"Skończmy wreszcie z tym, ostatnio coraz większym, ponuractwem i nadęciem, zanim zrobią się one naszymi stałymi cechami narodowymi" - Wywiad z Alkiem Rogozińskim, autorem książki "Ukochany z piekła rodem"
Morderstwo,
zagmatwana intryga kryminalna, barwni bohaterowie przemyceni wprost ze
świata celebrytów, dowcip i czarny humor – to elementy fabularne, jakie
dostarczył czytelnikom w swojej książce Alek Rogoziński. Dzisiaj
chciałabym
Was zaprosić na rozmowę z autorem, który do tej pory stał po
drugiej stronie barykady, jako przeprowadzający wywiady.
Recenzja książki - KLIK
Alek
Rogoziński to z wykształcenia filolog, a z zawodu dziennikarz.
Swoją karierę rozpoczynał w połowie lat 90. ubiegłego wieku w
Rozgłośni Harcerskiej, pracował także m. in. w Radiu Plus i Radiu
Kolor. Od 2007 r. natomiast zasila redakcję magazynu Partu, jego
osoba często gości w takich programach jak "Na Tapecie"
czy "Magiel towarzyski". Kocha muzykę Madonny i podróże,
jego pasją są kryminały. Wielkim marzeniem autora jest podróż
dookoła świata i zamieszkanie na jednej z wysp Morza Śródziemnego.
awiola: W jakich okolicznościach narodził
w Pana głowie pomysł na napisanie kryminału podszytego zdrową
dawką humoru?
Alek Rogoziński: Pomysł jako taki chodził mi po
głowie już od wczesnej młodości. Swój pierwszy kryminał
zacząłem pisać jeszcze w liceum. Zamordowałem w nim nauczycielkę
matematyki, której nikt nie lubił. Połowa mojej klasy podsuwała
mi ochoczo kolejne sceny i typowała, kogo jeszcze z grona
pedagogicznego można by było ukatrupić. Istna rzeź nam z tego
wyszła, „Piątek 13-ego” to przy tym Disney! Chyba nawet wciąż
gdzieś mam to wstrząsające dzieło. Potem jednak na stworzenie
czegoś większego zwyczajnie brakowało mi czasu. Odkąd zdałem
maturę i zacząłem, jak to się szumnie zwie, dorosłe życie, z
reguły pracowałem w dwóch miejscach, radiu i gazecie, a do tego
przez pierwszych dziesięć lat studiowałem - w sumie na trzech
kierunkach. I nie dość, że nie padłem z przemęczenia, to jeszcze
miałem czas na życie towarzyskie. W czasie studiów zresztą dość
intensywne i szalone. Przez cały czas jednak pisałem. Najpierw
przez lata prowadziłem blog, a potem, kiedy zrzuciłem sobie z głowy
trochę obowiązków, zacząłem przymierzać się do książki. I od
razu wiedziałem, że chcę połączyć dwa gatunki, których jestem
wielkim fanem - powieść humorystyczną z kryminałem. Bohaterki i
fabułę pierwszej książki wymyśliłem dwa lata temu na wakacjach,
spędzanych na pięknej greckiej wyspie Rodos. Problem w tym, że w
przeciwieństwie do towarzystwa, z którym tam przebywałem, nie
jestem stworzony do plażowania. Wystarczy godzina, żebym zaczął
przypominać chińską flagę. Głównie więc siedziałem w cieniu i
gdy już przeczytałem wszystko, co było pod ręką (łącznie z
kawałkiem greckiej gazety, z której nie zrozumiałem nawet pół
słowa), zacząłem myśleć nad książką. I tak właśnie powstał
"Ukochany z piekła rodem". Przez dwa tygodnie wymyśliłem
całą fabułę i nawet zacząłem z rozpędu zapisywać fragmenty
dialogów i scen, które przyszły mi do głowy.
awiola: Bardzo ciekawa historia, przekuł Pan nudę w kreatywne działanie. W Pana powieści łatwo doszukać
się inspiracji prozą Joanny Chmielewskiej. Rozumiem więc, że jest
Pan wielbicielem twórczości tej pisarki?
Alek Rogoziński: Tego chyba nie da się ukryć, choć
staram się, jak mogę, aby nie kopiować królowej polskiego
kryminału. Nie ucieknę jednak, i nawet nie zamierzam, przed
"chmielewszczyzną", bo wychowałem się na powieściach
pani Joanny. Kiedy miałem 8 lat moja mama, zamiast uczyć mnie
"Abecadła", przeczytała mi fragment jednego z
najzabawniejszych kryminałów Chmielewskiej "Wszystko
czerwone". I to było koniec! Wsiąkłem na amen! Przez wiele
lat książki pani Joanny były moją ucieczką od rzeczywistości,
lekiem na chandrę, najlepszymi przyjaciółmi. Zabierałem je na
obozy, potem urlopy. Myślę, że każdą z jej pierwszych powieści,
tak mniej więcej do "Szajki bez końca", przeczytałem co
najmniej sto razy. Maniak ze mnie!
awiola: Prawdziwy fan, proszę o więcej takich maniaków. Która książka polskiej królowej kryminału jest Panu najbliższa i dlaczego?
Alek Rogoziński: Mam trzy ulubione. "Całe
zdanie nieboszczyka", bo uważam tę książkę za
niedościgniony wzór tego, jak powinno się łączyć wątki
komediowe z trzymającą w napięciu akcją. Dialogi w tej książce,
a zwłaszcza rozmowy bohaterki z pilnującym jej w lochach
francuskiego zamku cieciem, uważam za prawdziwy majstersztyk!
Śmiałem się przy nich tak bardzo, że pewnego dnia, gdy czytałem
książkę w autobusie, ludzie myśleli, że mam atak nerwowy i
rzucili mi się z pomocą. Ostatecznie musiałem wysiąść z
autobusu i lazłem ulicą, dusząc się ze śmiechu na wspomnienie
tego, co przeczytałem, i sprawiając zapewne wrażenie chorego
psychicznie. Podobnie miałem z "Wszystko czerwone" i
"Krokodylem z Kraju Karoliny". Kocham jednak równą
miłością wszystkie powieści Chmielewskiej napisane w latach 60.,
70. i 80. Do tych nowszych nie mam już tak dużego sentymentu, acz
jestem zdania, że pani Joanna nie napisała nigdy złej książki i
trzymała klasę aż do ostatniej swojej powieści.
awiola: Ja również mam sentyment do wcześniejszych powieści Pani Joanny. Ile trwało napisanie i doszlifowanie "Ukochanego z piekła rodem"?
Alek Rogoziński: Obawiam się, że nie jestem demonem
prędkości. Od chwili, kiedy zacząłem pisać pierwsze zdanie, do
momentu, gdy rozesłałem maszynopis po wydawcach, minął równy
rok. Pocieszam się jednak, że to pierwsza powieść - a wiadomo, że
pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy. Pięć rozdziałów (czyli
około 75 stron) kolejnej części przygód Joanny i Betty, czyli
"Moderstwa na Korfu", stworzyłem w niecały miesiąc.
Jeśli uda mi się utrzymać to tempo, to pod koniec czerwca powieść
będzie gotowa. W cztery miesiące. Brzmi to już o wiele lepiej niż
rok!
awiola: Rzeczywiście, o wiele szybciej. Okładka Pana powieści jest fenomenalna. Czy ponętna kobieta w czerwonej sukience to Pana autorski pomysł?
Alek Rogoziński: Hmmmmm... Z okładką to była cała
afera i nawet nie wiem, czy mogę zdradzić jej szczegóły. Ale co
mi tam! W końcu słynę z tego, że co jakiś czas chlapnę coś,
czego nie powinienem. Było więc tak... Kiedy podpisałem umowę z
panią Bogusią Genczelewską i jej wydawnictwem Melanż, zapytałem,
czy mogę przygotować okładkę we własnym zakresie, razem z moją
redakcyjną koleżanką z "Party", Marysią Urbańską.
Dostałem na to zgodę. Marysia przygotowała projekt, który
czytelnicy "Subiektywnie o Książkach" zobaczą teraz jako
pierwsi na świecie, bo do tej pory nie ujrzał on światła
dziennego. Okładka niezbyt podobała się moim wydawcom, ale
ponieważ się wykazałem się złym charakterem i uparłem, że albo
ta, albo żadna, ostatecznie ustąpili. Potem jednak pojechali
zaprezentować książkę dystrybutorowi i tu nastąpiła katastrofa,
bo panie odpowiedzialne za to, żeby powieść trafiła do księgarń,
zgodnie oświadczyły, że z taką okładką "Ukochany..."
nie ma najmniejszych szans na sukces. Koniec kropka. Nikt takiego
paskudztwa do rąk nie weźmie, a tym bardziej nie wystawi na półkę!
Trzeba wszystko robić od początku. Po tym, jak już przestałem po
tej wieści mieć ciśnienie 220/180, w ciągu kilku godzin
przygotowaliśmy z Marysią 10 kolejnych projektów, po czym
następnego dnia poddaliśmy je osądowi naszych redakcyjnych
współtowarzyszy. Potem odrzuciliśmy te, które się nie spodobały
ogółowi (w tym moją ulubioną z płonącym czerwonym sercem, którą
to jeden z naszych kolegów skomentował radosnym pytaniem: "A
co to? Jakieś nowe wydanie dzienniczka świętej Faustyny?!"),
a resztę wysłaliśmy do Melanżu. Następnego dnia dostaliśmy
wiadomość, że i wydawcy, i panie z dystrybucji są zgodni, że
okładka z kobietą w czerwonej sukience i z siekierą w dłoni jest
najlepsza. Dorzuciliśmy do niej zarys Warszawy (bo pierwotnie
kobieta patrzyła na szarą pustkę), trochę ciemnych chmur i tak
oto powstała ostateczna wersja. To dla mnie duża radość, że się
podoba. Zwłaszcza, że droga do niej - jak widać skomplikowana - z
pewnością skróciła mi życie o kilka dobrych lat.
awiola: Wow, niezła historia. I powiem szczerze, profesjonaliści mieli zupełną rację w kwestii okładki! Pracuje Pan w redakcji magazynu "Party", więc na co dzień ma Pan do czynienia ze światem celebrytów. Czy nie obawiał się Pan, że niektórzy z nich na łamach książki odnajdą samych siebie?
Alek Rogoziński: Pewnie tak będzie, więc na wszelki
wypadek umieściłem na początku książki oświadczenie, że
wszystkie postaci, które w niej występują, są fikcyjne. A te,
które nie są - m.in. Ada Fijał czy Tomek Ciachorowski - dały mi,
i to w ciemno, swoje pozwolenie na to, że mogę ich uczynić
bohaterami swojego kryminału. Pozwolenie jest bezterminowe, więc
zamierzam jeszcze kiedyś z niego skorzystać!
awiola: Super :) Podczas lektury zastanawiałam się bardzo intensywnie, kim jest powieściowa Klaudia Hutniak. Czy uchyli Pan rąbka tej tajemnicy?
Alek Rogoziński: Dla swojego własnego dobra zamiast
uchylić rąbka, uchylę się przed odpowiedzią na to pytanie, bo
osoba, która była moim natchnieniem przy tworzeniu tej postaci, i
tak serdecznie mnie nie znosi. I to z nie do końca znanych mi
powodów, bo nigdy nie zrobiłem nic, aby zasłużyć na jej niechęć.
A przynajmniej tak mi się wydaje...
awiola: Cóż, warto było spróbować. Czy wydanie pierwszej książki w jakiś sposób wpłynęło na Pana życie zawodowe?
Alek Rogoziński: Zawodowe raczej nie. Za to kilka
osób z niewiadomych przyczyn usunęło mnie z grona swoich znajomych
na Facebooku. I rozumiałbym, gdyby byli to ludzie, którzy znaleźli
się na kartach mojej powieści, ale nie... Cóż, może się
obrazili właśnie za to, że ich nie opisałem w książce?
awiola: Naprawdę? To niecodzienne. Co na co dzień czyta Alek Rogoziński?
Alek Rogoziński: Zawsze się śmieję, że
prostytuuję umiejętność czytania i pochłaniam wszystko, co mi
wpadnie pod rękę. To pozostałość z lat młodości, kiedy to
potrafiłem w jednym czasie czytać historyczną powieść "Ja,
Klaudiusz..." Roberta Gravesa, klasykę fantasy czyli "Władcę
Pierścieni" Tolkiena, jedną z najbardziej genialnych powieści
humorystycznych "Przygody dobrego wojaka Szwejka" Jaroslava
Haska, a do tego, żeby zrobić przyjemność mojej mamie, jej
ukochane 'Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell. I tak mi
zostało do dzisiaj. Teraz na przykład czytam równocześnie
kryminał "Zwierciadło pęka w odłamków stos" Agathy
Christie, fantasy "Pół króla" Joe Abercrombie,
obyczajowego "Maminsynka" Nataszy Sochy i historyczną
powieść Roberta Fabbri o rzymskim cesarzu Wespazjanie.
awiola: Jednym słowem, nie ogranicza się Pan do jednego gatunku. Co sądzi Pan o pisaniu o książkach w internecie?
Alek Rogoziński: Przyznam szczerze i bez bicia, że
kiedy nie muszę, nie zaglądam do Internetu. I tak spędzam zbyt
dużo czasu przed komputerem, co niezbyt dobrze działa ostatnio na
moje oczy. Poza tym, jeśli idzie o czytanie literatury, jestem
niepoprawnym tradycjonalistą. Kocham książki papierowe i nic tego
nie zmieni.
awiola: Wiem, że w przygotowaniu jest już kolejna część cyklu pt. "Morderstwo na Korfu". Uchyli Pan rąbka tajemnicy i zdradzi z czym będzie musiała zmierzyć się Joanna w kolejnym tomie?
Alek Rogoziński: Kiedy myślałem o całym cyklu
przygód Joanny i Betty, tę drugą część chciałem zrobić w
klasycznym stylu Agathy Christie. Jedna tajemnicza posiadłość,
jeden trup, dwunastu podejrzanych, z których każdy ma motyw do
popełnienia morderstwa, drobiazgowe śledztwo... Poważna sprawa,
zero żartów! Potem jednak, po wydaniu "Ukochanego...",
wiele osób, z których zdaniem się liczę, powiedziało: "Ale
nie rezygnuj ze swojego stylu!" i ostatecznie "Morderstwo
na Korfu" będzie miało pierwotną oś kompozycyjną, ale i
ponownie sporo humorystycznych akcentów.
Alek Rogoziński: Jeśli wszystko dobrze pójdzie na
przełomie października i listopada.
awiola: Świetnie. Będziemy zatem czekać. Czego nie może zabraknąć w Pana ulubionym antykwariacie?
Alek Rogoziński: Powieści historycznych. Fascynują
mnie czasy Imperium Romanum, a "Poczet cesarzy rzymskich"
profesora Aleksandra Krawczuka jako nastolatek znałem na pamięć.
Gdyby zaginął mi wtedy egzemplarz, to mógłbym go odtworzyć z
pamięci. Szkoda, że obecnie nie powstaje zbyt wiele dobrych
powieści historycznych. Kto wie, może kiedyś sam pokuszę się o
napisanie jakiejś? Miałem nawet pomysł na powieść o najbardziej
szalonym, wyuzdanym i psychopatycznym rzymskim imperatorze
Heliogabalu i jego grzecznym, poukładanym, skromnym przyrodnim
bracie, a potem następcy – Aleksandrze Sewerze, uznawanym za
ostatniego władcę epoki pryncypatu. Może kiedyś do tego wrócę.
awiola: To bardzo dobry pomysł, niech Pan o tym pomyśli. Co na koniec chciałby Pan
przekazać czytelnikom mojej strony?
Alek Rogoziński: Aby nigdy nie wstydzili się swojej
wrażliwości. I jak najwięcej uśmiechali – i do innych, i do
siebie samych. Skończmy wreszcie z tym, ostatnio coraz większym,
ponuractwem i nadęciem, zanim zrobią się one naszymi stałymi
cechami narodowymi. Słynęliśmy niegdyś w świecie ze swojej
ułańskiej fantazji, serdeczności, poczucia humoru, dystansu do
siebie samych i luzu. Wróćmy do tego. I to jak najszybciej!
Mam
nadzieję, że nasza rozmowa zachęciła Was do sięgnięcia po
"Ukochanego z piekła rodem". Zbliża
się długi, majowy weekend. Jeśli
pogoda dopisze, większość z Was będzie odpoczywać na hamakach,
relaksując się dobrą kawą przy udziale lekkiej
lektury. I
wiecie co, zazdroszczę tym czytelnikom, którzy na ta kilka dni
zabiorą ze sobą powieść Alka Rogozińskiego. Nie wyobrażam sobie
bowiem lepszej rozrywki!
Bardzo ciekawy wywiad, choć nie słyszałam nigdy wcześniej o tym autorze :)
OdpowiedzUsuńCałym sercem zachęcam do przeczytania "Ukochanego z piekła rodem". Sama miałam przyjemność ją przeczytać i zrecenzować i rechotałam tak, że musiałam czytać na głos całe fragmenty, aby podzielić się radością z rodziną! Szczerze powiedziawszy nie mogę doczekać się następnej książki Pana Alka Rogozińskiego... A wersja okładki z siekierą jest faktycznie fascynująca i przyciągająca wzrok.
OdpowiedzUsuńWiolu - super wywiad! Dziękuję Ci za to, że mogłam trochę bliżej poznać okoliczności powstawania książki! Wywiad wrzucę też do siebie na fb.com/ktoczytaniepyta - niech mają! ;)
Super wywiad, ale przy takim rozmówcy to pewnie nic dziwnego ;) I rzeczywiście, dobrze, że pierwowzór okładki nie trafił do druku, bo kobieta z siekierą to najlepsza okładka, jaką ostatnio widziałam!
OdpowiedzUsuńJeszcze nie przeczytałam "Ukochanego z piekła rodem", ale jak najbardziej mam tą książkę w planach. Świetny wywiad :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytam na pewno! Wywiad przyjemny, a co do promocji optymizmu i serdeczności - to podpisuję się DWOMA ŁAPKAMI!
OdpowiedzUsuńTeż lubię wczesną Chmielewską. I marzę o podróży dookoła świata. :D
OdpowiedzUsuńGratuluję kolejnego wywiadu.
Faktycznie pierwotna okłada prezentuje się bardzo przeciętnie w porównaniu do finalnej wersji, która aż krzyczy: ''bierz mnie!!!'' :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad i interesująca osobowość. Z przyjemnością poznam twórczość autora, jeśli nadarzy się taka okazja.
No, ale teraz to nabrałam ochoty na powieść autora, jeszcze bardziej, niż wcześniej:)
OdpowiedzUsuńNatomiast polemizowałbym, jeśli chodzi o opinię, że dziś nie powstaje zbyt wiele dobrych powieści historycznych.
Ciekawy wywiad. Ja też lubię wczesne książki Chmielewskiej, a późniejsze uważam za słabsze. Kryminał z humorem musi być dobrze napisany. To wielka sztuka.
OdpowiedzUsuńautora nie znam ale pozytywny z niego człek:D
OdpowiedzUsuńNawet z okładką można mieć problem ;) Po wywiadzie wnioskuję, że autor ma fantastyczną osobowość i jeśli odbija się to na jego książce biorę w ciemno!
OdpowiedzUsuńCiekawe przejścia z okładką a książka wpisuje się w moje "klimaty". Interesujące pytania i równie interesujące odpowiedzi. Gratuluję wywiadu :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad - zachęcający :-)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tym autorze aż wstyd bo uwielbiam kryminały muszę to koniecznie nadrobic:) Pozdrawiam i miłego długgiego weekendu zyczę;)
OdpowiedzUsuńno proszę ciekawe... nie dość że wywiad to na pewno podczas czytania nie raz sie uśmiech pojawi na twarzy:)
OdpowiedzUsuńWywiad bardzo ciekawy! Coraz bardziej jestem przekonana do tej lektury. Lubię się pośmiać :) Nie pozostaje nic innego, jak kupić tę książkę :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wywiad :) Słyszałam już o książce, czytałam recenzje, być może kiedyś skuszę się na tę powieść :)
OdpowiedzUsuńWywiad ciekawy, Paulina lubi twórczość Chmielewskiej.
OdpowiedzUsuń