"Mam wrażenie, że dziś wszyscy chcą pisać" - Wywiad z Victorią Gische
Wszyscy z nas znają postać Lucyfera, tą tradycyjną wpajaną nam od dziecka. Osoba, która pokusiła się o przedstawienie sylwetki Lucyfera w całkowicie odmienny sposób, jest dzisiaj moim gościem. Zapraszam na wywiad z Victorią Gische, autorką powieści "Lucyfer. Moja historia" - KLIK, oraz będącej już w zapowiedziach książki "Kochanka królewskiego rzeźbiarza" - KLIK.
Ukrywająca się pod pseudonimem pisarka Victoria Gische to rodowita Ślązaczka, z wykształcenia i zamiłowania historyk. Pasjonuje się dziejami Starożytnego Egiptu. Mieszka w pięknym i cichym miejscu w Niemczech. Blog autorski - KLIK.
awiola: Jak rozpoczęła się
pani przygoda z pisaniem? Co było taką iskrą zapalną, po której
zaczęła Pani pisać?
Victoria Gische: Pisać lubiłam od
zawsze, zresztą tak jak i czytać. Czytaniem zaraził mnie mój
tata, który "połyka" książki jedna po drugiej, a kiedy
brakuje mu nowości, wraca po raz kolejny do ulubionych powieści.
Pamiętam, że mama opowiadała, że już jako mała dziewczynka,
napisałam swoje pierwsze opowiadanie. Potem była szkoła. Do
ulubionych zadań należało pisanie wypracowań. Już wtedy miałam
własny styl. Nigdy nie mogłam napisać zadania za kogoś, bo pani
zawsze wiedziała, że to moje dzieło.
Potem w liceum napisałam
swoją pierwszą "książkę". Miała około 60 stron, czyli tyle
ile zeszyt w linie i miała charakter awanturniczo-przygodowy. Jej
fabuła była podyktowana moją fascynacją kulturą Indian
Północnoamerykańskich. Później na wiele lat zarzuciłam pisanie.
Nie było na to czasu. Dom, praca, dom. Pod koniec lat 90-tych
opublikowałam satyryczny tekst, opowiadający o przygodach wędkarzy.
Został on opublikowany w czasopiśmie dla karpiarzy. Skąd taki, a
nie inny temat? Ano, mój mąż jest wędkarzem.
O tym, żaby pisać
myślałam od dawna, ale nie było jeszcze we mnie tej iskry
zapalnej. Życie układało się tak, a nie inaczej. Dopiero kiedy
wyjechałam za granicę, do Niemiec, gdzie na chwilę obecną
mieszkam, projekt zaczął dojrzewać. Co ciekawe najpierw powstało
kilka rozdziałów "Kochanki królewskiego rzeźbiarza", a
dopiero po jakimś czasie przysiadłam do Lucyfera.
Pomysłów mam aż za
dużo. Kłębią się w mojej głowie. Czasami trudno mi zdecydować,
o czym powinnam zacząć pisać. Doszło już do tego, że ostatnio
zrobiłam konkurs. Na karteczkach spisałam pomysły, wrzuciłam do
kapelusza i wylosowałam jedną z nich. Dzięki temu zaczęłam z
czystym sumieniem pracować nad kolejną książką. Także w dużej
mierze będzie bazować na wielu ciekawych wydarzeniach
historycznych.
awiola: Ukrywa się Pani pod
pseudonimem artystycznym. Dlaczego akurat Victoria Gische?
Victoria Gische: Już jako dziecko lubiłam
co jakiś czas przeglądać zdjęcia, najczęściej te, które mama
pieczołowicie wklejała do albumu, ale oprócz albumów w kąciku z
rodzinnymi fotografiami stał też tajemniczy brązowy pojemnik.
Dopiero będąc nastolatką, znalazłam chęć, żeby do niego
sięgnąć. To były bardzo stare fotografie. W większości z czasów
II wojny światowej, ale także z początku wieku i okresu
dwudziestolecia międzywojennego. Wśród tych wszystkich zdjęć
znalazłam jedno, które zafascynowało mnie od samego początku.
Było, a w zasadzie jest, w formacie pocztówkowym. Czerń zdjęcia
już wyblakła i w miejscach, gdzie była mniej intensywna jest już
w zasadzie szara. Fotografia przedstawia elegancką kobietę w wieku
około trzydziestu-paru lat. Jest ona ubrana w długą, czarną
suknię, wciętą w tali, z zegarkiem przywieszonym do paska. Włosy
upięte wysoko, w kok na widok, którego od razu doznałam skojarzeń
z Anią z Zielonego Wzgórza. Stoi prosto, opierając się o
postument w kształcie bogato rzeźbionej greckiej kolumny. Okazało
się, że była to babka mojego taty. Miała na imię Victoria, a jej
nazwisko rodowe brzmiało właśnie Gische. I tak pseudonim
artystyczny wziął się z młodzieńczego zafascynowania.
awiola: Pani debiutem literackim
była wydana w formie ebooka w 2012 r. i zbierająca dobre recenzje
powieść pt. "Lucyfer. Moja historia". Nie mogę nie zapytać o
genezę powstania tej książki? Gdzie i w jakich okolicznościach
znalazła Pani tak ciekawą legendę o Lucyferze?
Victoria Gische: Zainteresowanie magią,
ezoteryką, tajemnicą, zjawiskami paranormalnymi ma u mnie długą
historię, która sięga do siódmej klasy szkoły podstawowej, kiedy
to na wycieczce szkolnej podjęliśmy się wywoływania duchów.
Chyba każdy w jakimś okresie swojego życia uczestniczył w pseudo
seansie spirytystycznym. Potem było odkrywanie kart tarota, które
do dziś leżą w drewnianej skrzyni na zaszczytnym miejscu.
Zresztą lubię też
czytać wszystko, co niesie za sobą pierwiastek tajemniczości i
nieprawdopodobieństwa. Jest we mnie też trochę przekory, która
wynika z mojego nastawienia w stosunku do Kościoła Katolickiego. I
nie chodzi tylko o sytuację obecną. Moje zastrzeżenia – nazwijmy
to w ten sposób - biorą swój początek w historii tejże
instytucji oraz jej zachowania na przestrzeni dziejów. Tego, co
mówiła i jak mówiła. Tego, co robiła i jak to robiła.
Ale tak naprawdę iskrą,
która spowodowała, że zaczęłam szukać jakiegoś ciekawego i
nietypowego podejścia do Lucyfera, był mój mąż, który w czasie,
kiedy ja prowadziłam badania do "Kochanki królewskiego
rzeźbiarza" i pisałam któryś już rozdział z kolei,
powiedział, że powinnam napisać coś o Lucyferze. Pomyślałam
dlaczego nie? Jednocześnie nie chciałam powielać standardów. I
tak oto Lucyfer nabrał oblicza, które nie jest ani dobre, ani złe.
Można by powiedzieć bardziej ludzkie...
awiola: Czy reakcje czytelników
zaskoczyły autorkę książki? Spotkała się Pani z niepochlebnymi
komentarzami na temat tak specyficznej kreacji Lucyfera?
Victoria Gische: Zaskoczyło mnie, że
powieść zyskała tyle dobrych recenzji. W zasadzie były same
dobre. Jak widać, to nieszablonowe podejście do tematu zdało
egzamin. Myślę jednak, że na postrzeganie postaci Lucyfera przez
Czytelników miała wpływ także sama historia, a nie tylko kreacja
postaci. Bo to, co najciekawsze w książce – moim skromnym zdaniem
– to wpisanie Lucyfera na karty historii tak, że Czytelnik zaczyna
się zastanawiać, czy aby ten upadły anioł nie wsadzał w nią
swoich trzech groszy.
Odpowiadając na drugie
pytanie. Nie, nie spotkałam się z niepochlebnymi komentarzami.
Czytelnicy podchodzą do mojej wizji raczej z ciekawością.
awiola: Ile tomów "Lucyfera..."
planuje Pani wydać?
Victoria Gische: Od samego początku losy
Lucyfera pomyślane były jako trylogia. Drugi tom jest już
ukończony. Co do trzeciego, to jestem na etapie zbierania materiałów
i rozpisywania akcji.
awiola: Uchyli Pani rąbka
tajemnicy i opowie, czego czytelnicy mogą spodziewać się w drugim
tomie?
Victoria Gische: Drugi tom będzie nosił
tytuł "Ja, Lucyfer. Historia królowej". Podobnie, jak w
pierwszej części, tak i tu mamy do czynienia z licznymi
retrospekcjami historycznymi. Ponownie sięgnęłam do wydarzeń,
które wydają się znane, ale gdyby im się dobrze przyjrzeć, to
zaskakują tajemniczością. W drugim tomie bardziej niż na
Lucyferze, koncentruję się na królowej oraz jej kolejnych
wcieleniach. Tym razem historia opowiedziana jest z jej perspektywy.
Pojawią się dobrze
znani z pierwszej części bohaterowie, ale też Czytelnik pozna nowe
postacie, które w ten, czy inny sposób wniosą coś ważnego do
dalszych wydarzeń. Pojawią się także bohaterowie, którzy w
pierwszej części stanowili tylko element historii, a tu, w drugim
tomie, zostaną "ożywieni".
awiola: W najbliższym czasie nakładem wydawnictwa Bellona ukaże się Pani
kolejna książka o tematyce stricte historycznej. Czy może Pani
opowiedzieć coś więcej o "Kochance królewskiego rzeźbiarza"?
Victoria Gische: Ta historia to moja
wersja wydarzeń, które w efekcie spowodowały, że królowa
Nefretete została nagle odsunięta z dworu królewskiego i znikła z
kart historii, co jest o tyle niezwykłe, że wcześniej posiadała
władzę i poważanie.
W książce królowa
funkcjonuje pod imieniem Tatu-Hepa. Zgodnie z badaniami, jakie
prowadzą archeolodzy, miała być mitannijską księżniczką o
takim właśnie imieniu. To, które znane jest szerokiemu odbiorcy,
jest de facto imieniem tronowym. Archeologia stara się wyjaśnić
przyczyny, które spowodowały, że Nefretete nagle zostaje
pozbawiona swoich przywilejów. Jedna z hipotez mówi, że
sytuacja ta była wynikiem romansu, który królowa nawiązała z
rzeźbiarzem o imieniu Dżehutimes.
I właśnie na tych
ostatnich przypuszczeniach bazuje moja historia, co nie znaczy, że
jest to przede wszystkim romans. To powieść, która opowiada także
historię związku królowej z Echnatonem. To opowieść o próbach
wprowadzenia religii monoteistycznej. To opowieść o budowie nowej,
pięknej stolicy, która po kilku latach od śmierci Echnatona
popadła w zapomnienie. To także opowieść o silnych emocjach i
knowaniach, jakie podjęli kapłani Amona, czując zagrożenie, jakie
stanowił nowy kult Atona.
A wszystko to w oparciu o
fakty historyczne. Muszę zaznaczyć, że książka ma nie tylko
stanowić element relaksu, odprężenia, kiedy Czytelnik siądzie
wygodnie w fotelu, ale także ma czegoś nauczyć, ponieważ jako
historyk z zamiłowania oraz wykształcenia, nie tylko trzymałam się
faktów, ale starałam się jak najbardziej obrazowo opisać ówczesne
życie i obyczaje. Zarówno te, panujące na królewskim dworze, jak
i zwykłych ludzi.
awiola: Dlaczego właśnie Egipt
stanowi tło fabularne Pani kolejnej książki?
Victoria Gische: Egipt, a właściwie
egiptologia to moje niezrealizowane marzenie. Kiedy chodziłam
jeszcze do liceum, pragnęłam studiować archeologię. Wtedy jednak
wyglądało to zupełnie inaczej. Najbliższy uniwersytet, na którym
był ów kierunek, to Uniwersytet Jagielloński. Poza tym studia
miały tylko charakter stacjonarny, dzienny, a ja chciałam studiować
zaocznie. Na to nałożyła się jeszcze ewentualna kwestia
zamieszkania. Koniec końców skończyło się na marzeniach, które
po wielu latach udało mi się zrealizować pod postacią studiów na
Uniwersytecie Śląskim, na Wydziale Nauk Społecznych, kierunek
historia.
Jednak Starożytny Egipt
to nadal moje hobby. Moje zainteresowanie kulturą Starożytnego
Egiptu nie słabnie pomimo upływającego czasu. Najbardziej żałuję,
że nie miałam jeszcze okazji podziwiać "na żywo" tego, o czym
czytam i czym się pasjonuję.
awiola: Komu poleciłaby Pani "Kochankę królewskiego rzeźbiarza"?
Victoria Gische: Myślę, że przyjemność
w czytaniu znajdą nie tylko wielbiciele Starożytnego Egiptu,
chociaż zdaję sobie sprawę, że książka umiejscowiona w
konkretnym czasie, tak jak moja powieść, dociera do ograniczonego
odbiorcy. Mimo wszystko poleciłabym ją tym Czytelnikom, którzy
sięgając po powieści historyczne, oczekują od autora, że będzie
wiernie odwzorowywał historię i nawet jeżeli na kartach jego
książki pojawią się postaci fikcyjne, to jednak sama historia, ta
którą napisało życie, nie zostanie zmieniona i nagięta wedle
autorskiego widzimisię.
awiola: Jakie są Pani dalsze
plany pisarskie?
Victoria Gische: Chciałabym, żeby drugi
tom Lucyfera został wydany. Będę też pracować nad trzecim,
ostatnim tomem. Na chwilę obecną pracuję nad książką, która
będzie miała bardziej charakter obyczajowy, ale z historią w tle.
Mogę powiedzieć, że fabuła będzie rozciągnięta na kilka dekad.
Wszystko zacznie się pod koniec XIX wieku, a skończy –
najprawdopodobniej – w latach 40-stych XX stulecia.
awiola: Czym jest pisanie dla
Victorii Gische?
Victoria Gische: Chciałabym, żeby było
to moje jedyne, główne zajęcie. Niestety, na chwilę obecną jest
to bardziej hobby. Aby pisać, staram się wyrwać każdą wolną
chwilę, a mam ich naprawdę mało. Niemniej jednak nie zarzucam
tego, co uwielbiam i nie zniechęca mnie nawet całodzienne
zmęczenie, kiedy wracam do domu po pracy.
awiola: Jak postrzega Pani rynek
wydawniczy w Polsce?
Victoria Gische: Kiedy przeczytałam to
pytanie, to w pierwszym odruchu cisnęły mi się na usta bardzo
dosadne słowa. Postanowiłam jednak, że odpowiedź będzie
dyplomatyczna.
Co tu kryć, jest trudny
i to nie ze względu na twierdzenie, że Polacy nie czytają. Wydaje
mi się nawet, że to swoisty mit. Wystarczy spojrzeć, ile jest
blogów traktujących o książkach. A przecież nie wszyscy mają
takie szczęście, że wydawnictwa obdarowują ich książkami za
darmo w ramach reklamy tej, czy innej pozycji. Te książki się
kupuje. Poza tym jest też wiele innych miejsc, które pokazują, że
czytelnictwo nie umiera.
Problem tkwi gdzie
indziej. Mam wrażenie, że dziś wszyscy chcą pisać. Tą sytuację
wykorzystują wydawnictwa. Nie tylko trudno podpisać umowę z
poważnym wydawnictwem, ale często należy najpierw zapłacić za
możliwość wydania książki. W wielu przypadkach jest to
inwestycja nietrafiona.
awiola: Jakich rad udzieliłaby
Pani osobom chcącym wydać swoją pierwszą książkę?
Victoria Gische: Myślę, że jestem
jeszcze zbyt krótko na rynku, aby móc pokusić się o poważne
rady. Niemniej jednak nie odmówię sobie dania jednej, ważnej.
Lepiej poczekać, szukać i być cierpliwym, aż odezwie się
wydawnictwo znane, z tradycją, mogące poszczycić się swoim
dorobkiem, niż wydawać w małych firmach, które najczęściej z
wydawnictwem mają tylko tyle wspólnego, że zawierają w nazwie to
słowo.
awiola: Co na koniec chciałaby
Pani przekazać czytelnikom mojej strony?
Victoria Gische: Żeby byli bardziej
wybredni. Żeby wymagali od autorów więcej poświęcenia, przez
które rozumiem, zdobywanie wiedzy. Bo, żeby napisać jedną
książkę, trzeba przeczytać ich dziesiątki.
A poza tym mam nadzieję,
że znowu nadejdą czasy, kiedy dzieci i młodzież zacznie sięgać
po słowo pisane, najlepiej te w formie tradycyjnej, bo nie ma nic
lepszego niż trzymać książkę w dłoni.
Zachęcam do przeczytania pierwszego tomu historii o Lucyferze pióra Victorii Gische. Mam nadzieję, że niebawem autorka wyda wersję papierową swojego debiutu. A miłośnikom historii polecam najnowszą powieść, osadzoną w Starożytnym Egipcie. Czuję, że to będzie mega bestseller.
jesteś niesamowita!
OdpowiedzUsuńświetnie !
aż chce się sięgnąć po książke
http://rozaliafashion.blogspot.com/2014/01/klimatycznie.html
"Mam wrażenie, że dziś wszyscy chcą pisać." - coś w tym jest....:)
OdpowiedzUsuńSuper wywiad! Widzisz, jakoś przegapiłam post o książce "Lucyfer. Moja historia.", a ja ta legendę też znam o księciu ciemności!
OdpowiedzUsuńGratuluje- świetny wywiad.
OdpowiedzUsuńWow... Bardzo dobry wywiad!
OdpowiedzUsuńŚwietny wywiad. Wcześniej nie spotkałam się z autorką, ale Twój post to zmienił. I obie książki wydają mi się ciekawe. Bardzo chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, nie wiedziałam, że autorka to Polka. Nowość Bellony zapowiada się interesująco, a jeszcze ciekawiej ta, którą teraz Gische tworzy:)
OdpowiedzUsuńJa również gratuluję wywiadu :))
OdpowiedzUsuńInteresujący wywiad. Bardzo podoba mi się końcowe przesłanie autorki:)
OdpowiedzUsuńTeż pierwsze o czym pomyślałam to dlaczego taki pseudonim. Bardzo ciekawa rozmowa.
OdpowiedzUsuńCzytałam Lucyfera tej autorki, świetna. Super wywiad:)
OdpowiedzUsuńKsiążki raczej nie w moim typie, ale autorka wydaje się być mądrą i oczytaną osobą. Jak zwykle bardzo ciekawy wywiad:)
OdpowiedzUsuńWywiad ciekawy i zgadzam się z ostatnim zdaniem, też mam taką nadzieję. Co do książek autorki - nie w moim typie zupełnie :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa rozmowa:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń+Obserwuję :)
Ale super wywiad! Fajnie, bo dowiedziałam się wielu rzeczy o tej autorce :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że niedługo zapoznam się z jej twórczością :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie na video-recenzje jak i do obserwowanych :)
Świetny wywiad, pani Victoria Gische wydaje się być bardzo sympatyczną osobą. Chętnie przeczytam historię o Lucyferze :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńjeszcze raz chciałam podziękować autorce bloga za chęć przeprowadzenia ze mną wywiadu, który nie byłby taki, gdyby nie skonstruowane przez nią pytania. Chciałabym również podziękować wszystkim za przychylne komentarze. To ważne dla kogoś, kto jest dopiero na początku swojej drogi pisarskiej.
Pozdrawiam
Szkoda, że mamy do czynienia tylko z wersją elektroniczną.. Nie jestem fanką ebooków :(
OdpowiedzUsuńMam podobnie. E-booki batdzo mnie męczą :(
UsuńA wydaje mi się, że autorka jest godna poznania.
Gratuluję wywiadu. Świetna rozmowa :)
OdpowiedzUsuńświetny wywiad, gratuluję!
OdpowiedzUsuńMam za sobą "Lucyfer. Moja historia" . Nie powiem, książka mi się podobała, na swój sposób, bo właśnie przedstawia inne oblicze tego upadłego anioła. Chętnie zapoznałabym się z kontynuacją :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję ze zrobią wersje papierową bo nie przepadam za ebookami. Swietny wywiad.
OdpowiedzUsuń