż bardzo lubię twórczość rosyjskich pisarzy. Ciekawy wywiad ;)
OdpowiedzUsuńLubię czytać wywiady. Ten jest bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
zapoczytalna.blogspot.com
Bardzo fajny wywiad. Zajrzę na stronę, ponieważ uwielbiam czytać felietony :)
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad. Miło poznać nieco bliżej tak interesującą osobowość.
OdpowiedzUsuńCiekawy i obszerny wywiad. Nabrałam jeszcze wiekszej ochoty na te "lekkie halki" ;)
OdpowiedzUsuńMam nieodparte uczucie, że nawet jeśli autorka na jakiś czas postanowi zarzucić pisanie swoich miniaturek, to one tak łatwo nie pozwolą zepchnąć się na dalszy plan. W każdym razie nie na długo:) Byłaby to niepowetowana strata...
OdpowiedzUsuń"Miałam wrażenie, że uczestniczę w jakimś misterium" - mówi autorka o konkretnej scenie. A my czytelnicy odbieramy właśnie w ten sposób mikroopowieści... to takie opromienione chwile zwykłej codzienności, w których autorka dostrzegła coś istontnego... np. miniaturka "Na krawędzi" - przepięknie i nostalgicznie ujęte wspomnienie, w którym zarejestrowana przez różne zmysły chwila została utrwalona i zatopiona jak owad w bursztynie... Nie tylko oglądamy tę scenę, czytelnik w niej uczestniczy.Ten fragment opisany jest tak sugestywnie, że staje się w jakiś sposób wspomnieniem czytelnika:)
A przyszłej książki przedstawionej z kociej perspektywy jestem bardzo ciekawa:)
Bardzo ciekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńwidać że ma pasję pisania którą chce się dzielić:)
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wywiad, gratuluję :)
OdpowiedzUsuńprzyjemny wywiad:)
OdpowiedzUsuńGratuluję kolejnego wywiadu. Podobają mi się również życzenia dla czytelników Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńGratuluję bardzo ciekawego wywiadu :)
OdpowiedzUsuńGratuluję możliwości przeprowadzenia tak ciekawego wywiadu! :)
OdpowiedzUsuńAutorka wydaje się cudowną osobą.
Pozdrawiam ♥,
yudemere
Bardzo przyjemny wywiad. Miło się go czytało :)
OdpowiedzUsuńKolejna ciekawa rozmowa na Twoim koncie:)
OdpowiedzUsuńCzytałam niedawno recenzję książki G. Murraya Levicka (gentlemana w każdym calu) zatytułowaną "Antarcic penguins", wśród których nie brakuje zorganizowanych pingwinich chuliganów, ale autor na wstępie zaznacza, że lepiej się nad nimi nie rozwodzić. Doktor Murray nawet zapiski o tym, co pominie, czynił w grece. Elżbieta Isakiewicz mówi o literaturze nieustająco pięknej. Takie też są eleganckie opowieści w "Lekkich halkach czarownic", celne, wielotematyczne, wieloplanowe. Mam książkę, odkładam, wracam. Czegoś szukam. I zawsze znajduję.
OdpowiedzUsuń