"Dla siebie znalezioną ścieżką" – Małgorzata Lutowska
"Wydaje nam się, że nasz świat i czas są tak przepastne, że nie mają końca. A przecież Ziemia to mały stolik, dostaliśmy się tu z niebytu na krótką chwilę, skupieni wokół światła małej lampki naszego słońca".
Do tej pory, typowy przewodnik turystyczny, czyli publikacja wydana w formie książkowej, kojarzył mi się nieodłącznie z listą wypunktowanych ciekawych miejsc, zabytków czy szlaków, jakie warto zobaczyć i zwiedzić. Tymczasem, okazuje się, że można w bardzo interesujący sposób pożonglować formą i połączyć ze sobą prozę z funkcją, jaką pełni takowa publikacja. W wyniku takiej właśnie zabawy formą, powstał zbeletryzowany przewodnik turystyczny po Dolnym Śląsku, w którym zarówno pomysł na taką książkę jak i jego wykonanie, stoją na równie wysokim poziomie.
Małgorzata Lutowska urodziła się w Cieplicach, jest przewodniczką sudecką, pracowała jako nauczycielka języka niemieckiego. Ukończyła Akademię Rolniczą we Wrocławiu i Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autorka obecnie mieszka w Gerlic, do tej pory wydała trzy książki. "Dla siebie znalezioną ścieżką" to debiut prozatorski pisarki, który został uhonorowany nagrodą Marszałka Województwa Dolnośląskiego za powieść o tematyce związanej z Dolnym Śląskiem.
Alicja, nauczycielka plastyki w liceum, postanowiła wyjechać na mały odpoczynek w Góry Izerskie, do małej miejscowości pod nazwą Stara Kamienica. Bohaterka, zaprzyjaźnia się z gospodarzami domu agroturystycznego w którym mieszka, dzięki czemu poznaje Michała – miłośnika historii Dolnego Śląska. Plany Alicji dotyczące odpoczynku i nadrabiania zaległości czytelniczych zostają zmodyfikowane, bowiem Michał dzięki swojej pasji odsłania przed bohaterką interesujące miejsca i ciekawe historie dotyczące tego właśnie regionu, a także, niespodziewanie otwiera przed nią swoje serce.
Muszę przyznać, że po raz pierwszy spotykam się z tak oryginalnym kolażem, który może pełnić dwojaką funkcję: typowo beletrystyczną, pozwalającą śledzić rodzące się uczucie pomiędzy dwójką głównych bohaterów, a także spełniać rolę nietuzinkowego przewodnika po Dolnym Śląsku. To, co ważne to fakt, iż w tej dość niecodziennej publikacji proporcje dotyczące dwóch wyżej wymienionych elementów zostały znakomicie dobrane, dzięki czemu podczas lektury nie poczujecie przesytu jednej tylko płaszczyzny. Sądzę, że taka forma łącząca w sobie powieść z przewodnikiem, jest doskonałym pomysłem na przybliżenie czytelnikom zakątków danego regionu. Pomysł na taki kolaż uważam za trafiony i niezwykle przydatny, spełniający swoją funkcję edukacyjną.
Nie ukrywam, że to właśnie warstwa ukazująca wyjątkowość Dolnego Śląska, ze wszelkimi ciekawostkami historycznymi i krajobrazowymi, pozwalała mi doceniać wyjątkowość tego regionu naszego kraju. Regionu rozdartego pomiędzy dwie kultury – polska i niemiecką. Małgorzata Lutowska w swojej książce zawarła wiele, naprawdę wiele intrygujących historii, o których pewnie wielu z Was nigdy by się nie dowiedziało, gdyby nie ta publikacja. Muszę przyznać, że w głowie utkwiło mi naprawdę sporo takich opowieści, jak chociażby niesamowita historia o cmentarzu w Radomicach, w którym nie domknięta furtka stała się swoistym symbolem powrotu do przeszłości, czy historia talerzyka, będącego stałym elementem wieczerzy wigilijnej. Wszystkie zawarte w książce opowieści, które często zostają wywołane przez stare zdjęcie, antykwaryczny przedmiot czy chociażby zapomniane ruiny zamku, pokazują związek naszej przeszłości z dniem dzisiejszym. Autorka w magiczny sposób utrwala zapomnianych ludzi i ich dzieje, pokazując także niezwykłość Gór Izerskich i Pogórza. To, co niewątpliwie dodaje smaczku całej tej warstwie to fakt, iż większość opowieści, jakie przytacza autorka to prawdziwe wydarzenia, a czasami znajdziecie także pewne wątki autobiograficzne. A co najważniejsze, opowiedzianymi historiami Małgorzata Lutowska wywołuje wiele refleksji dotyczących naszej tożsamości i świata, który nas otacza. Alicja i Michał przekonują nas o tym, że przeszłość może wytyczyć nam własną drogę, by iść dla siebie znalezioną ścieżką.
Wątek rodzącego się uczucia pomiędzy Alicją i jej przewodnikiem, został nieco zepchnięty na drugi plan, jednak stał się przez to doskonale wyważonym uzupełnieniem, a nawet tłem odkrywania specyfiki regionu Gór Izerskich. Ich historia stała się bowiem w pewnym stopniu spoiwem łączącym poszczególne rozdziały. Warto podkreślić, iż nie jest to zapierająca dech w piersiach historia wielkiej namiętności. Uczucie pomiędzy dwójką bohaterów rozwija się bowiem niespiesznie, można nawet powiedzieć, że powolnie, stając się dla czytelnika elementem wytchnienia od płaszczyzny historycznej i kulturowej. Autorka w mojej opinii bardzo dobrze poradziła sobie łącząc te dwie warstwy, stawiając jednocześnie większy nacisk na funkcję poznawczą regionu.
"Dla siebie znalezioną ścieżką" to z pewnością książka nietuzinkowa, łącząca w sobie elementy przewodnika i powieści beletrystycznej. Dla mnie debiut Małgorzaty Lutowskiej okazał się się arcyciekawą podróżą po Dolnym Śląsku, którą urozmaicała rodząca się miłość dwójki głównych bohaterów. Dla mieszkańców tego regionu, to lektura obowiązkowa!
Alicja, nauczycielka plastyki w liceum, postanowiła wyjechać na mały odpoczynek w Góry Izerskie, do małej miejscowości pod nazwą Stara Kamienica. Bohaterka, zaprzyjaźnia się z gospodarzami domu agroturystycznego w którym mieszka, dzięki czemu poznaje Michała – miłośnika historii Dolnego Śląska. Plany Alicji dotyczące odpoczynku i nadrabiania zaległości czytelniczych zostają zmodyfikowane, bowiem Michał dzięki swojej pasji odsłania przed bohaterką interesujące miejsca i ciekawe historie dotyczące tego właśnie regionu, a także, niespodziewanie otwiera przed nią swoje serce.
Muszę przyznać, że po raz pierwszy spotykam się z tak oryginalnym kolażem, który może pełnić dwojaką funkcję: typowo beletrystyczną, pozwalającą śledzić rodzące się uczucie pomiędzy dwójką głównych bohaterów, a także spełniać rolę nietuzinkowego przewodnika po Dolnym Śląsku. To, co ważne to fakt, iż w tej dość niecodziennej publikacji proporcje dotyczące dwóch wyżej wymienionych elementów zostały znakomicie dobrane, dzięki czemu podczas lektury nie poczujecie przesytu jednej tylko płaszczyzny. Sądzę, że taka forma łącząca w sobie powieść z przewodnikiem, jest doskonałym pomysłem na przybliżenie czytelnikom zakątków danego regionu. Pomysł na taki kolaż uważam za trafiony i niezwykle przydatny, spełniający swoją funkcję edukacyjną.
Nie ukrywam, że to właśnie warstwa ukazująca wyjątkowość Dolnego Śląska, ze wszelkimi ciekawostkami historycznymi i krajobrazowymi, pozwalała mi doceniać wyjątkowość tego regionu naszego kraju. Regionu rozdartego pomiędzy dwie kultury – polska i niemiecką. Małgorzata Lutowska w swojej książce zawarła wiele, naprawdę wiele intrygujących historii, o których pewnie wielu z Was nigdy by się nie dowiedziało, gdyby nie ta publikacja. Muszę przyznać, że w głowie utkwiło mi naprawdę sporo takich opowieści, jak chociażby niesamowita historia o cmentarzu w Radomicach, w którym nie domknięta furtka stała się swoistym symbolem powrotu do przeszłości, czy historia talerzyka, będącego stałym elementem wieczerzy wigilijnej. Wszystkie zawarte w książce opowieści, które często zostają wywołane przez stare zdjęcie, antykwaryczny przedmiot czy chociażby zapomniane ruiny zamku, pokazują związek naszej przeszłości z dniem dzisiejszym. Autorka w magiczny sposób utrwala zapomnianych ludzi i ich dzieje, pokazując także niezwykłość Gór Izerskich i Pogórza. To, co niewątpliwie dodaje smaczku całej tej warstwie to fakt, iż większość opowieści, jakie przytacza autorka to prawdziwe wydarzenia, a czasami znajdziecie także pewne wątki autobiograficzne. A co najważniejsze, opowiedzianymi historiami Małgorzata Lutowska wywołuje wiele refleksji dotyczących naszej tożsamości i świata, który nas otacza. Alicja i Michał przekonują nas o tym, że przeszłość może wytyczyć nam własną drogę, by iść dla siebie znalezioną ścieżką.
Wątek rodzącego się uczucia pomiędzy Alicją i jej przewodnikiem, został nieco zepchnięty na drugi plan, jednak stał się przez to doskonale wyważonym uzupełnieniem, a nawet tłem odkrywania specyfiki regionu Gór Izerskich. Ich historia stała się bowiem w pewnym stopniu spoiwem łączącym poszczególne rozdziały. Warto podkreślić, iż nie jest to zapierająca dech w piersiach historia wielkiej namiętności. Uczucie pomiędzy dwójką bohaterów rozwija się bowiem niespiesznie, można nawet powiedzieć, że powolnie, stając się dla czytelnika elementem wytchnienia od płaszczyzny historycznej i kulturowej. Autorka w mojej opinii bardzo dobrze poradziła sobie łącząc te dwie warstwy, stawiając jednocześnie większy nacisk na funkcję poznawczą regionu.
"Dla siebie znalezioną ścieżką" to z pewnością książka nietuzinkowa, łącząca w sobie elementy przewodnika i powieści beletrystycznej. Dla mnie debiut Małgorzaty Lutowskiej okazał się się arcyciekawą podróżą po Dolnym Śląsku, którą urozmaicała rodząca się miłość dwójki głównych bohaterów. Dla mieszkańców tego regionu, to lektura obowiązkowa!
Małgorzata Lutowska |
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Poligrafia AD REM
Książka nie w moim guście. To nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńBeletrystyka i przewodnik- sama nie wiem, może jak mi wpadnie w ręce.
OdpowiedzUsuńTo jest książka całkowicie nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńNie dla mnie.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i od razu stałam się fanką autorki oraz opisywanego regionu. Piękna opowieść...
OdpowiedzUsuńKsiążka nie dla mnie, ale jednak takie2w1 brzmi ciekawie!
OdpowiedzUsuńCzytałam już o niej i zostałam zainteresowana ....
OdpowiedzUsuńnie bardzo mam ochotę na tę książkę ale widać, że autorka pozytywna :)
OdpowiedzUsuńOjej, napisałaś o tej książce tak przekonująco, że koniecznie będę musiała ją dorwać :) Tym bardziej, że sama jestem ciekawa, jak ta część "przewodnikowa" się autorce udała :)
OdpowiedzUsuńCiekawie brzmi zabawa formą, ale nie jestem zainteresowany.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę, ale jako mieszkanka Dolnego Śląska obiektywna nie jestem :) Część "przewodnikowa" jest zbiorem prawdziwych, fabularyzowanych opowieści, które ukazują te zakątki regionu, o których oficjalne przewodniki milczą. Jeśli ktoś lubi zejść z utartego szlaku to jest to dla niego idealna propozycja.
OdpowiedzUsuńMoja ulubiona opowieść jest o makatce, którą babcia kazała haftować dziewczynie, która potem....a nie powiem :) Zdradzę tylko, że wykonywała bardzo męski zawód! :)
Mimo ciekawego pomieszania stylów to nie jest książka, po którą bym sięgnęła :-)
OdpowiedzUsuńDolny Śląsk jest przepiękny, mam ochotę biec do księgarni po tę książkę i odkrywać uroki tego regionu.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś po nią sięgnę, bo w końcu warto poczytać o Dolnym Śląsku. :)
OdpowiedzUsuńChyba sobie odpuszczę ;)
OdpowiedzUsuńklimatyczna okładka
OdpowiedzUsuńMam mieszane uczucia. Muszę się jeszcze zastanowić.
OdpowiedzUsuńChyba bym się nie odnalazła w takiej książce ;D
OdpowiedzUsuńJakaś taka dziwna okładka..
OdpowiedzUsuńPomysł ciekawy, rozejrzę się za tym tytułem. Pomysł na przewodnika z beletrystyką wydaje się interesujący.
OdpowiedzUsuńPatrząc na okładkę, w życiu bym nie powiedziała, że ta książka ma coś wspólnego z przewodnikiem;))
OdpowiedzUsuńNa Dolnym Śląsku w życiu nie byłam, więc ta książka byłaby dla mnie miłą nowością.
OdpowiedzUsuńDziwne połączenie. Nie jestem pewna, czy chciałabym poznawać Dolny Śląsk w tej formie.
OdpowiedzUsuńHmm, pomysł ciekawy, ale bardzo ryzykowny. Wszystko zależy od wykonania. Ale czytając Twoją recenzję, to mam wrażenie, że się udało :).
OdpowiedzUsuńSuper książka wpadła mi w ręce w biblioteczce w Schronisku PTTK Samotnia ,gdy zmuszona burzą musiałam pozostać tam kolejny dzień aby wyjść dalej w góry,przeczytam tylko 200 stron więc ciekawa dalszych opisów regionu Dolnego Śląska zamówiłam już ja aby dokończyć czytanie,z pewnością sięgnę po inne pozycje tej autorki
OdpowiedzUsuńIlona 20 czerwca 2016