"Norwedzy w przeliczeniu na nasze pieniądze płacą 1 gr za jedną pieluchę (...) U nas najtańsza pielucha kosztuje 71 gr" - Wywiad z Anną Ignatowską
Ta kobieta pozwala uwierzyć, że można. Można wychowywać szóstkę dzieci i nawet mieć czas na czytanie książek. Zapraszam Was dzisiaj na wywiad z Anną Ignatowską, prawdziwą supermanką i moją idolką.
Recenzja "Dziennika pokładowego..." - KLIK
Anna Ignatowska to
trzydziestosiedmioletnia szczęśliwa mężatka mieszkająca z
rodziną w Warszawie, z zawodu dziennikarz, z zamiłowania fotograf.
Na co dzień jest matką i to niecodzienną, bowiem wychowuje aż
szóstkę pociech: Wiktorię, Antoniego, Zuzannę, Franciszka oraz
najświeższe latorośle, czyli bliźniaczki Maję i Misię.
"Dziennik pokładowy, czyli wielodzietnik codzienny" to jej
debiut wydawniczy.
awiola: Aniu,
powiedz jak się mają Twoje najmłodsze latorośle, czyli
bliźniaczki Maja i Misia? Czy bardzo
rozrabiają?
Anna Ignatowska: M&Msy
mają się dobrze, dokazują i przechodzą swój typowy dla tego
wieku bunt. Nauczeni życiem
znosimy to raz lepiej raz gorzej, w każdym razie na pewno inaczej,
bo jako doświadczeni rodzice
;) mamy już wprawę. I choć każde dziecko jest inne, to jednak
grupy zachowań zdecydowanie
takie same.
awiola: Tak, doświadczenie w Waszym przypadku to niewątpliwy fakt. Co
skłoniło Cię do dzielenia się z resztą świata, swoją
rodzicielską codziennością na facebooku?
Anna Ignatowska: Z
początku nie była to reszta świata :D A
najbliżsi Znajomi i Przyjaciele. Do znajomych z reguły nie
zapraszam nieznajomych. A wśród nich byłam jedną z nielicznych
osób nie tylko wielodzietnych,
ale też tzw. multimamą, czyli matką
bliźniąt i zwyczajnie pytali się co u nas. W zasadzie
nie było końca pytaniom, a odpowiedzi często siłą rzeczy były
te same. FB stał się narzędziem
w naszych bardzo zapracowanych rękach. Narzędziem, które pomogło
nie odpowiadać dzień w
dzień wielokrotnie na takie same lub podobne pytania. Czasem "ścianą
płaczu", gdy miałam
ochotę płakać z bezsilności, albo kogoś udusić np. kiboli
wracających nocą z meczu. Nie sposób
też nie wspomnieć o moim wsparciu duchowym, którym obdarowała
mnie pewna Wspólnota
bardzo wierzących osób. Zupełnie mi nie znanych ludzi dobrej woli,
którzy przez całą zagrożoną
ciążę bliźniaczą pełnili dyżury modlitewne w intencji zdrowia
dzieci i bezpiecznego porodu, a
później o brak powikłań u skrajnych wtedy wcześniaczków. Ten
swego rodzaju krąg modlitewny
zorganizowała bliska mi osoba o imieniu Ula. Ula jest niezwykłej
wiary kobietą, jest nieustępliwa,
świetnie zorganizowana, a jej serce przepełnione jest miłością
bliźniego. Jest niezwykle
wrażliwa na ludzkie cierpienie, a ja byłam wtedy strzępkiem
nerwów, zdrowia i wiary. Nad taką
biedą nie mogła przejść obojętnie i za to czeka ją wielka
nagroda w niebie :) czego jestem pewna!
Ula też przekazywała mi kolejne życzliwe pytania. Reasumując
gdyby nie FB
chyba musiałabym
przestać karmić dzieci, co było wtedy moim podstawowym zajęciem,
a zająć się odpisywaniem
na maile, czaty i smsy.
awiola: Niesamowita historia. Czy
pamiętasz moment, w którym postanowiłaś swój dziennik wydać w
formie papierowej?
Anna Ignatowska: Jasne,
był to pomysł/projekt mojej internetowej Przyjaciółki Magdy,
która nieustępliwie wraz z kilkoma
koleżankami namawiała mnie do wydania zapisków, które bawiły i
cieszyły wszystkich czytających.
awiola: Chwała tej Przyjaciółce! Wielodzietność to u nas pojęcie kojarzące się najczęściej z
patologią i biedą. Czy nadal spotykasz się z
takim odbiorem obrazu swojej rodziny?
Anna Ignatowska: W moim
najbliższym otoczeniu już nie. Wśród Znajomych nigdy. Tak myślę.
Ale zdarzają się bardzo
nieprzyjazne i sądzę, że dość nieprzemyślane komentarze u osób
obcych, wyjątkowo i szczególnie
wśród lekarzy. Ostatnio Mama zapisując mnie na operację
kręgosłupa usłyszałam masę takich
słów. Zażartowałam, że jeśli jeszcze raz ktoś zaatakuje ją
pytając "po co komu aż tyle dzieci" ma odpowiedzieć "ktoś musi pracować na takich jak pani/pan".
Choć przyznam miałam ochotę
nazwać ją pasożytem, ale uznałam, że na taki poziom nie warto
jest schodzić, lepiej ugryźć się w
język i ofiarować to w intencji przejrzenia na oczy danego
człowieka. Zdarzają się teksty w stylu "katolicy czy alkoholicy", ale wypowiadane za plecami po cichu. O
ile alkoholik ma się czego wstydzić,
o tyle jako katolik nie mam takiego powodu. Często słyszę achy i
ochy np.: "o jaka piękna
rodzinka". I dziwaczne pytania/określenia w stylu: "ooo jak mąż
jest w stanie wyżywić taaaką
rodzinę?" Albo "pani to ma przechlapane tyle roboty".
Przyznam, że choć czasem padam ze
zmęczenia, to jednak to jest mój żywioł i chyba jestem do tego stworzona. A co do wyżywienia jeszcze nigdy nie
głodowaliśmy. :) Bogu dzięki!
awiola: Musicie mieć dużą cierpliwość, zarówno do dzieci, jak i ludzi. Jak
obecnie wygląda Twój normalny dzień? O której wstajesz?
Anna Ignatowska: Jestem
śpiochem, wstaję dopiero z maluchami. Bywa, że między 6-7, a zdarza
się, że o 8 mej. Sen jest
potrzebny, bo przede mną zazwyczaj dużo pracy. Teraz mamy wakacje,
więc większość dnia bywa
nieco "leniwa", acz Maluchy wymuszają pewien akord. Mamy od
zawsze bardzo rytmiczny plan dnia
i dość dokładnie go planujemy. Śniadania, obiady i kolacje są
wspólne, w tych samych przedziałach
czasowych. Rano koło 10:00 lub
gdy wszyscy są po śniadaniu, myciu zębów, pierwsze
pranie się pierze, zmywarka zmywa staram się zawsze przygotować
obiad i z reguły mi się to
udaje ;) Rodzeństwo bawi się razem lub w grupach. Bardzo często
Dziewczynki starsze przygotowują
drugie śniadanie składające się z samych owoców i karmią nimi
też Calineczki. Dzieciaki
często robią małe zakupy chleb, warzywa
itd. Specjalistą zazwyczaj jest Franek (9 lat) i jeśli
zakupy nie są zbyt ciężkie chętnie po nie biega. Jeśli zaś są
bierze kogoś ze
starszych. Robimy
spacer jeśli pogoda na to pozwala lub kąpiel jeśli jest skwar.
Całość przedpołudnia zamyka się koło
trzynastej. Wtedy podaję zupę wszystkim dzieciom i jem sama. Po
zupce koło 13-14 maluchy
zawsze śpią i jest to czas ciszy "pomiędzyobiedniej" ;) Śpią
od 2-3 godzin.
Wtedy wraca Mąż. W
tym czasie często chłopcy są na boisku z piłką, a dziewczynki
malują, grają w gry, karty lub
odpoczywają z książką. Po drzemce jemy obiad i planujemy dalszą
część dnia. Tu bywa różnie. Wieczorkiem
lubimy spacery lub plac zabaw. W międzyczasie leci druga zmywarka i
drugie pranie. Koło
20:00 robimy kolację i dzieci myją się w dowolnej kolejności
(chcenia lub zabrudzenia boisko) z tą
stałością, że Maluszki idą się myć ostatnie. Testowaliśmy
model z kładzeniem ich jako pierwszych,
ale efekt zawsze był identyczny starszaki budziły
maluchy, a te pospały godzinkę i dokazywały
wtedy do trzeciej w nocy. Rodzice kładą się ostatni o ile nie
padną z maluchami. Często
ostatnia jestem ja, jako nocny marek piszący nocami. Dłużej siedzę
w weekendy i dni wolne od pracy
Męża. W czasie szkoły godziny funkcjonowania Maluszków nieco się
zmieniają. No i dochodzi
odrabianie lekcji, pilnowanie zajęć pozalekcyjnych, wczesne
pobudki. W leżącej ciąży zmuszona
byłam nauczyć ich samoobsługi, dlatego z reguły szykują się
sami, sami obsługują, a moja
pomoc ogranicza się do pokrojenia chleba, znalezienia buta,
sprawdzenia szalików i krzyżyka na czoło
przed wyjściem.
awiola: Pełna organizacja i profesjonalna logistyka jak widzę. Jestem
ciekawa, czy Wasz sąsiad, który jest częstym bohaterem „Dziennika
pokładowego”, nadal
„wspiera” Was żywnościowo?
Anna Ignatowska: Nie
hahaha już nie, acz ostatnio dostarczył nam torbę wątróbki.
Zastanawiałam się czemu tak się działo.
To przemiły człowiek i na pewno intencje miał dobre. Myślę, że
Bóg (któremu wydawałoby się
ufam) uczył mnie brania. Takie swoiste rekolekcje. Zobaczyłam jak
jestem zamknięta, że nie umiem
szczerze odmówić. I nie umiem nic brać. To wbrew pozorom wcale nie
jest dobre. Przychodzi
mi to z wielkim trudem i myślę, że to jest złe. Taki dziwny
rodzaj dumy, która każe raczej
dawać niż brać. A przecież danie komuś zadowolenia, radości z
dawania też jest sztuką. Wyobraźmy
sobie, że chcemy kogoś ze szczerego serca czymś obdarować, a on
ciągle odmawia. Jak się
czujemy. Ano źle. No i nigdy nie wiadomo, czy kiedyś nie będziemy
zmuszeni by brać coś od
innych. Prawda? Wiadomo, że żyje się raz na wozie raz pod wozem, a
życie to nie tylko sielanka i dobra
pensja. Przyznam szczerze, że jest to coś czego się boję. Utrata
pracy, choroba. Wtedy przychodzi
bieda. Znam masę ludzi biedujących z jednym, dwójką dzieci, a tu
jest sześcioro. Niezwykłą
gimnastyką jest planowanie i utrzymanie gromadki mimo iż naprawdę
nie mogę narzekać
utrzymując się przecież z jednej pensji w dużymi mieście i przy
kredycie mieszkaniowym. Czyli
bądź co bądź długiem.
awiola: Z
pewnością posiadasz szerokie przemyślenia dotyczące rozmiaru
pomocy polskiego rządu dla wielodzietnych
rodzin. Czy widzisz jakieś konkretne rozwiązania, które mogłyby
pomóc takim rodzinom?
Anna Ignatowska: Tak.
Wiele dużych rodzin cierpi ogromne ubóstwo. Rząd można powiedzieć
nie robi nic. Ubóstwo tych
rodzin często jest dla Państwa niewidoczne. I to mniejsze i to
większe. Dopiero skrajne, które również
wspierane jest niezauważalnie. Kto sprawdza, czy z tych "dużych" wg. rządu zarobków Ci ludzie są
wstanie sobie poradzić na względnym poziomie? Wyliczenia dochodowe
nie weryfikują wydatków.
Bo co z tego, że przysłowiowy Kowalski zarabia 4 tys. jak tysiąc
idzie np. na kredyt, płaci
wysoki czynsz, a pięćset na chore dziecko? A to powinno wg. mnie
być odliczone i dopiero od
pozostałej kwoty liczony być dochód na osobę. Ktoś powie dobra, chcieli
mieć dzieci niech je utrzymają
sami. OKej, ale przecież mówimy o polityce prorodzinnej, czyli
zachęcaniu ludzi by mieli
dzieci. Wyludnienie kraju to realne zjwisko, które dzieje się tu i
teraz. Dużych rodzin nie tylko się
nie wspiera. Mydli im się oczy Kartą Rodzin 3+ która to daje
minimalne zniżki na drogie wakacje,
garnitury czy restauracje choć wiadomo, że ludzie średniozamożni
nie wydadzą po 200 zł za osobę
w restauracji jeszcze zapraszając znajomych, a prędzej ugotują coś
sami. To jest żałosne i bardzo
smutne. A polityka zachęcania bezdzietnych do potomstwa to już
totalna kpina. Propozycja dania
dodatku od drugiego dziecka ma zachęcić do pierwszego? Prawda, że
absurd. Co bym zmieniła.
Niewiele i jednocześnie bardzo wiele. Zdjęłabym podatek z ubrań
i kosmetyków dla dzieci,
dofinansowała pieluchy. Kilka lat zapieluszonego bobasa to kupa
pieniędzy. Norwedzy w przeliczeniu
na nasze pieniądze płacą 1 gr za jedną pieluchę. A tę informację mam od koleżanki, która ma
bliźniaki w tym samym wieku co nasze. U nas najtańsza pielucha
kosztuje 71 gr. Te zmiany
dały by już ogromną różnicę w wydatkach rodzin. Następnie
leki. Polskie leki to totalna porażka.
Koleżanka mieszkająca w Szkocji nie płaci za lekarstwa. W
rodzinach wielodzietnych bardzo
rzadko zdarza się, że dzieci są zdrowe. Przeważnie jedna infekcja
rodzi epidemię, a sądzę, że w
każdej z tych rodzin jest jakiś odsetek dzieci chorych przewlekle.
U nas w rodzinie wszystkie dzieciaki
są alergiczne, jedno jest ciężko i przewlekle chore. Wydatki na
leki i lekarzy dają bajońskie
sumy. Pamiętam jesień, w której nie płaciliśmy czynszu przez
trzy miesiące, a każdego miesiąca
na leki i lekarza wydałam ponad tysiąc złotych. Wyobraźmy sobie
sytuację w której dzieci mają
zapalenie gardła, oskrzeli lub grypę. Każde bierze do tego leki na
alergię. Każde dziecko dostaje
syrop na kaszel (np. Herbapect), rozżedzający (Flawamed)
wydzieliny, tabletki do ssania (Tantum
Verde), antybiotyk (taki Zinad czy jak teraz na ucho Syn bierze
Amotax), krople do nosa z antybiotykiem
(Dicortinev), oraz obkurczające śluzówkę (Otrivin). Jedno dziecko
przez dziesięć dni
leczenia zużyje po butelce dwóch syropów, po dwa opakowania
tabletek do ssania, po jednym, dwóch
opakowaniach antybiotyku, psikadła do nosa, a gdzie jeszcze lek na
gorączkę. Dodajmy wizytę
lekarza (mamy prywatnego), wizyta z szóstką dzieci w przychodni to
totalna porażka nie ma się
jednej wizyty w jednym dniu i za każdym razem zabierasz je
wszystkie. Teraz każdy lek należy
przemnożyć przez 3,4,6,7 czy więcej dzieci. Przecież to są
horrendalne kwoty! Darmowe leki
ratują budżet każdej rodziny. Nie tylko wielodzietnej. Darmowe
podręczniki powinny obowiązywać
we wszystkich szkołach, klasach i dla każdego dziecka. To znowu
kosmiczny wydatek,
który mimo, że jest raz do roku, bolesny jest przez kolejny
kwartał. Jakim problemem byłoby
kupienie raz, a dobrze książek do szkół? Pewnie tego się nie
dowiemy. Jeszcze jedno rozwiązanie.
Lekarz rodzinny domowy. Lekarz przychodzący do domu w ramach NFZtu
bez spełniania
nie wiadomo jakich wytycznych. Wiadomo, że z ciężko chorym i tak
jedzie się już do szpitala,
a często wzywa karetkę, jednak wyjście z gromadą dzieci niczym
wycieczką szkolną do lekarza z
grypą jest niemal niemożliwe.
awiola: Dlaczego politycy nie słuchają takich ludzi jak Ty? Czy
okładka Twojego dziennika to Twój autorski projekt?
Anna Ignatowska: Z okładką
wiąże się bardzo długa historia. Pokrótce, żeby nie przeciągać
wywiadu do rozmiarów wywiadu
rzeki :D okładkę projektowała moja grupa Znajomych, Fanów
Dziennika. Założyłam grupę, w
której omawialiśmy każdy szczegół od okładki, przez ilustracje
po nazwę książki. Robiliśmy
głosowania i wszystko było wspólną zabawą i pracą. Ostateczne
pomysły/projekty dyskutowane
kolejno podrzucała bardzo utalentowana Koleżanka Dorota. Na sam
koniec zatrudniłam
profesjonalnego grafika Panią Sylwię,
która dysponowała odpowiednimi narzędziami (programami),
zebrała do kupy nasze pomysły i projekty, i krok po kroku zmieniała
wzory, kolory, aż nam
się spodobało na tyle by zostać jako wersja ostateczna. Ostatnim
krokiem było głosowanie rodzinne.
Ta przeszła największą liczbą głosów. W taki sam sposób
wybieraliśmy razem ilustracje i planowaliśmy
tytuł. A pomysłów były dziesiątki. To było naprawdę genialne.
W końcu Dziennik był i
jest Ich, nie mój. Dla Nich pisany, no i dla dzieci taki rodzaj
pamiątki i oczywiście ostatecznie
jest dla Czytelników, nie dla mnie. Musi być jak się patrzy :)
awiola: Tak, rodzina musiała zaakceptować, to jasne. Czy
chciałabyś mieć jeszcze jedno dziecko?
Anna Ignatowska: Ojej ale
pytanie! Hmmm cóż mam czasem takie zakusy. Jak mawia część moich
Znajomych mam jakiś
rodzaj "dzieciopierdolca" ;) Jednak wiek już późny (mam już
38 lat, Mąż skończył 40), dziecko
miało by naprawdę starych rodziców, zmęczenie materiału znaczne,
a i finanse nie są bez znaczenia.
Z drugiej zaś strony uwielbiam dzieciaki… no i Bóg wie co robi
dając rodzinie pod opiekę
swoje ukochane Stworzenie, zna najlepszy na to czas i miejsce,
chciałabym całkowicie Mu się
poddać, dać poprowadzić. Zawsze jest taki lęk, gdzieś z "tyłu
głowy", że sobie nie dam rady, że to, że
śmo. W praktyce rzeczywiście życie zmienia się z każdym
dzieckiem, praca i warunki również.
Jeśli się chce, dokłada starań, to prawda, że jak Bóg da
dziecko to i da NA dziecko. Mieszkanie
mamy duże. Hahaha łóżko się zmieści. Pozostawiam to Bożej
Opatrzności. Jakkolwiek innym
może się to wydać dziwne czy nieodpowiedzialne.
awiola: Przyznam, że zdziwiłaby mnie inna odpowiedź. Czy
planujesz za jakiś czas wydać drugi tom swoich wspomnień?
Anna Ignatowska: Cały
czas piszę. Jeśli ten okazałby się sukcesem wydawniczym to czemu
nie, jestem otwarta. Dzieciakom
pomysł bardzo przypadł do gustu, a Czytelnicy dopytują czy będzie
ciąg dalszy. Jak sądzisz,
czy to dobry pomysł?
awiola: Powiem tak, nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Czy w
trakcie wychowywania dzieci znajdujesz czas na czytanie książek?
Anna Ignatowska: Nie tyle
znajduję, co organizuję. Czytam jak maluchy śpią, wieczorami.
Oczywiście nie zawsze jest taki
czas. Często padam albo piszę. Mam raczej takie maratony, można by
je porównać do czytania na raty.
W domu w wielu miejscach są książki, które da się czytać w ten
sposób jak np. "Dzienniczek
Siostry Faustyny", a to co chciałabym "połknąć" w całości
stoi na półce i czeka na "lepszy
czas". Następnie robię maraton i tydzień chodzę niewyspana, ale
pożeram 45 i czuję
się troszkę "zaspokojona". Z lekką nutą niedosytu. Mam spore problemy z
pamięcią i przyznaję bez bicia, że
po tygodniu od lektury niektóre z fabuł zaczynają mi się mieszać,
zacierać by w końcu pokićkać
zupełnie. Ostatnio zaczytuję się w literaturze dość lekkiej.
Lubię też wywiady. Nieco odcinkowo
czytałam ostatnio "Życie na pełnej petardzie czyli wiara,
polędwica i miłość" Ks. Jana Kaczkowskiego
i Piotra Żyłki, "Rękopis z czyśćca", bez reszty wciągnęła
mnie powieść dodana do Gazety "Tajemnica wierzby" nazwiska autorki
zupełnie nie pamiętam, wróciłam ponownie do dwóch
książek mojej Sąsiadki Katarzyny Michalik Jaworskiej "Pomyślę
o tym jutro" i "Blizny", które
czytałam gdzieś z pół roku temu i tu moja słaba pamięć działa
na moją korzyść, nie pamiętając
co i jak czyta się
jakby lektura była zupełnie nowa hahaha. Czytam kolejno serie Katarzyny
Michalak. Lubię ją mimo jej cukierkowości i przewidywalności. ;)
Sięgam po Biblię. Lubię
czytać.
Na co dzień czytam wszelakie artykuły w
dziennikach (internetowych) nie tylko
co na świecie, głoszenie Papieża Franciszka, ale też o wychowaniu
i nowości naukowe, i oczywiście
przepisy kulinarne. Literaturę związaną z Bogiem i duchowością
kocham i zaczytuję się.
Każdą książkę o niebie. Czy to "Chłopiec, który wrócił z
nieba", czy to "Niebo istnieje naprawdę".
A wiecie, że chłopiec, który wrócił z nieba przyznał się do
oszustwa? Aż nie chce się wierzyć,
po tym jak czytało się napisaną przez jego ojca książkę! Teraz
mam pod ręką treści poprzednich
rekolekcji Ks. Bashabory zebrane w zwartą książkę i o
objawieniach Maryjnych, które najchętniej
badałabym osobiście. Jako bądź co bądź dusza dziennikarska.
awiola: Jaką
życiową radę podarowałabyś swoim dzieciom wkraczającym w
dorosłe życie?
Anna Ignatowska: Ojej,
tego by było dużo. Na pewno, że najważniejsza jest miłość. W
każdym z możliwych wymiarów
i że nią właśnie powinniśmy się kierować, że jesteśmy
częścią wielkiego planu, a nasze talenty
nie mogą się zmarnować, że każdy dzień w życiu ma wartość,
jest cenny. Jest darem. Że to gdzie się
znajdujemy, to jakich ludzi spotykamy ma sens, życie ma sens. Żeby
nie poddawali się jeśli o
coś walczą, ale nie robili tego po trupach. Żeby szanowali siębie
i innych, swoje dzieci. Że zawsze
warto rozmawiać. Że, człowiek zawsze jest ważniejszy od tego co o
nim myślimy, że powinni
przebudowywać swoje myślenie, szukać w każdym dobra. I, że
rodzina jest bardzo ważna, powinna
się wspierać, dawać sobie poczucie bezpieczeństwa, gniazda do
którego zawsze można powrócić
licząc na pocieszenie i pomoc. No i, że zupa jest ważnym
posiłkiem, zwłaszcza jedzona razem
przy jednym stole. I chyba najważniejsze, żeby zawsze trzymali się
Boga, prosili o wiarę i każdego
dnia nawracali się na nowo i na nowo. Ta praca duchowa jest bardzo
ważna. Chciałabym, żeby
żyli z radością. Sama muszę się tego wciąż nauczyć.
Anna Ignatowska: Hahah, że
to jedno z najwspanialszych przeżyć w życiu, wielki dar, wielkie
zadanie i ciężka praca, w którą
włożony trud procentuje i jak najbardziej się opłaca. Jest to
naprawdę "podwójne szczęście"! Powiedziałabym, że mimo tego
trudu dadzą sobie radę! I, że
bliźnięta da się wykarmić piersią, a jeśli się nie da, to
świat się nie zawali zawsze dadzą
sobie radę! No
i nie mieszkamy na pustyni, zawsze znajdzie się ktoś życzliwy,
który poda dłoń lub poklepie
po ramieniu, gdy będą "padać na pysk". ;) Powiedziałabym "uszy do góry, to tylko bliźniaki!" Podwójny uśmiech, śpiew, uściski i pocałunki, wzruszenia i
laurki. Jazda bez trzymanki dająca
kupę radochy.
awiola: Co na
koniec chciałabyś przekazać czytelnikom mojej strony?
Anna Ignatowska: I to jest
chyba najtrudniejsze pytanie. Strona jest świetna i to już wiedzą. Podobno
książka też, co Sama już napisałaś. :) Naprawdę nie wiem. Może…
Życzę Państwu naprawdę przyjemnej lektury i dużo śmiechu, "bo
śmiech to zdrowie", a "zdrowie
[podobno] jest najważniejsze"! Dziękuję za uwagę i przebrnięcie
przez tak długi wywiad :) :) :) Pozdrawiam
serdecznie :)
Chyba nie mam więcej nic do dodania. Anna jest po prostu boska! Wraz z autorką mamy dla Was trzy egzemplarze jej dziennika. Wypatrujcie zatem już niebawem konkursu!
rozumiem, a moze masz jakas ksiazke z bajkami bez dedykacji:)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad! :-)
OdpowiedzUsuńPani Ania wydaje się bardzo wesołą i otwartą osobą! Podziwiam za to, że mając szóstkę dzieci znajduje czas na inne zajęcia. Z drugiej strony patrząc, przychodzi mi na myśl tylko jedna rzecz "Jak się tylko chce to można wszystko", a duża rodzina czy wiele pracy i obowiązków to tylko wymówki :)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący wywiad :)
OdpowiedzUsuńTeż bardzo lubię powieści Katarzyny Michalak. Wywiad przeczytałam z przyjemnością. Sama mam siostrę bliźniaczkę, rodzice mieli po 38 lat, więc nie ma rzeczy niemożliwych, a bez Pauliny nie wyobrażam sobie życia :)
OdpowiedzUsuńBardzo wesoła, rozgadana i pozytywnie zakręcona kobieta!
OdpowiedzUsuńwow, szóstka dzieci, to dopiero wyzwanie
OdpowiedzUsuńto ja juz nie mam wytłumaczenia mam tylko 2 i nie mam czasu czytac ......hmmm
OdpowiedzUsuńSzóstka dzieci, chylę czoła... :) A ja mam jedno i narzekam na notoryczny brak czasu? Aż mi wstyd :) Po książkę chętnie sięgnę! Świetny wywiad Wiolu, jak zawsze :) A i przed Tobą chylę czoła, kiedy Ty na to wszystko znajdujesz czas... podziwiam Twoją systematyczność, ogromną pracę i wkład, aż miło tu zaglądać :) Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł. Uśmiechnęłam się czytając, że 38 lat to już tyle. Ja mam niewiele mniej i dopiero myślę o tym....
OdpowiedzUsuńW sprawie kosztów na dzieci to zgadzam się z panią Ignatowską: pomoc rodzicom ma być realna i obejmować wszystkie dzieci, czyli tańsze pieluchy, bezpłatne podręczniki, refundowane przedszkola. Ja jeszcze pamiętam te podręczniki, które dostawaliśmy ze szkoły. A co się okazało z Elementarzami? Że dzieci porwały. A porwały, bo przez dziecięciolecie kazano im pisać długopisem po podręcznikach. To się tak nauczyły.
Kusi się ludzi zasiłkami. Ale nie może być tak, że rodzic, który zarabia na swoje dzieci będzie traktowany gorzej. A tak się w Polsce dzieje.
To jest mentalność Janosika.
Trzeba tanich sklepów z ubrankami, z pieluchami, refundowanych przedszkoli. To jest realna pomoc.
Pozdrawiam wszystkich rodziców.
Ciekawy wywiad, w którym wiele prawdy.
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad ;-)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem jak pani Anna radzi sobie ze wszystkim, organizuje czas itd. Podziwiam :)
OdpowiedzUsuńPani Ania przekazała tak wiele informacji. Świetny wywiad :)
OdpowiedzUsuńistna Dama Organizacji:D
OdpowiedzUsuńŚwietna rozmowa. Jestem pod wrażeniem organizacji autorki:)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o Multimamie :) wywiad świetny i pani mama też wydaje się być cudowną kobietą :)
OdpowiedzUsuńSuper wywiad! Ogromny szacunek dla matki 6-stki dzieci za taką organizację :D
OdpowiedzUsuńhttp://loveecosmetics.blogspot.com/
Świetny wywiad.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
http://klaudiaczytarecenzuje.blogspot.com/
Podziwiam za organizację, szóstka dzieci - kurcze :)
OdpowiedzUsuńNo masz, faktycznie szóstka dzieci i jeszcze mieć czas na co innego... ;)
OdpowiedzUsuńŚwietna rozmowa. Ps. przypomniał mi się cykl, nie pamiętam na którym kanale o wielodzietnych rodzinach: Justyna Steczkowska (jakby nie było, znawczyni tematu :)) jeździła w odwiedziny i rozmawiała o życiu, organizacji itepe. Bardzo był fajny, polecam.
OdpowiedzUsuń